Artykuły

Królestwo pomyłek

IX Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku. Pisze Julia Hoczyk w Teatrze.

Na tegorocznym Festiwalu Szekspirowskim zabrakło grupy z Anglii. Jedynym przedstawicielem tego kraju był wydział aktorski London Metroplitan University. Nie przyjechali - jak to bywało w latach poprzednich - również twórcy bardziej uznani w Europie, także w Polsce: Eimuntas Nekrośius z pięknymi, przesyconymi litewską symboliką i rytuałem spektaklami czy świadomie celebrujący zabawę w teatr Oskaras Korśunovas. Jako wydarzenia zapowiadane były przedstawienia z Izraela ("Hamlet" polityczny) oraz z Łotwy ("Romeo i Julia" na wskroś współczesny). Pierwsze zachwyciło - choć nie bez zastrzeżeń, drugie - rozczarowało.

Po festiwalu w pamięci obserwatorów pozostało kilka obrazów i wrażenie, że to zdecydowanie za mało. Zamiast charakteru międzynarodowego festiwal ma raczej lokalny wymiar. Zabrakło forum wymiany myśli, wniosków, dyskusji i twórczego fermentu, a tego przecież należałoby oczekiwać z uwagi na przybycie artystów z różnych zakątków świata. Problemem organizatorów są dotacje pochodzące z unijnych funduszy, przeznaczone na promowanie nie zawsze dobrze znanych w Polsce teatrów (np. z Białorusi czy Armenii).

Z pewnością twórczej atmosferze sprzyjałaby bardziej formuła konkursu niż przeglądu. Nagroda Złotego Yoricka dla najlepszej polskiej inscenizacji szekspirowskiej sezonu jest przyznawana wcześniej, ma zatem odmienny charakter.

Historio, historio, ty żarłoczny micie...

Próbę zdiagnozowania wpływu najnowszej historii na metaforycznie rozumiany dwór duński, który może mieć siedzibę tak w Izraelu (spektakl Omri Nitzana), jak i w zrujnowanej gdańskiej stoczni ("H." Jana Klaty), podjęły dwa przedstawienia powstałe w odległych od siebie częściach świata. Oba raczej udane i zdecydowanie wybijające się na tle pozostałych. Mimo różnic kulturowych widać było podobne traktowanie przestrzeni teatralnej, dążenie do przełamania pudełkowości sceny i chęć zaskakiwania widzów. U Klaty publiczność zmienia miejsce obserwacji podążając za pełniącym funkcję mistrza ceremonii Horacym. Reżyser wykorzystuje niemal całą przestrzeń stoczniowej hali i teren na zewnątrz. Uniemożliwia to jednak większe zaangażowanie emocjonalne widza. Spektakl Klaty ogląda się raczej "na chłodno" próbując wyłuskać aluzje związane z ostatnimi 25 latami w Polsce. Reprezentantem nowego systemu jest Klaudiusz zajmujący się dystrybucją win. Swoje dobre samopoczucie potwierdza akrobatycznym tańcem, który z czasem staje się jednak coraz bardziej chaotyczny. Ulega destrukcji, podobnie jak wszystko wokół, jak cały z trudem budowany niegdyś świat.

Hamlet to nadwrażliwy młodzieniec próbujący za wszelką cenę przypominać o nieodległej przecież przeszłości (wymowna scena z książką, która okazuje się książeczką do nabożeństwa, a słowa tak już teraz pozbawione znaczenia to recytowana z czcią modlitwa Ojcze Nasz). Monolog Hamleta "Być albo nie być..." słyszymy zaś nie z ust bohatera, lecz jednego z mieszkańców Trójmiasta, który przybył na casting. Jego zapał szybko zostaje zgaszony przez przesłuchujące jury. Ich największe uznanie zyskuje skąpo ubrana i prężąca ciało atrakcyjna dziewczyna, która tekstu nie musi już prezentować. Emisariuszem pamięci zostaje Duch Ojca - na białym koniu, w husarskiej zbroi. Całkiem nie pasuje do nowego świata, z tubalnym głosem i szerokim gestem, budzi raczej śmiech i zażenowanie niż strach. Pojawi się raz jeszcze w finale, jakby na znak, że historii nie da się wymazać, powraca i dopomina się swoich praw. Choćby kosztem niepotrzebnych śmierci. Szkoda tylko, że to nie Szekspir do nas mówi. Tekst jest drastycznie okrojony, ale wizja reżysera okazuje się ciekawa. Sporo w niej intrygujących teatralnie znaków. To raczej subiektywna impresja na temat "Hamleta", ledwie dotknięcie wątków władzy, wolności i odpowiedzialności.

W izraelskim "Hamlecie" miejsca akcji przekształcały się. Niektóre sytuacje były rozgrywane symultanicznie. Dzięki obrotowym fotelom widzowie mieli możliwość swobodnej zmiany punktów widzenia. Ten wybór również utrudniał powstanie głębszej emocjonalnej więzi między aktorami a widzami. Był to migawkowy, dynamiczny odbiór bardziej kinowy niż teatralny. Całość okazała się bardzo czytelna w swojej symbolice, chociaż nie obyło się bez uproszczeń. Za największą zaletę spektaklu uważam fenomenalne, krańcowo szczere aktorstwo.

Świat jest teatrem,,.

Wspólnym motywem dla węgierskiego spektaklu "Snu nocy letniej" z Uj Szinhaz (reżyseria Sergej Masłobojszczykow z Ukrainy) oraz polskiej "Komedii omyłek" był międzyludzki teatr w teatrze. Rzeczywistość, która wbrew zamiarom ludzi biorących w niej udział, ulegała teatralizacji i nieoczekiwanym przemianom. Ów świat na opak, którego dotknięcie pomagało inaczej i głębiej postrzegać człowieka i jego zwykłe sprawy. Fruwające wszędzie pierze i spora, ruchoma platforma - łoże, a także muzyka - operowa i chóralna - pozwoliły Węgrom na wyczarowanie prawdziwie baśniowego świata. Wiecznie roztargniony Puk, dowodzący grupą rzemieślników Pigwa i Filostrates - mistrz ceremonii to postaci kreowane w spektaklu przez tego samego aktora. Stawał się on zatem twórcą iluzji, który dyrygował poczynaniami pozostałych postaci (często dosłownie, z akompaniamentem donośnej muzyki klasycznej), czasem przerażonym pełnioną funkcją, ale zawsze z entuzjazmem i błyskiem w oku wykonujący swoje zadania. Mistrzowskim pomysłem było niewątpliwie powierzenie kobiecie partii lwa w tragedii o Pyramie i Tyzbe. Pary wyprowadzonych w pole kochanków były bardzo ludzkie - Helena i Hermia choć momentami zmysłowe, okazały się bardziej waleczne od mężczyzn.

Łódzki Teatr Nowy, który przywiózł do Gdańska "Komedię omyłek" udowodnił, że ma znakomity zespół, który trzeba docenić. Całkiem zasłużone wydaje się wyróżnienie go Złotym Yorickiem. Przedstawienie rozegrane w monochromatycznej, jasnej przestrzeni, skupiało uwagę na barwnych postaciach i zawiązującej się z wolna intrydze.

Na festiwalu gościły dwa spektakle, których oprawę sceniczną stanowiły barwne poduszki i bogato tkane dywany - to żywiołowe włoskie "Wiele hałasu o nic" inspirowane sycylijskim folklorem oraz "Prolog do Makbeta" z teatru DACH z Ukrainy. W tym ostatnim zespół połączył pieśni i melodie z wielu tradycji (m. in. własna, afrykańska i japońska) oraz elementy ludowych rytuałów. Być może niewiele osób zastanawiało się nad politycznym wymiarem przedstawienia - jako historii o Janukowyczu. I to jest właśnie cenne - możliwość obioru zarówno bez współczesnego kontekstu, jak i z nim.

Żałować wypada, że na festiwal nie został zaproszony żaden z polskich "Makbetów" - przypomnę: w minionym sezonie doczekaliśmy się ich aż czterech (nie licząc plenerowej produkcji Biura Podróży). Pominięcie polskich przedstawień (zwłaszcza Kleczewskiej), odebrało naszym twórcom możliwość konfrontacji i gorących artystycznych sporów.

Na zdjęciu: "Hamlet", Teatr Cameri, Izrael.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji