Artykuły

Adam Orzechowski: Teatr jest w nas

- Wracam z teatru w środku nocy, wychodzę rano i to nie wyjątek, tylko reguła. Teatr Wybrzeże to zespół 130 osób, a co za tym idzie - mnóstwo spraw bieżących. Ale teatr jest po prostu zaraźliwy. Nie wyobrażam sobie życia bez tego bakcyla. Ten wirus jest w nas, we krwi... Z nim żyjemy i nie wiemy, jak wygląda funkcjonowanie bez niego - mówi Adam Orzechowski, reżyser i dyrektor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Z Adamem Orzechowskim, dyrektorem Teatru Wybrzeże, rozmawia Dorota Korbut:

Wizja Teatru Wybrzeże to teatr otwarty, nowoczesny i awangardowy. Jakie działania podejmujecie, żeby tę wizję realizować?

- Czasem jest to definicja post factum. Zakładamy pewne działania, a potem okazuje się, czy jest to bardziej klasyczne, czy awangardowe oraz, jak oceniają to widzowie, środowisko i krytycy. Od momentu, gdy zostałem dyrektorem Teatru Wybrzeże, staram się nie zamykać, ale szukać szerokiego pasma dotarcia do potencjalnych widzów. I to się nam udaje. Teatr wystawia - w porywach - na pięciu scenach, a regularnie na trzech. Uruchamiamy machinę, która wypełnia te sceny i umożliwia przygotowanie spektakli od strony logistycznej. I ona działa dobrze, bo od kilku lat obserwujemy niemal 100 proc. frekwencję. Może nie nazwę tego pełnym sukcesem, ale na pewno jest to dobry kierunek.

Nawet w sztuce panuje konkurencja - reguły rynku nie oszczędzają żadnej dziedziny. Co robicie, żeby przyciągnąć nowe grupy widzów?

- Konkurencja powinna działać na zasadzie, że jeżeli widz zobaczy gdzieś spektakl lub film, to pójdzie też na drugi - obejrzy, porówna, oceni. Taka konkurencja jest pozytywna i w idealnym świecie tak to powinno wyglądać. Ale w prawdziwym życiu, kiedy mówimy o pieniądzach, to w grę wchodzą oczywiście różne aspekty: ile kosztuje bilet, czy występuje gwiazdor, jaki jest reżyser - i na tym polu rywalizujemy ze sobą. Kto pierwszy wystawi tytuł tak skutecznie, że nikt inny nie podniesie po nim rękawicy? Ja uważam, że w środowisku trójmiejskim potrzebne jest metropolitalne myślenie, pewien rodzaj wspólnego działania, zresztą - nie tylko w kulturze.

W sytuacji, gdy liczne środki są skierowane np. na Europejskie Centrum Solidarności, czy Teatr Szekspirowski, pozostałe instytucje muszą sobie radzić...

- Teatr taki, jak Wybrzeże to olbrzymie przedsięwzięcie, które nie może tak po prostu przestać działać. Nawet, gdy środki są niewystarczające. Wtedy kalkulujemy, ile możemy zrobić, ile "wyprodukować" premier, ile zagrać tych tytułów. Polacy nie są społeczeństwem aż tak zamożnym. Mają jednak potrzebę chodzenia do teatru i uczestniczenia w kulturze. Nie mi oceniać, czy 40 zł za bilet to dużo, czy mało. Jeśli weźmie się pod uwagę cennik ogólnopolski - to pewnie mało. Ale, gdy do teatru chce pójść 4-osobowa rodzina, czy chłopak z dziewczyną, to jest to wydatek odczuwalny w ich budżecie. Pod tym względem rzeczywistość niestety bywa brutalna. Jednak ogromnie zależy nam na niewykluczaniu i docieraniu do grup społecznych, które mają gorsze warunki finansowe.

Za rok mija 10 lat pańskiego dyrektorowania Teatrowi Wybrzeże. Jak by pan ten czas podsumował?

- Nie lubię takich podsumowań. Po prostu robię swoje. Wierzę w to, co robię i na teatrze znam się na tyle, że mogę z podniesioną głowa podejmować pewne decyzje. Może to się innym podobać lub nie, ale ważne, by było to skuteczne. Na pewno był to okres bardzo ciężkiej pracy. I nie mam wrażenia, że wszystko zostało osiągnięte. A raczej mam poczucie, że z każdym sezonem zaczynam wszystko od nowa. Teatr to nie tylko dyrektor, czy aktorzy. To zespół ludzi, którzy sprawiają że przedstawienie może funkcjonować. W to trzeba naprawdę angażować się całym sercem. Cieszę się, że efekty są zauważane i doceniane. A ponieważ pracujemy na tym, co niematerialne, brawa i owacje na stojąco to dla nas prawdziwa nagroda. Kto nie żyje teatrem, dziwi się, że u nas tyle ludzi i kolejki... Mamy grono stałych widzów i to jest fantastyczne!

Największy sukces ostatnich miesięcy to chyba spektakl "Broniewski", który zdobył liczne nagrody i świetne recenzje w całym kraju. Co jeszcze zapisałby pan po stronie sukcesów?

- Wszystkie wyróżnienia i nagrody potwierdzają, że jesteśmy ważną i liczącą się instytucją kulturalną w Trójmieście i na Pomorzu. Ale tak naprawdę największym sukcesem jest to, że ciągle nam się "chce chcieć", że poszerzamy pole walki i robimy to wszystko z satysfakcją i pasją. Oczywiście, nie zawsze każde przedsięwzięcie kończy się sukcesem. Proces twórczy jest przecież obarczony dużą niepewnością. Wchodzimy w mroczne zakamarki literackie, dotykamy czegoś, co tylko nam się wydaje - poprzez przeczucie, przebłyski myśli, strzępy intuicji... I to zaczyna nam się łączyć i objawiać w konkretnym zamyśle.

A jakie są plany na najbliższą przyszłość?

- Najbliższe miesiące będą tak intensywne, że sam nie wiem, jak to udźwigniemy. Jesteśmy chyba jedynym teatrem, który w lipcu i sierpniu potrafi grać 100 przedstawień przy wysokiej frekwencji. Na te wakacje planujemy trzy premiery, w tym jedną razem z Teatrem Szekspirowskim. W tym roku jesteśmy ograniczeni z powodu remontu. Inwestujemy w nowe oblicze teatru. Nowa scena będzie się nazywała Stara Apteka. I choć na razie to dziura w ziemi, to plany są ambitne. Od wielu czynników, w tym także od funduszy unijnych będzie zależało, w jakim czasie uda się je zrealizować.

Czy jako dyrektor takiej instytucji miewa pan czas wolny? I jak Pan go spędza?

- Prawie wcale mi się to nie zdarza. Wracam z teatru w środku nocy, wychodzę rano i to nie wyjątek, tylko reguła. Teatr Wybrzeże to zespół 130 osób, a co za tym idzie - mnóstwo spraw bieżących. Ale teatr jest po prostu zaraźliwy. Nie wyobrażam sobie życia bez tego bakcyla. Ten wirus jest w nas, we krwi... Z nim żyjemy i nie wiemy, jak wygląda funkcjonowanie bez niego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji