Artykuły

Pożegnanie Piotra Szczerskiego. Taka zwyczajna Katastrofa

Majowy wtorek 2015 roku. Niedawno, a już w przeszłości, która nie wróci. Wychodziłem od Piotra ze szpitala przy Radiowej w strugach deszczu. Kielce płakały. Tu jednak nie trzeba ckliwości. Wystarczy świadectwo - pisze Marek Mikos, dyrektor TVP Kielce, w Gazecie Wyborczej - Kielce.

Umierał od paru lat, w pełni świadom. Dlatego pewnie w ostatnich miesiącach tak się spieszył. I walczył o każdą chwilę. Pamiętam pytanie po długiej rozmowie, zadane na schodach teatru.

- Co zrobić na swoje czterdziestolecie: Levina czy "Kordiana"?

- "Kordiana": tam jest wszystko - odparłem.

On już nie miał czasu na "wszystko". Wiedział to, ale zrobił "Kordiana" [na zdjęciu], bo nie umiał się poddać.

Jego odchodzenie było intensywne, pełne bólu, który ostatnio nie dawał spać. Do wyrazistości każdego czynu i gestu przyzwyczaił nas przez całe za krótkie życie.

W ostatnich miesiącach zachowywał się tak, jakby chciał umrzeć w środku najbliższych mu spraw. Spod kroplówki wyrwał się na próby generalne "Kordiana". Na premierę nie starczyło sił.

Coraz lepiej widzę, że całe życie Piotra było Teatrem. A jak głosi zawieszony na polecenie Zmarłego cytat z Tadeusza Kantora: "Do Teatru nie wchodzi się bezkarnie". Nie był święty, ale teatrowi poświęcił się bez reszty, czasem bez opamiętania, płacąc prywatnym życiem, zdrowiem, zrywanymi w ogniu sporów przyjaźniami.

Zaczął od próbek studenckich, w wieku dwudziestu sześciu lat odrodził Teatr 38. Pierwsza i ostatnia z premier krakowskiego okresu, których byłem świadkiem, to Beckett, rozsypany po wielu piwnicznych pomieszczeniach Teatru 38 i "Tu i Tam" Schaeffera - pełna ekwilibrystyki słownej komedia wystawiona w ekskluzywnej sali Pałacu Pugetów.

Na pożegnanie zaplanował "Katastrofę"

Bieguny teatru: odarty z wiary w słowo i rozkochany w mowie, towarzyszyły jego artystycznym wyborom do końca. Chodził po brzegach, penetrował, bo wszędzie szukał widza. W Kielcach prowadził z nim dialog przez dwadzieścia trzy lata, zaczynając, gdy uzyskał wiek chrystusowy.

Jedną z jego pierwszych premier tu była "Zemsta" Fredry. Wrócił do niej u schyłku życia. Druga, podobnie jak pierwsza, była gorzkim świętem klasycznego teatru. Po finałowych słowach o zgodzie, która sprawi, że "Bóg wtedy rękę poda", słychać demoniczny śmiech.

Niepokojący śmiech, któremu głosu użyczył Piotr Szczerski, pozostał. Przed czym ostrzegał? Odpowiedź jest w jego niepisanym testamencie.

Rzeczą, jaką zaplanował na pożegnanie, była "Katastrofa" Samuela Becketta. Do ostatnich chwil próbował ją w szpitalnym łóżku razem z ukochaną Krysią. Grał Reżysera, o którym tłumacz sztuki pisze, że może być wcieleniem Szatana. A sztuka jest o katastrofie życia i śmierci człowieka na tej ziemi.

Szczerski, choć kuszony, nie był po stronie Szatana. W młodości nie brał go poważnie i jak wielu ludzi ubiegłego stulecia, odmawiał mu istnienia. W miarę późnego dojrzewania przed księciem ciemności przestrzegał i nawet w swych największych prowokacjach ostatecznie stawał po stronie jasności.

W świętokrzyskiej ziemi kazał się pochować.

Na pierwszy rzut oka zadziwiające, że człowiek o tak jasnych poglądach estetycznych, mający swoje wyraźne kanony piękna, formy, tak otwarty był na głos innych. Pewnie, że nie od zawsze. Ale kiedy wreszcie ujrzał, jak twórcze i inspirujące jest przewietrzenie kieleckiej sceny i wpuszczenie młodych twórców, był konsekwentny. Za to dziękowali mu widzowie i artyści, a doceniali jurorzy liczących się festiwali, którzy, jak nigdy dotąd, obsypali Teatr im. Żeromskiego nagrodami.

Z ostatnich miesięcy zapamiętamy jego ubiegłoroczną próbę zmiany patrona teatru na Mrożka. Choć z tym pomysłem od początku się nie zgadzałem, pełen podziwu byłem, z jaką konsekwencją Rycerza Przegranej Sprawy wbija kij w kieleckie mrowisko i wywołuje gorące dyskusje o sztuce, jakich tu brakowało od lat... Jednocześnie pozostanie autorem niewątpliwie najważniejszego wydarzenia podsumowującego Rok Żeromskiego w Świętokrzyskiem i w Kielcach. Zwieńczył go ogólnopolską konferencją, podczas której przechadzał się i zabierał głos w masce Żeromskiego.

W testamencie dał największy dowód umiłowania dla tej ziemi. Krakus z dziada pradziada, w świętokrzyskiej ziemi kazał się pochować.

Odchodzi ten, który kształtował kulturę regionu przez ostatnie ćwierć wieku. Sprawił, że o Kielcach było głośno na artystycznych salonach. Prowokator godzący ogień z wodą, despota z uwagą słuchający innych, jeśli tylko słyszał w ich głosie ożywczą nutę.

Kiedy byłem u niego w deszczowy majowy wtorek, jeszcze nikt głośno nie płakał. To był tylko ulewny, wiosenny deszcz. Piotr mówił jasno, z odległym uśmiechem Tego, kto dotyka Tamtej strony. Porządkował sprawy, wydawał czasem zabawne w swojej drobiazgowości dyspozycje.

Prosił po raz drugi, bym przekazał - już nie jemu, tylko innym - swoją osobistą opowieść o nim. Na łożu śmierci rozmawiał z wydawcą, wspólnie z grafikiem zaplanował precyzyjnie okładkę i szatę graficzną książki, w której ma być tylko jedno zdjęcie i dużo słów. Pytał, czy już mam koncepcję książki, o którą mnie poprosił przedwczoraj.

Piotrze odpowiem Ci dziś, gdy się na chwilę żegnasz z jeszcze żyjącymi. Napiszę co trzeba. A kiedyś to sobie razem poczytamy.

* Marek Mikos dyrektor TVP Kielce, wcześniej redaktor w dziale kultura "Gazety Wyborczej"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji