Artykuły

Młode aktorki w podróży

Większość życia spędzają w pociągach, na dworcach, w poczekalniach. Ze sceny na scenę, z planu na plan, z miasta do miasta. Na styk. Na czas. Tysiące kilometrów. Wszystkie studiowały w krakowskiej PWST. Dziś żyją na walizkach, zawsze gotowe są jechać tam, gdzie czeka na nie rola. Joanna Niemirska, Tamara Arciuch, Magda Wałach i Urszula Grabowska. Aktorki w podróży. Pisze o nich Jacek Wakar w Twoim Stylu.

Z Gdyni do Wrocławia jedzie się osiem godzin, całą noc. A kuszetki są tylko w weekendy. Podróż do Warszawy: cztery i pól godziny, drobiazg. Tamara Arciuch jeszcze niedawno pociągiem jeździła jak wszyscy, na wakacje, do rodziny. Teatr Ludowy w Nowej Hucie, mieszkanie w Krakowie, wszędzie blisko. Po sukcesie Panny Młodej w Weselu Smarzowskiego pociąg stał się dla niej drugim domem. Role w "Pierwszej miłości", "Sukcesie", "Adamie i Ewie", "Oficerze", teraz zdjęcia do "Niani". I jeszcze ta miłość. Pojechała w ślad za nią do Gdyni i została. Na co dzień gra teraz w Teatrze Wybrzeże. Na co dzień? Serce filmowej i telewizyjnej produkcji bije z dala od Gdyni, więc walizki są stale pod ręką.

Urszula Grabowska pracuje w krakowskim teatrze Bagatela. Jednak powodów do kolejowych podróży ma bez liku: debiutowała w "Przedwiośniu" Bajona, grała w "Glinie" Pasikowskiego. Teraz jest Patrycją w "Na dobre i na złe" i występuje w "Magdzie M." Plany filmowe w Warszawie i okolicach. - Pogodziłam się z życiem w biegu, ale wolę dłuższe wyjazdy. Zauważyłam, że na tydzień zabieram tyle samo rzeczy co na jeden dzień - śmieje się. - Mąż robi sobie żarty, że ciągnę ze sobą całą szafę, więc próbuję się ograniczać. Ideał: mieć ze sobą śniadanie, szczoteczkę do zębów, dezodorant, bieliznę na zmianę i coś do czytania, tylko to, co niezbędne. Ostatnio prawie mi się to udało.

Joanna Niemirska jednego dnia występuje w teatrze w Warszawie, drugiego w Gdyni, trzeciego w Sosnowcu. Za kilka dni zacznie próby w Krakowie. - Można dać sobie z tym radę - mówi Joanna. Na czwartym roku przygotowywała spektakl dyplomowy w Krakowie, a jednocześnie w Gdańsku pracowała nad pierwszą rolą w "prawdziwym" teatrze. - Zdarzało się, że jechałam nocą, cały dzień miałam próby, a wieczorem wsiadałam do pociągu powrotnego do Krakowa. Od tego czasu właściwie niewiele się zmieniło - zastanawia się Joanna. - Może tylko sposób pakowania walizki. Kiedy bez przerwy biegasz jak tragarz z ciężarami, w końcu odbije się to na zdrowiu. Odkąd zaczął mnie boleć kręgosłup, zrezygnowałam z masy ubrań. Potrzebuję tylko bielizny, roboczych dżinsów, paru koszulek - wylicza. - Większość miejsca w walizce zajmują kosmetyki, bez nich nie mogę się obyć. Wprawa podróżnika. Dzisiaj mam walizki znacznie mniejsze niż kiedyś.

Magda Wałach [na zdjęciu], na co dzień razem z Urszulą pracuje w krakowskiej Bagateli, ze spokojem opowiada o technicznej stronie swoich podróży. - Pakuję się ekonomicznie, nie ciągnę już mnóstwa niepotrzebnych rzeczy, zrezygnowałam z elegancji na rzecz wygody. Odkąd gra w "Pensjonacie Pod Różą", w Warszawie bywa kilka razy w tygodniu. Nawet wynajęła tam mieszkanie. - Ale wychodzi na to, że większość życia i tak spędzam w pociągu - śmieje się. Dwa dni w Krakowie, pięć w Warszawie. Albo trzy tu, trzy tu i niedziela w domu. Albo powrót do domu, żeby zmienić ubrania w walizce i szybko spotkać się z rodziną. Bo nazajutrz rano trzydniowy wyjazd do innego miasta. - W weekend miałam być w domu, w Krakowie - mówi Joanna. - Piątek, pociąg powrotny, relaks po kilku dniach zdjęć. I telefon z produkcji: jutro kręcimy dalej. Czyli szybki prysznic, herbata i powrót do Warszawy tego samego dnia, żeby w sobotę rano być na planie. Zbuntować się znaczy stracić pracę. - Któregoś dnia w ciągu kilkunastu godzin musiałam być w trzech miastach - wspomina Magda. - Najpierw wieczorny koncert we Wrocławiu, potem poranna jazda na plan Pensjonatu do Warszawy i powrót na spektakl do teatru w Krakowie. Taki zawód. Gdy jest się na starcie, nie można wybrzydzać.

Nie przesiadują godzinami w teatralnym bufecie. Szukają ról, starają się o nie. - Mam nadzieję, że te podróże to tylko jakiś etap. Może potrwać dłużej, ale może niebawem się skończyć - mówi Tamara. - Wszystko zależy od tego, gdzie czeka rola - wzrusza ramionami. - W Gdańsku mam teatr. Serial czy film są z dala od domu, ale chcę pracować, sprawdzać się w każdej dziedzinie aktorstwa. To w końcu normalne, zwłaszcza dla młodych.

I BIEGU PRZYSPIESZA, I GNA CORAZ PRĘDZEJ

- Aktorstwo to sport ekstremalny - mówi Tamara. - Niby mieszkam w Gdyni, mam męża, dziecko, dom, ale żyję na walizkach. Wiem, że nie dbam o siebie, rodzina widuje mnie od czasu do czasu. Ostatnio miałam próby w teatrze, zdjęcia do "Pierwszej miłości" we Wrocławiu i do "Oficera" w Warszawie. Zdarzało mi się, że prosto z dworca musiałam iść na plan, a ze zmęczenia chciało mi się płakać. Piasek pod powiekami. Pustka w głowie. Co robię? Robię parę oddechów i idę do przodu. Nawet gdy nie ma czasu na kąpiel. Na szczęście pierwsze minuty na planie to kontakt z dziewczynami z charakteryzacji. Nie tylko tuszują sińce pod oczami, potrafią też poprawić humor.

- Zdarzało się, że po dwóch dobach bez snu musiałam zagrać spektakl. I grałam. Zimny prysznic i na scenę - mówi Joanna. - Nieraz przez cały dzień odżywiam się tylko kawą i papierosami, choć zazwyczaj staram się dbać o to, co jem. Spektakl. Potem powrót. Do wynajmowanych mieszkań, do pokoików w domach aktora, czasem do garderób. Albo do pociągu. - Nie ma sensu się rozpakowywać - uważa Joanna. - Nigdy tego nie robię. Po co oswajać obce miejsca? Przecież mój dom jest zupełnie gdzie indziej. Czas wyjazdów to tylko praca. Sytuacja tymczasowa. Torba stoi otwarta przy łóżku, wokół walają się ciuchy. - Wciąż zdarza mi się mieszkać w kiepskich hotelach - mówi Urszula. - Najważniejsze jest wygodne łóżko i prysznic. Ocieplam te obce pokoje jednym sposobem: rozrzucam jak najwięcej rzeczy, które ze sobą mam, w łazience rozstawiam kosmetyki. Nigdy nie trzymam ich w walizce, chcę poczuć odrobinę domowego zapachu.

Tamara zatrzymuje się w Warszawie w służbowym aktorskim mieszkaniu. - Wyposażenie jest naprawdę podstawowe, ale można zostawić tu trochę rzeczy, nie wozić wszystkiego tam i z powrotem. Więc przenoszę tu trochę domu. Mam ze sobą zdjęcia najbliższych, teraz zabrałam obrus.

- Czasem zwyczajnie nie radzę sobie z samotnością - wyznaje Magda. - Mąż w

Krakowie, ja w Warszawie. Chodzę na warszawską Starówkę, bo przypomina mi Kraków, czuję się tam bliżej domu. Na siłę próbuję urządzić miejsca, w których sypiam. Niewiele potrzeba, kilka ulubionych przedmiotów, czasem książka, którą od dawna chciałam przeczytać, albo domowa piżama i czuję się bardziej swojsko. Choć oczywiście gdy wraca się do hotelu po pracy nocą, nic już nie ma znaczenia. Chce się tylko pójść spać. Ale przed zaśnięciem samotność doskwiera im najbardziej. - Dobija mnie świadomość, że ucieka czas, który mogłabym spędzić z mężem, z bliskimi - mówi Magda.

- To nieodwracalne. Na tych podróżach traci dom, bliscy ludzie, ja sama. Po powrocie z planu Pensjonatu próbuję czas rozłąki intensywnie nadrobić, cieszyć się każdą minutą, ale to jednak nie to samo. - Przy tym trybie życia pomoc jest niezbędna - mówi Urszula. - Moje jeżdżenie za pracą nabrało tempa, odkąd odchowałam syna na tyle, by mógł zostawać w domu z mężem albo moimi rodzicami - opowiada. Jej Antoś ma 13 miesięcy. - Na szczęście mam świadomość, że synek jest w dobrych rękach. To mnie pociesza. Na co dzień robię, co mogę, żeby nie paść ze zmęczenia. Pomaga mi nawet krótka drzemka w garderobie podczas przerwy w zdjęciach. A potem zielona herbata, owoce, migdały, figi. Może dlatego, że mają dużo cukru. Bywa, że śpię trzy godziny na dobę i jem jeden posiłek. Wtedy modlę się tylko o to, żeby przetrzymać ten czas, i obiecuję sobie, że potem odpocznę. Fizyczne zmęczenie pogłębia hotelowa samotność, dręczą mnie wyrzuty sumienia, że okradam Antka z czasu, który mógłby być dla niego. Wtedy mówię sobie: oby do powrotu. Zamykam oczy i myślę, jak to będzie, kiedy będę w domu. To mnie koi.

- Na szczęście mam już nowych warszawskich znajomych. Dobrze wiedzieć, że w kryzysie jest do kogo zadzwonić - cieszy się Urszula. - Źle znoszę samotność, chociaż - waha się - i z nią radzę sobie coraz lepiej. Warszawa powoli przestaje być obca, są miejsca, gdzie czuję się swojsko. Między zdjęciami do "Magdy M." sama wypełniam tu sobie czas. Nauczyłam się odpoczywać. Kiedyś nie umiałam żyć bez swojego towarzystwa, teraz chcę wyciszenia, odpoczynku. Moje sposoby na wygnanie? Czasem ulgę przynosi mi lektura czegoś, co od dawna odkładałam na później, albo spacer po Warszawie, spotkanie z nowymi znajomymi lub babskie zakupy w centrach handlowych. Pod tym względem Warszawa jest super.

I SPIESZY SIĘ, SPIESZY, BY ZDĄŻYĆ NA CZAS

Budzą się w obcym miejscu. Najczęściej spędzają w nim tylko jedną noc. Jeśli mają szczęście, mogą na kilka dni wrócić do domu. Jeśli nie, dalej na plan, do innego teatru. Pół biedy, jeśli to niedaleko. - Planując podróż, bierze się pod uwagę chyba tylko optymistyczny scenariusz - zastanawia się Joanna. Żadnych nieprzewidzianych postojów, opóźnień czy wypadków losowych. Te jednak się zdarzają. Urszula wspomina, jak spóźniła się na plan "Gliny". - Pięć godzin. Z powodu strajku kolejarzy. Kupiłam w kasie bilet za dziesięć szósta, a o szóstej ogłosili strajk. Spędziłam trzy godziny w pociągu w nadziei, że ruszy.

Nie ruszył. Skończyło się na locie z Balic na Okęcie. Na szczęście ekipa rozumiała, że to nie ja zawiniłam, ale stres był ogromny. - Wystarczy chwila, by precyzyjnie rozpisany plan wziął w łeb - mówi Magda. - Pociąg staje w polu, a ty nie masz pojęcia, dlaczego się zatrzymał, jak długo to potrwa, gdzie jesteśmy. Człowiek na przemian modli się i przeklina. Była sobota, spokojnie zeszła z planu, pewna, że złapie pociąg o trzeciej. Na dworcu zorientowała się, że źle spojrzała na rozkład jazdy, w weekendy obowiązuje inny. Panika. Nie zdąży na przedstawienie! Pojechała następnym. Do teatru dotarła 10 minut przed rozpoczęciem spektaklu. Cudem. Innym razem kręciła zdjęcia do telewizyjnego spektaklu Krzysztofa Zanussiego, a tego samego dnia wieczorem miała się znaleźć na planie filmowym w Rzymie. W takiej sytuacji można liczyć tylko na samolot. - To taki sam przyjaciel aktora jak pociąg - śmieje się Magda. - Wtedy przeżywa się podwójne emocje, dochodzą te związane z przemieszczaniem się między planem zdjęciowym a lotniskiem. Na szczęście latanie sprawia mi dużą frajdę i nie mam sensacji. Bogu dzięki, bo czasami muszę polecieć także do Krakowa. Są dni, że pociągiem nie zdążyłabym na spektakl.

- Pociąg jest pewniejszy - uważa Tamara. W lipcu z powodu opóźnienia jej samolotu spektakl w Teatrze Wybrzeże przesunięto o ponad godzinę. - Przedstawienie zaczynało się o 21. Środek lata. Na dworze 37 stopni. Pociągi odwołane, biegnę na lotnisko. Bilet na samolot jest, ulga. Po chwili rozpętuje się burza. Jeden komunikat, drugi, opóźnienie się zwiększa. Zaczynam wariować, czekam na lotnisku, dzwonię co pięć minut do teatru. W teatrze atmosfera paniki. Co powiedzieć publiczności? Ja ledwie żyję - opowiada. Samolot wylądował w Gdańsku o 21.50. Spektakl przesunięto na 22.00. Taksówka. Publiczność cierpliwie czekała w teatrze. Na korytarzu w gotowości charakteryzatorki. - Makijaż w biegu, kostium w biegu. 20 minut po lądowaniu stałam na scenie i grałam Marynę w "Weselu". Zapłakana, ale jednak.

A DOKĄD? A DOKĄD? A DOKĄD? NA WPROST!

- Praca mnie napędza, to prawda. Ale wiem, że nie jestem cyborgiem, który upadnie, podniesie się i znów pójdzie do przodu - mówi Joanna. Jeszcze niedawno funkcjonowała właśnie w taki sposób. Dziś zaczyna zdawać sobie sprawę, że trzeba będzie zwolnić. - Dociera do mnie najważniejsza z prawd, że zdrowie też jest ważne. Zwłaszcza gdy zaczynają wspominać o tym lekarze... Kiedyś najbardziej liczyła się aktorska przygoda. I granie, granie, granie. Dziś coraz częściej pojawia się myśl o przyszłości, o domu.

- To tylko marna symulacja bycia razem - Joanna irytuje się, kiedy opowiada o tym, jak wygląda jej życie poza pociągiem. - Nie ma dnia, żebym nie ratowała się telefonami do najbliższych, SMS-ami. A i tak po podróży zdarza mi się wracać do pustego domu. Czekam na mojego chłopaka, on też wyjeżdża reżyserować w innych teatrach. - Mój mąż jest aktorem, pracuje w Teatrze Muzycznym w Gdyni - opowiada Tamara. - Zdarzały mu się dłuższe wyjazdy. Czekanie jest trudne, ale to także jest nasza nić porozumienia. Każde z nas wie, co się czuje, kiedy się wyjeżdża i kiedy się czeka. Najgorsze są dla niej rozstania z synem. Ma sześć lat, to już taki wiek, w którym prowadzi się normalną rozmowę, tłumaczy, przedstawia argumenty. Trudno uzyskać rozgrzeszenie. - Na szczęście są okresy, gdy jestem z nim bez przerwy. Jesteśmy normalną rodziną, lubimy kino, spacery, wspólne zabawy na powietrzu. On na rowerze, ja obok na rolkach, świetna zabawa. Innych codzienność męczy, my celebrujemy wszystkie domowe czynności: gotowanie obiadu, sprzątanie, podlewanie kwiatów. Przy nich odpoczywam. Najtrudniej jest, gdy po takim wspólnym byciu przychodzi rozstanie. Ale on wie, że taka jest moja praca. Już to rozumie. Staram się tłumaczyć synkowi, że mama tak musi. Powinnam go przyzwyczajać, że w życiu nie wszystko jest dla niego, w przeciwnym razie wychowałabym go na małego egoistę. - Zazwyczaj widzę moje dziecko, kiedy jeszcze śpi albo kiedy już śpi - mówi Urszula. - Ale staram się być matką maksymalistką, niczego nie odpuszczać. Wciąż karmię synka piersią, a kiedy wyjeżdżam, zamrażam pokarm na zapas. Żeby mu jakoś osłodzić ten czas, gdy mnie nie ma. Żeby wiedział, że mama pamięta. Gdyby nie mąż, nie wiem, jak by to było. Mam w nim wielkie oparcie - uśmiecha się Urszula. - Nasze dziecko rodziło się w nocy, a on następnego dnia zaczynał pracę na planie "Karola, człowieka, który został papieżem". Teraz się wycofał, żebym ja mogła wrócić do zawodu. Jeśli wiem, że dziecko jest z tatą, łatwiej mi się z nim rozstawać, kiedy jadę na plan "Na dobre i na złe" czy "Magdy M". No i nie musimy inwestować w opiekunkę. Mąż Magdy też jest aktorem. Ona również często czeka, aż wróci do domu. - Oboje doskonale wiemy, jak to jest. To pomaga. Doskonale orientujemy się, co każde z nas czuje, kiedy wyjeżdża i kiedy tęskni.

- Ostatnio w mojej rodzinie, w pokoleniu rodziców, zaczęły się choroby, odchodzenie bliskich - mówi Urszula. - Nie wiem, ile czasu jest przed nami, chcę go jak najlepiej wykorzystać, poświęcić jak najwięcej uwagi rodzicom. Trudno to wszystko ogarnąć. Powiedziałam sobie, że każda pora jest dobra, żeby spotkać się z bliskimi, pogadać przy herbacie - opowiada Urszula.

- Życie rodzinne prowadzę więc nocą. Właściwie tak jak życie towarzyskie. A rano w panice znów do pociągu.

A SKĄDŻE TO? JAKŻE TO? CZEMU TAK GNA?

- Kilka razy zdarzało mi się gonić pociąg taksówką z Gdyni do Sopotu. Wpadałam na peron, pociąg ruszał, a ja biegłam, krzycząc "stać!" - opowiada Tamara. - Konduktorzy już mnie znają. Trzymali uchylone drzwi, podawali rękę, pomagali wsiąść. Czasem znajdowali pusty przedział.

- Kiedy gros życia spędzasz w pociągu, zawsze na tych samych trasach, po pewnym czasie zaczynasz wymieniać uprzejmości z kolejarzami, wdawać się z nimi w pogawędki - mówi Joanna. - Czasem nawet zastanawiasz się, z którym dziś jedziesz.

- Jeśli masz ileś przejazdów na tydzień, jeśli pociąg staje się twoim domem, po pewnym czasie tracisz ochotę na rozmowy, spotkania z ludźmi otwierającymi przed tobą duszę, a nawet na konwencjonalne pociągowe uprzejmości - wyznaje Magda. - Zdarza mi się zmieniać przedział, gdy trafiam na pociągowe gaduły. Jeśli się żyje bardzo intensywnie, nawet takie momenty odpoczynku, oddechu są niezbędne.

- Unikam laptopowców z komórkami przy uchu, dresiarzy, głośnych męskich rozmów. Wybieram spokojne małżeństwa albo kobiety. Wolę towarzystwo, po którym widzę, że będzie zajęte swoimi sprawami - mówi Urszula - ale i tak nie zawsze się udaje. Jechała na plan "Na dobre i na złe", uczyła się roli. Na kolanach scenopis. "Dr Burski - kwestia", "Dr Sambor - kwestia". Ludzie jak zwykle zerkali przez ramię. W końcu ktoś pyta: A co to za sztuka? Sztuka popularna, odpowiedziałam. Ale nie dali się zbyć, więc przez kilka godzin musieliśmy wspólnie roztrząsać losy małżeństwa doktor Zosi i doktora Kuby

- śmieje się Urszula. - Odtąd dbam, by nikt nie zobaczył, co czytam.

- Jednak mimo że odwijane z papieru udka z kurczaka i kanapki z jajkiem nadal obowiązują, pociąg potrafi być relaksujący - mówi Joanna. - Tylko w pociągu mam ten luksus, że przez jakiś czas mogę o niczym nie myśleć - zauważa Urszula. - Doceniam to. Ale bywa też, że cały czas podróży przesypiam.

Mówią sobie: takie życie jest koniecznością. Teraz. Jeszcze przez jakiś czas. Dzięki temu jest praca, dzięki temu jest adrenalina. Ale najbardziej liczy się powrót. I z każdej podróży, i na dobre, za kilka lat.

- Świadomość, że mam dokąd wrócić, bardzo mi pomaga - mówi Tamara. - Ooo, powrót przebiega zupełnie inaczej. W Gdańsku zawsze otwieram w przedziale okno, czuję zapach morskiego powietrza, wiem, że niebawem będę w domu. Te wszystkie prozaiczne czynności, które tam na mnie czekają, to sama przyjemność. Gotuję i napycham się bez opamiętania. Kiedy jeżdżę, żywię się byle czym, nie dbam o siebie, a kiedy przytyję w domu, mam przynajmniej z czego chudnąć - śmieje się Tamara.

- Perspektywa powrotu jest fantastyczna. Wiem, że wysiądę na Dworcu Centralnym, wsiądę do metra, w domu rzucę walizę, wezmę długą kąpiel i będę wreszcie u siebie - opowiada Joanna. - Lubię drogę z Centralnego do stacji metra. Zazwyczaj wracam wieczorem, światła miasta wciąż robią na mnie wrażenie. Ale bywa i tak, że wracam do domu zrelaksowana, szczęśliwa. Cieszę się, że spędzę czas z ukochanym. Przyjeżdżam, rzucamy się sobie w ramiona. Jest świetnie. Tylko że na drugi dzień on musi wyjechać do teatru, a ja zostaję. I tyle jest tego czasu we dwoje. Jednak powroty po tygodniu nieobecności są ekscytujące. Wtedy bardzo intensywnie cieszymy się sobą.

- Z czasem takie życie będzie coraz trudniejsze, wiem - mówi Urszula. - Tym bardziej że w dalszej perspektywie mamy kolejne dziecko. Nie uda nam się wtedy żyć w ten sposób. Myślałam nawet o tym, żeby się przenieść do Warszawy, oszczędzić czas, który spędzam w pociągach, jeżdżąc na plan seriali. Ale przeprowadzka ma sens tylko wtedy, kiedy przenosilibyśmy się całą rodziną, a w tej chwili nie bardzo się da. Czyli na razie nie ma innego wyjścia niż życie w podróży. Muszą wystarczyć telefony. - Chodzi mi po głowie wyjazd. Ale zupełnie inny. Długi, rodzinny - rozmarza się Urszula. - Jakiś piękny, ciepły kraj. Potrzebuję go. Myślę, że jak najszybciej. Najlepiej zaraz. -

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji