Artykuły

Jacenty Jędrusik - Mistrz ceremonii towarzyskich

Wspomnienie o Jacentym Jęrusiku w drugą rocznicę śmierci.

Jest taki filmik, który po raz pierwszy zostanie pokazany dzisiaj, w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Niby amatorski, a przecież jego siła emocjonalna - jestem pewny - powali publiczność. Nie wiem tylko jednego: czy więcej widzów będzie się śmiało, czy jednak płakało. Zdjęcia zrealizował Andrzej Kowalczyk - aktor, przyjaciel i sceniczny partner Jacentego Jędrusika. Filmik został zmontowany z materiałów kręconych w garderobach i podczas dwóch wyjazdów zespołu gdzieś w Polskę, bodaj do Szczecina i gdzieś tam jeszcze. Raz podróżują z "Jesus Christ Superstar", innym razem chyba ze "Skrzypkiem na dachu". Zresztą to drugorzędne. Ważne, że jadą daleko i wszyscy: aktorzy, tancerze, pracownicy techniczni, garderobiane. Cała ekipa - niczym śledzie w beczce - upchnięta w autokarze. Atmosfera jak na zakładowej wycieczce, takiej "na grzyby". Kamera cały czas patrzy na Jacentego. W pierwszej i siódmej godzinie jazdy. Rano i wieczorem. Wszyscy padają już na twarz, tylko Jacenty - tak sobie to wymyślili koledzy - błaznuje, perorując "na żywca": "Tutaj jest bardzo pięknie. Trochę inaczej niż u nas. Bo benzyna jest tu droższa o jakieś 17 groszy. Motel, przy którym się zatrzymaliśmy, świetny. Nie przeszkadza nam, że nie ma w nim wody. Polska rozkwita, autostrady są coraz dłuższe, a my - nie boję się tego powiedzieć - znowu odnieśliśmy wielki sukces artystyczny. Tak, jesteśmy bardzo szczęśliwi". Coś w tym stylu, przytaczam z pamięci. Pomieszanie Monty Pythona, improwizowanego kabaretu najwyższej próby i szczeniackich wygłupów, na jakie mogą sobie pozwolić tylko najbardziej inteligentni licealiści. Taki był Jacenty Jędrusik? Zabawowy mistrz ceremonii towarzyskich? W każdym momencie lider i przywódca stada? Umiejący zamienić - w sekundę - życie w kabaret, a kabaret w życie? Tak, taki właśnie był! Niepodzielnie rządził nie tylko w tym teatralnym autokarze. Także w garderobach, podczas prób, w kulisach, na korytarzach, w bufecie. Nie wyobrażam sobie, by którykolwiek z reżyserów, niechby nawet najbardziej apodyktyczny, mógł zlekceważyć i próbować podważyć tę Jacentową potrzebę dominacji i znakowania swego miejsca na ziemi (tej z ducha teatru i muzyki).

Bo Jacenty Jędrusik był partnerem (i rywalem?) dla każdego inscenizatora czy dyrektora. Miał na to papiery. Bynajmniej nie tylko talent. Jędrusik był intelektualistą, choć to pojęcie nie przystaje do zawodu aktorskiego, w którym przecież trzeba codziennie powtarzać "cudze słowa". Oczytany, "osłuchany" (w różnych gatunkach muzycznych), czujący puls polskiego życia społecznego. Błyskotliwie inteligentny. Diabelnie pracowity i do bólu - jak to się zwykło określać - profesjonalny. Nie mam wątpliwości, że te wszystkie jego cechy, połączone z naturalną skłonnością do liderowania, nie mogły mu przysparzać tylko sympatii. Dzisiaj nikt się nie przyzna (bo "minęły zaledwie dwa lata", bo "o zmarłych tylko dobrze"), że Jacenty potrafił zaleźć za skórę. Ta jego stale przygotowana na uśmiech, jowialna twarz (tak świetnie przydająca się w rolach tragikomicznych) nieraz się chmurzyła. Falsecik zamieniał się w groźny i nieprzyjemny bas. Tak, tak... Za tę jego bezkompromisowość też go ceniłem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji