Artykuły

Powrót Taty

OD razu na wstępie trzeba powie­dzieć, że ta sztuka popularnego we Włoszech i bardzo płodnego pi­sarza Eduarda de Filippo oddycha atmosferą włoskich filmów ze szko­ły neorealistycznej. Tak jak te fil­my sięgnęła ona po swych bohate­rów do środowiska włoskiego prole­tariatu, a raczej "lumpenproletariatu" i ukazała smutki i radości ich powszedniego życia.

Jak to proletariatu? - zdziwi się czytelnik, który tej sztuki nie wi­dział - przecież tytuł mówi o mie­ście milionerów, a nie nędzarzy. I tu trzeba od razu powiedzieć, że chodzi o milionerów bardzo świeżej daty, ściśle mówiąc o spekulantów, którzy dorabiają się w oczach wi­dza majątku podczas wojny kosz­łem nędzy i głodu wyzyskiwanych przez nich ofiar.

JEDNA WŁOSKA RODZINA

ALE zacznijmy od początku. Akt pierwszy, stanowczo najlepszy z całej tej sztuki, dzieje się w drugim roku ostatniej wojny i jak wszyst­kie akty komedii w Neapolu. Gdy kurtyna się podnosi, widzimy na tle bardzo pomysłowej dekoracji wnę­trze mieszkania tramwajarza Gennaro Jovine, w chwili, gdy cała je­go rodzina składająca się z żony, dwojga dorosłych i jednego małe­go (ale niewidzialnego) dziecka bu­dzi się ze snu i zjawia we wspólnym pokoju na śniadanie.

Gennaro jest od pewnego czasu bezrobotny, gdyż w czasie wojny skasowano niektóre linie tramwajo­we w mieście. Ale bieda i przykro­ści wojny nie zdołały go zdemorali­zować: jest głęboko uczciwy, prawy i krzywym okiem patrzy na korup­cję swej przedsiębiorczej rodziny. Bo żona jego Amalia wdaje się w nieczyste spekulacje i dom zamie­niła na magazyn czarnego rynku, a mówiąc naszymi terminami okupa­cyjnymi, szmuglu. Bo córka jego, Maria Rosaria, swym prowadzeniem daleka jest od dziewiczej wstydliwości, a syn Amedeo również zapo­wiada się na niezłe ziółko. Uczciwego ojca uważają tu potrosze za niedołęgę, a jego skrupuły za głupotę.

PIERWSZY AKT I NASTĘPNE

TEN pierwszy akt jest tworem czysto komediowym ze skłonno­ściami ku groteskowej farsie tak dobrze nam znanej z najlepszych po­wojennych filmów włoskich. Punk­tem kulminacyjnym jest tu scena, w której na wieść o zbliżającej się policji zgrani spekulanci w strachu przed odkryciem szmuglu, ukrytego w materacu, z błyskawiczną szyb­kością układają na tym łóżku tatu­sia Gennaro, udającego nieboszczy­ka, a sami zamieniają się w opła­kujące go i zawodzące grono rodzinne. Znamy analogiczną scenę z filmu "Rzym miasto otwarte", ale tam była ona przygrywką do dramatu. Tutaj czysto włoska pointa koń­czy ten akt: policjant spryciarz nie daje się zwieść, ale domyślając się

całej prawdy, nie aresztuje nikogo, gdyż zaimponowało mu konsekwent­ne wykonanie pomysłowego "kawa­łu". Ten pierwszy akt jest sam w sobie skończoną całością jak gdyby dowcipnym makabrycznym skeczem.

NASTĘPNE akty dzieją się w parę lat później już po wylądowa­niu aliantów i ukazują dalsze dzie­je rodziny Jovine. Akcja ich, obfitu­jąca wciąż w doskonałe "gagi" hu­morystyczne, nie jest już tak jed­nolita, jak na początku sztuki: mie­szają się tu jak gdyby różne rodza­je literackie. To, co niekiedy w filmie bywa jego zaletą, pewna zmienność nastrojów, tutaj na scenie ro­bi wrażenie mechanicznego łączenia scen komediowych, a nawet farso­wych ze scenami sentymentalnymi, dramatycznymi, melodramatycznymi, a nawet wręcz tragicznymi. A już najsłabszą stronę sztuki stano­wi jej nagłe niemal, szczęśliwe za­kończenie, w którym zawikłana sy­tuacja rodziny Jovine rozwiązuje się zarówno szczęśliwie, jak moralnie.

Akt trzeci posiada, mimo mielizn melodramatycznych i swoje głębie. Do takich należy zaliczyć przede wszystkim świetnie uchwyconą psy­chologicznie scenę powrotu niepożądanego męża po półtorarocznym zniknięciu i ową przepaść, jaka dzieli go od rodziny (znakomita wprost, scena powitalnej uczty, w czasie, której nie dopuszczają go do słowa zajęci swymi brudnymi interesami; gdy on pragnie wyrzucić ze siebie swoje przeżycia i cierpienia).

PUBLICZNOŚĆ ŹLE GRAŁA...

PODCZAS przedstawienia w Tea­trze Ateneum był moment, któ­ry mnie szczególnie zmartwił. Oto sztuka, która jak się już rzekło, obok doskonałych scen ma i dużo słabsze, w jednej z najmelodramatyczniejszych ukazuje jak urzędnik Spasiano w ciągu lat systematycz­nie wyzyskiwany i rujnowany przez bezwzględną Amalię spekulantkę, na wieść o chorobie dziecka swej prze­śladowczyni zapomina o własnej krzywdzie i przynosi dziecku zbaw­cze lekarstwo. Nie odmawia sobie przy tej okazji wygłoszenia senty­mentalnego kazania na temat krzywdy, wyzysku, nędzy, zemsty.

I oto w tej niezbyt smacznej sce­nie, której słucha się raczej z za­żenowaniem, widownia wybucha oklaskami. Przykro! Czyżbyśmy aż tak źle wychowali naszego widza, że nie potrafi odróżnić tandety od wartościowego towaru?

... ALE AKTORZY DOBRZE

JEŻELI publiczność nie zawsze stała na wysokości, to nie da się to powiedzieć o wykonawcach tej sztu­ki. Należy się zarówno im, jak re­żyserowi Warmińskiemu szczera po­chwała. Umieli oni wybić na plan pierwszy istotne wartości, a na plan drugi zepchnąć pewne potknięcia autora.

Palmę pierwszeństwa przyznała­bym tu Antoninie Gordon - Górec­kiej znakomitej wprost odtwórczyni roli Amalii. Była przepyszna. Chwi­lami w wybuchach temperamentu przypominała wielką aktorkę wło­ską Annę Magnani. Była odpychają­ca moralnie a jednocześnie pociąga­jąca zmysłowo, wierzyło się temu, że Erico Settelbelizze młody łotrzyk, tak doskonale wystudiowany przez Edwarda Dziewońskiego może do niej pałać przez lata gorącą miłoś­cią. Umiała się zarówno śmiać, jak płakać, umiała władczo odpychać i pokornie błagać, a w końcowej sce­nie, w której się załamała umiała wzruszać. Powinszować doprawdy takiego wykonania!

Obok niej świetną charakterysty­czną postać stworzyła Gustawa Błońska jako domokrążna plotkara Ade­lajda, mając przy boku siostrzenicę przygłupią Assuntę, której portret soczystymi barwami namalowała Helena Gawlik - Dąbrowska, Janina Szydłowska jako młoda Maria Rosa­ria była, jak trzeba, śliczna, ale nie umiała tym razem wielkiego pola do pokazania swego świeżego talentu.

Ojcem rodziny Gennaro Jovine był Stefan Śródka. Tę rolę, która obok Amalii jest trzonem komedii, zagrał po prostu trafnie i wzruszająco. Umiał ze splotu elementów składają­cych się na tę świetnie narysowa­ną przez autora postać stworzyć ży­wego człowieka. Rolę tę zaliczy Śródka do swoich najlepszych.

Marian Rułka grał młodego Amedea. Najlepszy był w akcie pierw­szym (choć może nieco przesadzał w natężeniu głosu) ale i jako wy­strojony złodziejaszek w aktach na­stępnych ma bardzo dobre momen­ty. Zawodzi nieco w ostatniej sce­nie, w której pod wpływem choro­by małej siostrzyczki i łagodnych słów ojca szlachetnieje, ale kto by w takim momencie nie zawiódł. Tu zawinił bardziej autor.

Kompania łotrzyków, spekulantów i złodziei z Settebelizze na czele znalazła powściągliwych i przekony­wających odtwórców w Dziewoń­skim (o którym już była mowa), Kałuskim, Kosteckim. Bardzo przyjem­nym przodownikiem policji był Ga­wlik. Drewnianą postać znękanego urzędnika starał się ożywić Zdzisław Tobiasz. Nieco zbyt wylewnym, usłużnym Prevete był Marian Tro­jan. "Kociaki" włoskie grały Sarnawska i Rakowiecka, budząc na sali zdrowy śmiech. Stanisław Wy­szyński był chyba zbyt młodym le­karzem. Irena Ładosiówna - płacz­liwą klientką "czarnego rynku",

*

I jeszcze jedno. Sztuka "Neapol miasto milionerów" jest pisana w oryginale neapolitańskim "wiechem". Przełożona została polszczyzną lite­racką. Czemu nie pomyślano o zwróceniu się do Wiecha, by "uskutecz­nił" sztukę o warszawskich roda­kach na tle sztuki Filippo? Zna­lazłoby się wiele analogii okupacyjnych. Ale to tylko luźno rzucona uwaga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji