Zza czwartej ściany
Kiedy podnosi się kurtyna, po lewej stronie ciemnej sceny widać tylko rosyjskiego porucznika, Wiktora (Andrzej Blumenfeld). Zrywa się z krzesła i wyprostowany na baczność, po żołniersku, energicznie, jakby recytował meldunek, mówi o nietzscheańskiej idei nadczłowieka. Opowiadała mu o tym Maria (Joanna Bogacka), której postać zjawia się na chwilę z ciemności jak duch, pod muzyczne love story Zbigniewa Górnego. W głębi sceny majaczy zarys pokoju, w którym kochankę swą zastrzelił kochanek. Kończąc swoją spowiedź głosem miękkim, bezsilnym, zmęczonym, mówi teraz, że on, zabijając, nie czuł się Bogiem.
Cofa się widmo pokoju, światło ukazuje scenerię przyszłego dramatu, błyszczą dwie linki, które krzyżują się prostopadle zaznaczając portal sceny - niewidzialną czwartą ścianę. U Stanisławskiego strzegła ona czystości naturalistycznej gry. Tutaj postawiona jest przede wszystkim dla widzów, broni im wstępu do świata scenicznych wydarzeń wysnutych z autentycznych historii.
Na początku był sensacyjny fakt: 1 lipca 1890 roku Maria Wisnowska, artystka warszawskich teatrów rządowych, została zastrzelona przez kometa grodzieńskiego pułku huzarów lejb-gwardii, Aleksandra Bartenjewa. Dokumenty, jakie z tego procesu znaleźć można w "Pitavalu Warszawskim" Szenica, nie wyjaśniają całej prawdy tragicznego skandalu, pozostawiając wiele domysłom i intuicji. Jedno przecież zdaje się być niewątpliwe: w romansie polskiej aktorki, której uroda "działała jak haszysz", z brzydkim rosyjskim oficerem przeglądają się nie tylko ich prywatne osobowości, ale i główne siły epoki. Po okresie intensywnego marazmu wskutek stłumienia powstania styczniowego, w Królestwie
Polskim budzą się inteligenckie nastroje niepodległościowe. Z drugiej strony krystalizują się w partii tendencje rewolucyjne; właśnie w roku zabójstwa Wisnowskiej robotnicza Warszawa po raz pierwszy świętowała 1 maja.
Na tym tle teatr, cząstka spacyfikowanej kultury, wiedzie żywot faworyty okupanta, który uważa, jak pisze Kieniewicz, że "publiczność, która pasjonuje się teatrem, nie będzie politykowała". Repertuar, choć podawany w języku narodowym, był zagraniczny i marny, za to oparty na znakomitych aktorach. Należała do nich Wisnowska, uwielbiana przez publiczność i ciesząca się względami dziennikarzy, artystów, literatów. Lecz nawet oni, często dwuznacznej moralności - a cóż dopiero opinia publiczna - nie mogli darować aktorce romansu z wrogiem.
Trudna rzeczywistość historyczna w małym stopniu zainteresowała Iwana Bunina, który w opowiadaniu "Sprawa korneta, Jałygina" z rosyjskim wszechrozumieniem pochyla się nad upadłą kobietą i opętanym pierwszą namiętnością młodzieńcem. Psychologiczne sylwetki bohaterów znacznie pogłębił i skomplikował Władysław Terlecki w powieści "Czarny romans" z 1974 roku. Stało się tak również dzięki temu, że pisarz znakomitych współczesnych powieści o tematyce historyczno-moralnej, uwzględnił wpływ czynników niesentymentalnych na przebieg romansu.
Całość przeniósł w początki XIX wieku, gdy dojrzewał wybuch 1905-tego w Rosji i w Polsce. Sytuacja determinująca z zewnątrz losy bohaterów jest przez to ostrzejsza i bardziej złożona. Tym bardziej, że narratorem "Czarnego romansu" jest Rosjanin i jego punkt widzenia formalnie góruje nad perspektywą innych postaci.
W sztuce napisanej według własnej powieści przez Terleckiego, bohater-narrator pojawia się tylko raz na początku, jako swoisty prologus. Właściwą akcję rozpoczyna scena w Wilanowie, która jest ekspozycją wątków dalszych perypetii. Wiktor pieczętuje pocałunkiem ryzykowny flirt z Marią. Zaznacza się już obcość Wiktora z powodu różnic zawodowych i barier politycznych. Ten ostatni aspekt podkreśla epizod awanturującego się oficera: pijany żąda by orkiestra grała "naszego" rosyjskiego marsza. Powraca potem, obecny od początku sceny, walczyk z belle epoque. Na tle białego parkanu, w białych stylowych meblach i stylowych (choć nie pierwszej jakości) kostiumach dwoje bohaterów oraz Dramaturg (Jerzy Kiszkis), przyjaciel Wiktora, Fiodor (Florian Staniewski) i aktorka Katarzyna (Barbara Patorska) toczą rozmowę o egzystencji, miłości, twórczości i polityce. Brzmi to, niestety, jak kawiarniana paplanina, przez co dialog traci swą nośność. Przybliżeniu treści nie służy też nieustające ani na chwilę tło muzyczne. Efekt ten nadużyty jest także w scenach salonu Marii, gdzie przez towarzyskie układy silniej mogłyby przebijać rozwarstwienia o bardziej zasadniczym podłożu.
Wiktor, rosyjski dragon, jest tu przez jednych z trudem tolerowany, przez innych fałszywie obłaskawiany, nikt go jednak nie wyrzuca. Kobiety traktują go po prostu jak mężczyznę. W zasadzie, bo temu naturalnemu nastawieniu towarzyszą zahamowania i złośliwości zgoła nieerotycznej natury. I niebezpieczeństwa. Ktoś wybija w salonie szyby kamieniami, ktoś podburza publiczność przeciwko Marii. Staje się coraz bardziej nerwowa, z powodu kolaboracyjnego romansu grozi zniszczeniem aktorska kariera. Mimo to, nie przestaje kokietować i zwodzić Wiktora, jak zawodowa aktorka, która z większą jeszcze perfekcją niż inne kobiety umie szczerze kłamać. Nawet jeśli tylko gra łączy ją z brzydkim wielbicielem, prowadzi tę grę do końca, na przekór narzuconej sytuacji a może i samej sobie.
Bogaty, opalizujący portret tej kobiety, jaki jest w powieści, na scenie pojawia się jako blada kopia, pozbawiona blasku i głębi. Maria jest chwilami błyskotliwa, nigdy mądra czy przenikliwa, jest ponętna, ale nie działa "jak haszysz". Ale czy w którymkolwiek z dzisiejszych polskich teatrów można znaleźć młodą aktorkę zdolną wyobrazić gwiazdę XIX wieku?...
Po stronie garnizonu aktorstwo również jest tylko poprawne. Najbardziej wyrazisty jest Ordynans Wiktora (Jacek Godek), z dużą zręcznością przedstawiono tu niezręczności ogłupiałego w wojsku muzyka. W postaci Pułkownika (Henryk Bista) zaznaczono powagę wieku i rangę oraz rosyjskość, bardziej niż tylko mundurem. W większym stopniu niż postać Wiktora przekonuje jego przyjaciel Fiodor (Florian Staniewski), spiskujący z Polakami rewolucjonista. Stara się on przeciągnąć na tę stronę Wiktora, którego ratuje przed nieprawomyślnością jego zgubna namiętność. A także odpowiednie wychowanie domowe.
Wiktor jest przystosowany do zastanej rzeczywistości i nie może się pogodzić z obcością wśród ludzi, jaką powoduje w nich polityczna sytuacja. On patrzy na nią z perspektywy zwycięzcy, obywatela potężnej Rosji, która połknęła Polskę, ale wciąż miała kłopoty z jej strawieniem. Warto pamiętać, że już w tym okresie pan polski nie był bardziej jasny od rosyjskiego, a chłop rosyjski bardziej ciemny od polskiego chłopa. Toteż dla Wiktora i jemu podobnych wrogość tubylców opóźnia tylko ostateczną asymilację, tal sielankowo ukazaną w epizodzie, kiedy do rosyjskiego właściciela folwarku przychodzą w dożynki polscy chłopi, śpiewając: "Niesiemy plon w naszego gospodarza dom". Tylko, że na chwilę przedtem Maria opuszcza salon, by uniknąć uczestnictwa w tym wiernopoddańczym obrzędzie.
Bo choć istnieje możliwość wzajemnego zrozumienia ponad dzielącą sytuacją, nie jest możliwe spełnienie poza nią. "Czarny romans" ma posmak tragedii politycznej, w której przeciw wspólnej miłości obracają się dwa wrogie kodeksy rodowe. O podobnych sprawach w problematyce polsko-niemieckiej, mówił - choć bardzo retorycznie - Leon Kruczkowski w "Pierwszym dniu wolności" na przykładzie Ingi i Jana, który do niej strzela. Zarys treści żyjących w książce Terleckiego przenosi akcja sztuki, czekająca dopełnienia w teatrze.
Marcel Kochańczyk, reżyser i scenograf prapremiery w Teatrze Wybrzeże, poprowadził tę fabułę ze smakiem, wyczuciem stylu i pomysłowością w rozwiązaniach sytuacyjnych. Sceny miłosne, salonowe, w garnizonie i inne epizody przeplatają się płynnie, lecz jednostajnie. Sprawna reżyseria wydaje się powierzchowna względem tekstu. Najbardziej ekspresyjny epizod z Prostytutką (Alina Lipnicka) jest z Dostojewskiego, nie z Terleckiego. Urzeczywistnienie sceniczne tego, co poza fabułą stanowi o istocie widzenia Terleckiego jest zadaniem ogromnie trudnym. Od aktorów wymaga grania postaci z odsłanianiem ich samowiedzy a zarazem zachowania ich tajemnicy i nieustannego podkreślania głębokiej współzależności między partnerami. Brak napięcia scenicznego, które budować można przez rytm, zmiany tempa, nastroju, natężeń emocjonalnych, sprawia, że w efekcie spektakl nuży.
A przecież jest w "Czarnym romansie" materiał na bestseller teatralny. Wielka namiętność, salon artystyczny, efektowny styl z początku wieku, wreszcie historia rozumiana niestereotypowo i żywo. Historia, jak zaznaczył z celną intuicją reżyser, stanowi tu czwartą ścianę, zza której teatr mówi do widza.