Artykuły

Janka Prochyry niepowroty

Był zwyczajnie dobrym, acz nie świętym, człowiekiem, uroczym kompanem i birbantem zawołanym; a możliwości miał spore: 186 cm wzrostu, waga 120 kilo wzwyż ("nadal tyję, ale już nie rosnę" - śmiał się dawno temu.

Janek Prochyra nie żyje. Smuteczek. Raptem parę miesięcy temu gadaliśmy o filmie "Obywatel", w którym pokazał swą zmęczoną życiem twarz jako kierownik Towarzystwa Krzewienia Kultury Żydowskiej. A ile przegadaliśmy w ostatnich latach o Janka planach powrotu do Krakowa, gdzie pragnął otworzyć prywatny teatr. Miejsca szukał właśnie na terenie dawnego, żydowskiego Krakowa - chciał ożywić zapamiętany z dzieciństwa budynek przy Bocheńskiej 7, wonczas siedzibę Teatru Kolejarza, a przed wojną - Żydowskiego. To bywając w nim, zauroczył się magią sceny. Pisał o swych planach do prezydenta Jacka Majchrowskiego, przedstawiał swą wizję. "Gdyby mi się udało powrócić na stałe do Krakowa...".

Nie udało się, To w Krakowie, przy ulicy Wrocławskiej, urodził się 66 lat temu, tam organizował jasełka... W swym mieście wzbijał się do teatralnych lotów - najpierw w PWST, z której był dwukrotnie relegowany (grywał w tych przerwach a to w STU, a to w teatrze w Tarnowie), a po dyplomie przez parę sezonów w Teatrze im. J. Słowackiego. Aż pognało go w Polskę, do stołecznego Ateneum. Potem była pięcioletnia udana dyrekcja we wrocławskim Teatrze Współczesnym, gdzie na "Sztukmistrza z Lublina", z piosenkami Osieckiej i Koniecznego, waliły tłumy, a tzw. koniki zarabiały, handlując biletami. Spektakl pokazany był z powodzeniem i w Krakowie, bo do Krakowa Janka wciąż ciągnęło. Już w 1982 roku wygrał konkurs na dyrektora "Słowaka", ale ostatecznie w gabinecie zasiadł kto inny. Przejął tę dyrekcję siedem lat później. Teatr był w remoncie, wiatr historii właśnie obrał przeciwny kierunek. "Jestem bardzo pokorny, jeśli idzie o teatr" - mówił na tych łamach. Ale ani pokora, ani chęci nie wystarczyły. Po roku opuścił Kraków. Mówił wtedy, że nie czuje niedosytu grania, że nikt nie chce uwierzyć, że granie przestało go interesować. Stąd pewnie te przemknięcia przez ekrany, przez sceny. Jego charakterystyczną, ciężką sylwetkę i wory pod oczami oglądaliśmy w "Nad Niemnem" (Bolesław Kirło), w "Pułkowniku Kwiatkowskim" (płk Kawałek)... Znacznie częściej i efektywniej obdzielał swym świetnym głosem dubbing i Teatr Polskiego Radia. "Obsadzany był najczęściej w rolach komediowych, bo miał ogromny dar komediowy, ale również był w nim tragizm" - oceni już po odejściu aktora dyrektor radiowej sceny, Janusz Kukuła. To w tym teatrze wcielił się genialnie w Zagłobę, a ja pamiętam, jak Jankowi marzyło się zagrać tę postać w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana. Żartował, że z samych spotkań autorskich żyłby ze dwa lata... Miał w swej biografii jeszcze dyrekcję Teatru Nowego w Zabrzu, już w XXI wieku przez osiem lat był dyrektorem artystycznym Teatru Rampa w Warszawie.

Rok temu aspirował do stanowiska dyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Był zwyczajnie dobrym, acz nie świętym, człowiekiem, uroczym kompanem i birbantem zawołanym; a możliwości miał spore: 186 cm wzrostu, waga 120 kilo wzwyż ("nadal tyję, ale już nie rosnę" - śmiał się dawno temu. Bo i poczucie humoru miał ogromne, które niegdyś ujawniał i w "Spotkaniach z balladą"). Bywało, siadaliśmy nieraz przy kusztyczku, mając do towarzystwa Marysię Andruszkiewicz i Jurka Nowaka, bo oni przyjaźnili się od lat. No a teraz Janek doszlusował do nich. Gdzieś Tam... No i nie udało nam się spotkać, jak sobie obiecywaliśmy, wciąż to przekładając, bo przecież w siódmej dekadzie życia wciąż się wydaje, że czasu jeszcze przed nami ho ho... Tak, miał rację Ksiądz Poeta. Aż by się chciało bluźnierczo go strawestować: "śpieszmy się...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji