Artykuły

Magdalena Boczarska: Siebie nie wypożyczam

Ze swoją figurą magłaby być modelką. Z ciekawością świata i pasją podróżniczką - korespondentką. Ale tylko dzięki aktorstwu Magdalena Boczarska może zaspokoić apetyt na to, by wciąż sprawdzać się w kolejnych rolach.

Na spotkanie z Magdą Boczarską przyniosłam parę numerów ELLE. Zachwyciła ją sesja w majowym numerze z 82-letnią aktorką Heleną Norowicz i z ciekawością zaczęła przeglądać kolumny modowe: "Super ten żakiet!", "O, jaka piękna kurtka...".

Jakich ubrań masz najwięcej w swojej szafie?

MAGDALENA BOCZARSKA: Sportowych. Mam mnóstwo rzeczy do biegania, na fitness, triathlon, narty. Szczęśliwie jako aktorce zdarzają mi się okoliczności, w których mogę zaszaleć z modą. Poza tym zakochuję się w kostiumach, w których gram. Po "Różyczce" zostawiłam sobie sztuczne futro vintage z lat 60. Po filmie "Idealny facet dla mojej dziewczyny", do którego kostiumy robiła Dorota Roqueplo, została mi podarowana piękna, letnia suknia wieczorowa z jedwabiu. Wymieniłam w niej podszewkę i wrzuciłam do walizki, jadąc do Indii na Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Goa. Odbierałam tam nagrodę dla najlepszej aktorki za film "W ukryciu", do którego kostiumy robiła również Dorota. Historia z sukienką zatoczyła więc koło. Miałaś propozycje z Bollywood?

MB: Tak, ale podchodzę do tego z przymrużeniem oka. Było jak w powiedzeniu: "Nikt ci nie da tyle, ile Hindusi obiecają". Dwukrotnie dostałam tam nagrodę, a za "Różyczkę" wręczał mi ją Shah Rukh Khan (hollywoodzki gwiazdor, znany m.in. z hitu "Czasem słońce, czasem deszcz" - przyp. red.). Za każdym razem pojawia się wtedy mnóstwo osób, które wciskają ci wizytówki, biorą na ciebie namiary, i to są te dwie godziny, kiedy jestem obsadzona na najbliższe trzy lata (śmiech). Ma to swój urok, chociaż czasami fakt, że ten zawód jest tak kapryśny i niepewny jutra, bywa męczący. Wciąż muszę myśleć o tym, co dalej.

Mimo że na stałe grasz w teatrze?

MB: Oszalałabym bez teatru. Wiem, że zawsze będzie tam dla mnie miejsce niezależnie od tego, czy będę mieściła się w jakichś trendach ze swoim wyglądem, czy nie. To jest mój dom i moje główne źródło dochodu. Gram teraz w dziewięciu spektaklach i każdy z nich kocham.

W jaki sposób kumulujesz energię przed wyjściem na scenę?

MB: W ogóle nie wiem, skąd ta energia się bierze. Często jestem tak wypluta, że nie mam siły występować, ale po to jest magiczna godzina w garderobie, żeby się zebrać.

Jak Ty się zbierasz?

MB: Chodzę i mędzę: "Boże, dzisiaj nie dam rady, jak mi się nie chce, o Jezu, źle się czuję". Ale w każdej sekundzie, kiedy maluję rzęsy, nakładam makijaż, czeszę włosy, przebieram się w kostium, powoli staję się gotowa, aż przychodzi moment, kiedy słyszę szmery na widowni, wychodzę na scenę i gram. I najczęściej nikt nie wie, czy gorzej, czy lepiej.

Ale Ty wiesz?

MB: Wiem zawsze i zdarza mi się wypaść świetnie właśnie wówczas, gdy wcześniej mi się wydawało, że absolutnie nie mogę zagrać spektaklu.

To prawda, że aktorzy najlepiej grają na kacu?

MB: Wielu moich kolegów twierdzi, że na kacu gra się dobrze, bo nie ma się siły "nadgrywać" i wówczas wychodzi prawda. Ja tej teorii nie wyznaję. Uważam natomiast, że w byciu "prawdziwym" na scenie sprzyjają wiraże życiowe. Spektakl może być wtedy swoistą terapią.

W teatrze Imka grasz albertynkę wplątaną w mezaliansowy związek, w filmach byłaś m.in. lesbijką zakochaną w ukrywanej Żydówce i żoną, która donosi UB na swojego męża. Jesteś specjalistką od trudnej miłości?

MB: Skomplikowane ludzkie relacje to temat 90 proc. filmów. Seriale są od tego, żeby gotować zupę i ją mieszać. W kinie musi kipieć. Ktoś mi powiedział coś bardzo pięknego: że w kinie się jest, w teatrze się gra. To, co jest tak eksploatujące podczas tworzenia filmu, to bliskość własnych emocji. Doprowadzamy się do skrajności, czasami gwałcąc siebie po to, żeby widz miał wrażenie, że ktoś naprawdę dostał histerii, naprawdę przeżywa, cierpi. I ta bliskość - mówiąc kolokwialnie, "jechanie po bandzie" -jest wyczerpująca. Aktorzy dzielą się na tych, którzy grają bardziej emocjonalnie i formalnie. Ja nie potrafię grać formalnie. To jest piękne i zarazem okrutne w tym zawodzie, ale potrzebuję adrenaliny w codziennym życiu.

Jest taka pokusa: "Im bardziej się w życiu pokaleczę, tym będę lepszą aktorką"?

MB: Mnie wystarczy to, co mam. Jeszcze na długie lata jest z czego czerpać.

Reżyserzy, obsadzając Cię, biorą pod uwagę Twój życiorys?

MB: Nie, to nie ma znaczenia, chodziło mi bardziej o to, że tworzą nas pewne okoliczności. Wierzę, że role przychodzą w odpowiednim momencie życia. Czasami idąc na casting, nie masz pojęcia, że ktoś widzi w tobie coś, czego nie widział jeszcze rok temu. Parokrotnie, gdy oferowano mi role, usłyszałam: "Masz teraz coś takiego w oczach".

Oczy masz po mamie czy po tacie?

MB: To jest dobre pytanie, bo ani po mamie, ani po tacie. Jak byłam mała, to znajomi moich rodziców mówili na mnie "mała Oshin" - leciał wtedy w telewizji japoński serial o dziewczynce, którą wychowywała babcia, bo rodzice zmarli. Miałam wtedy jeszcze bardziej skośne oczy... Nie wiem, po kim mam takie.

W Krakowie, gdzie się wychowałaś, kończyłaś też szkołę aktorską. Ponieważ na egzaminach mówiłaś prozę Myśliwskiego, wynotowałam dla Ciebie parę cytatów. (Magda bierze kartkę i sama czyta): "Cenię ludzi, o których z góry wiem, że nie dadzą się łatwo odgadnąć, jeśli w ogóle". To była moja dewiza na facetów. Użyłaś czasu przeszłego.

MB: (Śmiech)... Bardzo ładne te cytaty. "Historia składa się z łez, krwi i głupich nadziei". To piękne... Mój dziadek był cichociemnym i to on mnie zaraził historią. Zdziwisz się, ale byłam dzieckiem, które uwielbiało chodzić po cmentarzach, odwiedzać stare nagrobki. W kościele Kapucynów w Krakowie leżały szkielety i czaszki, ogromnie mnie to fascynowało. Tata mi opowiadał: "Tu leży Modrzejewska, wielka aktorka, tu leży Matejko". Zawsze dorabiał do tego jakieś niesamowite opowieści. Święcie w to wszystko wierzyłam. Jak się wychowało przy placu Matejki, praktycznie na Starym Mieście, to nie jest trudne szukać skarbów na każdym kroku.

To ma znaczenie, że studiowałaś aktorstwo w Krakowie, a nie np. w Warszawie?

MB: Tak, bo to są dwa różne typy aktorstwa. Kraków to Teatr Stary, Lupa, Piwnica pod Baranami. I trochę inny typ pracy, przepuszczanie przez siebie jakichś traum, rozmemłanie. Czasami łatwo zauważyć klucz krakowski i warszawski, bo wśród studentów aktorstwa powtarzają się te same typy, np. zostaje przyjęta osoba, o której się mówi "to też taka Cielecka".

Ty się już doczekałaś drugiej Boczarskiej?

MB: Nie wiem, nie interesowałam się tym. Mnie mówili w szkole, że przypominam Kalinę Jędrusik. Miałaś wtedy siedem kilo więcej. Biust i kapiący seksapil, którego nienawidziłam! Widzisz, jaki człowiek jest głupi? Robiłam wszystko, żeby to ukryć. Jestem już na tyle dorosła, że wiem, że czasami warto wyeksponować swoją kobiecość, chociaż dzisiaj przyszłam prosto od kosmetyczki ubrana w sweter i dres, żeby mi było wygodnie. Nie chcę powiedzieć, że wtedy nie akceptowałam swojego ciała, ale nie czułam się z nim komfortowo.

Kiedy poczułaś się dobrze ze swoim ciałem?

MB: Po trzydziestce.

To miało związek ze schudnięciem?

MB: Nie, bo zeszczuplałam dużo wcześniej, kiedy zaraz po szkole pojawił się pierwszy poważny mężczyzna w moim życiu. Ale dopiero kiedy skończyłam trzydziestkę, dojrzałam i w pełni zaakceptowałam siebie jako kobietę. Spory wpływ na ten fakt miał zapewne mój udział w dwóch wyjątkowych produkcjach - mam na myśli "Różyczkę" i "Idealnego faceta dla mojej dziewczyny". Temu drugiemu filmowi zawdzięczam znajomość krav magi, która była konieczna do roli i produkcja zapewniła mi treningi przez cztery miesiące. Od tego czasu regularnie dbam o formę. Z utęsknieniem czekam na czterdziestkę (śmiech). Myślę, że będzie jeszcze lepiej. Hasło krav magi to "siła i spokój wewnętrzny". Z czym masz większy problem?

MB: Z jednym i drugim. Może jednak większy ze spokojem.

Dlaczego?

MB: No, bo taka jestem jakaś... (śmieje się). Potwornie się wszystkim przejmuję, za bardzo. Mama od dziecka mi mówiła, że jestem nadwrażliwa. Paradoksalnie sprawiam wrażenie silnej kobiety, słyszałam parokrotnie, że budzę dystans. Jestem silna, wiem o tym, ale jednocześnie roztrzepana, wszystko gubię. Nie mogę mieć np. drogich rękawiczek, bo giną po tygodniu. Jestem niefrasobliwa, wciąż się nie nauczyłam, żeby odpowiadać na SMS-y, co czasami prowokuje niepotrzebne sytuacje, bo ktoś ma pretensję, że nie odpisałam, a ja odkładam to na później i zapominam.

Mówisz, że jako aktorka wypożyczasz swoje ciało do roli. Myślisz, że to kobieca cecha - wypożyczanie siebie?

MB: Nie zabrzmiało najlepiej. Coś jak "afera w Dubaju z modelkami". Wypożyczam się do roli, bo użyczam ciała i emocji różnym postaciom. Ale czy siebie wypożyczam? Nie. Jestem towarem bardzo reglamentowanym.

Po nagrodzie za główną rolę w "Różyczce" na Festiwalu Filmowym w Gdyni Kinga Preis powiedziała przekornie, że przez najbliższe dwa lata nic nie zagrasz. Miała rację?

MB: Było w tym sporo prawdy, bo z samego faktu otrzymania nagrody nie wyniknęły żadne ciekawe propozycje. Ale jeszcze przed nagrodą w Gdyni wiedziałam, jakie będą moje plany na najbliższe miesiące i już wtedy przygotowywałam się do "Jak się pozbyć cellulitu".

W tym filmie pada tekst: "Jestem pewna, że dwaj faceci w życiu kobiety to właściwa proporcja". Zgadzasz się z tym?

MB: Myślę, że to jest indywidualna sprawa każdej kobiety, jak ustala te proporcje. Ja uważam, że z jednym facetem o bogatej osobowości może być nawet ciekawiej niż z dwoma.

A co powiesz o takiej teorii, że kobieta i mężczyzna nie potrafią się z sobą przyjaźnić?

MB: Co to w ogóle za teoria? Przecież jak przyjaźnisz się z kobietą, to też nie wiesz, czy ona nie jest lesbijką i nie patrzy na ciebie innymi oczami. Wierzę, że w przyjaźni jest się przede wszystkim człowiekiem i mnie przyjaźń damsko-męska jest bardzo potrzebna. Przez całe życie otaczali mnie mężczyźni, z nimi się dogadywałam najlepiej. Dopiero po jakimś czasie dojrzałam do przyjaźni z kobietami i to one teraz dają mi siłę.

Ważne kobiety w Twoim życiu?

MB: Mama i moja najbliższa przyjaciółka. Bardzo bliską mi osobą jest dwa razy starsza ode mnie była śpiewaczka operowa. Nie przyjaźnię się natomiast z kobietami z branży - mam wśród nich koleżanki, ale nie przyjaciółki.

Mistrzynie?

MB: Nie mam mistrzyń. Zawsze gdy ktoś mnie pyta o aktorkę, którą podziwiam, albo ikonę, to nie umiem się zdecydować. Jak słyszę, że ktoś mówi: "Uwielbiam Meryl Streep, jest moją ikoną", to myślę: "Świetnie, też ją lubię, ale nigdy bym nie powiedziała, że jest moją ikoną". Nie mam więc mistrza, ale chętnie bym powiedziała, kim bym chciała być, gdybym nie była aktorką. Mogę?

Proszę.

MB: Myślę, że byłabym świetnym reporterem wojennym.

Skąd to przekonanie?

MB: Bo jestem odważna, lubię pakować się tam, gdzie jest największy dym. Adrenalina i ryzyko mnie pociągają, a po wypadku samochodowym sprzed kilku lat wychodzę z założenia, że nic złego nie może mi się przytrafić. Zazdroszczę reporterom wojennym. No i samo-chodziarą jestem totalną. Lubię "oldskulowe" samochody. Marzy mi się taki jeden - maserati ghibli 1 - ale będę musiała na niego jeszcze bardzo długo zarabiać.

Lubisz mówić, że aktor powinien cały czas w siebie inwestować. Jakie inwestycje przynoszą Ci największe zyski?

MB: Trudne pytanie... Myślę, że własna, konsekwentną droga. Może zabrzmi to nieskromnie, ale uważam, że wybrałam tę trudniejszą, niekomercyjną. Niektórzy idą na skróty, inni konsekwentnie budują swoją pozycję szczebel po szczebelku. Mam świadomość tego, że jestem szanowana, ale przyszedł taki moment w moim życiu, że otwieram się na inne propozycje. To wynika też z tego, że czasy się zmieniły. Dzisiaj świetni, uznani aktorzy biorą się za komercję i nikt ich z tego nie rozlicza.

Pojawiło się ostatnio sporo autotematycznych filmów o aktorstwie, np. "Birdman".

MB: Tak, widziałam.

Pamiętasz scenę, kiedy Michael Keaton w majtkach i skarpetkach sunie przez zatłoczony Broadway i dzięki temu, że ktoś go nagrywa, zyskuje megapopularność na Twitterze?

MB: Jestem przeciwna permanentnej inwigilacji. Gdziekolwiek jesteś, wszędzie jest pełno ludzi z telefonami w ręku, bo tam jest cały ich wirtualny świat. Ja uważam, że obowiązkiem aktora jest ciekawość realnego świata, bo człowiek tylko wtedy może coś od siebie zaproponować, gdy nieustannie się rozwija, jeździ po świecie, je dobre rzeczy, chodzi po muzeach, czyta książki... Nie marzysz, żeby być tak popularna jak Keaton na Broadwayu?

MB: Nie, w życiu! To nie ja. Chociaż paradoksalnie często, gdy mam nadzieję, że mnie nikt nie rozpozna, dzieje się inaczej. Bardzo lubię jeździć taksówkami i uciąć sobie wtedy pogawędkę. Jakiś czas temu pewien kierowca patrzy w lusterko i mówi do mnie: "Znam cię! No znam cię, znam cię". A po jakimś dłuższym przekomarzaniu: "Ty jesteś ta, no, mam na końcu języka. Ta... Ta nowa, co pracuje u nas na centrali!". I to jest moja odpowiedź na pytanie o rozpoznawalność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji