Artykuły

Na spotkaniu z Dürrenmattem

Nie ma w Polsce chyba widza tele­wizji i filmu, nie ma słuchacza radio­wego, dla którego nazwisko Dürrenmatta byłoby obce. Ten szwajcarski pi­sarz, uważany za autora najlepszych dzieł scenicznych, jakie dziś pisane są po niemiecku, zdobył w Polsce wielką popularność. "Wizyta starszej pani", "Romulus Wielki", " Frank V" i grana obecnie w Teatrze Współczesnym jed­noaktówka "Nocna rozmowa z człowie­kiem, którym się gardzi", to jedne z najciekawszych sztuk, a zarazem najlep­szych spektakli, jakie widzieliśmy na naszych scenach po wojnie. Bardzo po­dobał się u nas film "W biały dzień", którego scenariusz przerobił autor ze swej powieści "Obietnica", a słucho­wiska "Jesienny wieczór", "Stranitzky i bohater narodowy'1 wielokrotnie pow­tarzane przez radio widzieliśmy rów­nież w telewizji.

Utwory Dürrenmatta ukazując w ory­ginalny, głęboki sposób tragiczne sprzeczności życia współczesnego, od­znaczają się przy tym niezwykłością formy. Pozostając z dala od dziwactw i niezrozumialstwa najnowszych dra­maturgów, jak Ionesco i Beckett, znaj­duje Dürrenmatt dla przekazania swego obrazu świata taki materiał i taką me­taforę, że sztuki jego poruszając umysł pozostają zarazem długo zapamiętanym przeżyciem emocjonalnym. Kilkudniowy pobyt Dürrenmatta w Warszawie wzbudził zrozumiałe zain­teresowanie w środowisku literackim. Przyjęcie w siedzibie Związku Lite­ratów na Krakowskim Przedmieściu jest wyjątkowo tłumne. Wszyscy chcą zamienić parę słów z człowiekiem, z którym każdy obcował dotąd tylko za pośrednictwem druku, radia i ekranu, a szczególnie ci, co po­święcili jego dziełom wiele własnych my­śli i własnej pracy - tłumacze, krytycy, reżyserzy, aktorzy. Wchodzi Dürrenmatt z małżonką. Jest siwawy ma twarz okrągłą, przyjemny uśmiech, żywe, bys­tre spojrzenie spoza dużych okularów.

Zasiada na wprost widowni z kie­liszkiem wina w ręce, gotów odpowia­dać na pytania audytorium. Warszawiacy - wiadomo, ludzie próżni i łasi na komplementy - radzi by przede wszystkim dowiedzieć się, co pisarz sadzi o warszawskim przedsta­wieniu swego "Franka V". Oglądał je poprzedniego wieczoru.

- Było dla mnie prawdziwą niespo­dzianką, że język polski tak pięknie brzmi ze sceny. Miało to niemal szeks­pirowską dostojność. Stwierdzam też, że scena była zapełniona wspaniałymi ludźmi, wspaniałymi aktorami. A już szczególną przyjemność sprawiło mi to. że nagle rozumiem po polsku.

Gdy uciszył się śmiech i zamilkły oklaski pytano:

- Co pan sądzi o specyfice telewizji, teatru, filmu, radia? Co pisze pan naj­chętniej - sztukę, scenariusz czy słu­chowisko? Czy telewizja zagraża tea­trowi?

Dürrenmatt mówi:

- Dziś pisarz musi opanować wszy­stkie nowe techniki - musi umieć na­pisać powieść, dramat, ale również sce­nariusz i słuchowisko. Czy telewizja zagraża teatrowi? Przeciwnie, zmusza teatr do szukania nowych form. Co do mnie, uważam się przede wszystkim za dramaturga, a teatr za główne pole mej twórczości, tak jak na przykład, rzeźbiarz, któremu najlepiej pracuje się, dajmy na to - w marmurze. Jak to się stało, że pisałem słuchowiska? Moja kariera zaczęła się od radia. Pew­nego dnia usłyszałem jak nadawano "Ucztę" Platona. To było złe i wtedy zapragnąłem napisać dla anteny dialog, ale dramatyczny, żywy. Często pisywa­łem też słucnowiska dla zarobku. Róż­ne rzeczy pisałem dla pieniędzy, na­wet kryminały. Pisarz musi z czegoś żyć. Może jeszcze niejedno słuchowisko napiszę, uważam, że to idealna sztuka ludowa.

...Różnica między słuchowiskiem, utworem dla telewizji a sztuką teatral­ną? Podobna jak między nowelą a po­wieścią. Dlatego nie należy przenosić słuchowiska na scenę, jak to na przy­kład zrobiono z "Kraksą". Nie wypadło to najszczęśliwiej.

Ktoś dolewa pisarzowi wina. Dürrenmatt nie zmienia swej trochę nie­dbałej pozy. Mówi swobodnie, ale ci­cho. Skromność, czy nonszalancja?

...Interpretacja moich sztuk w róż­nych teatrach? W każdym kraju tro­chę inna. czasem dla autora zaskaku­jąca. Wydźwięk sztuki zmienia się w zależności od stosunków i atmosfery. "Wizyta starszej pani" zabrzmiała nie­co inaczej w Nowym Jorku niż w Pa­ryżu. A w Polsce największą popular­ność zdobył "Romulus Wielki".

- Dlatego - odzywa się głos z sali - że problem tej sztuki jest nam szcze­gólnie bliski. W Polsce żywa jest tra­dycja powstań, a więc nieustannego bohaterstwa. Po wojnie zbudziła się przeciw temu reakcja. Wciąż toczy się dyskusja o bohaterszczyżnie. W powieś­ci i na ekranie pojawiły się typy anty-bohatera. Ale skąd to zagadnienie w Szwajcarii?

- To jest tak: w Polsce każdy jest w tej sytuacji, że musi być bohaterem, w Szwajcarii każdy jest w tej sytuacji, że nie może być bohaterem. Napisałem więc sztukę o antybohaterze. żeby po­kazać, że on też może być kimś.

- Jaka jest sytuacja teatru w Szwaj­carii.

- Doskonała. Każde większe miasto ma teatr, a wszystkie są subsydiowa­ne. Toteż mogą sobie pozwolić na eksperymenty: Inaczej w Paryżu, tam większość scen znajduje się w prywat­nych rękach, wystarczy jedna klapa, żeby teatr zrujnować. Ja sam zrujno­wałem już tam kilka teatrów.

Nasz gość miał tego wieczoru zoba­czyć jeszcze swą sztukę w Teatrze Współczesnym. Rozmowę należało koń­czyć. Szkoda. Było to jedno z tych spotkań, kiedy znakomity interlokutor ujawnia dodatkowy talent - okazuje się prze­miłym rozmówcą, ujmującym cieka­wą repliką i niespodziewanym humorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji