Artykuły

"Hamlet" - to jest machina!

"Hamlet" wg Williama Shakespeare'a w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Krzysztof Garbaczewski błyskotliwie godzi przeciwieństwa: wierność tekstowi i jego odrzucenie, wiarę w dramat i przekonanie o jego anachronizmie, teatralną wirtuozerię i sceniczną anarchię.

Żaden polski reżyser nie ma tak imponującej wyobraźni wizualnej jak Garbaczewski - "Hamlet" ze scenografią Aleksandry Wasilkowskiej to kolejny dowód. Nad sceną wisi wielkie lustro-ekran przypominające rozetę - kręci się wokół własnej osi i rzuca świetlne rozbłyski. Spektakl Garbaczewskiego w adaptacji Marcina Cecki rozszczepia "Hamleta" jak pryzmat. Z patetycznego "być albo nie być" Cecko robi otwarte "być, albo nie: być może". Dlatego kolejne sceny tworzą różne warianty pomysłu na "Hamleta", osobne gęste światy - raczej sąsiadujące ze sobą niż wynikające jeden z drugiego.

*

Zwodnicze piękno migoczących obrazów Garbaczewski przełamuje groteskowymi obiektami jak z wieczoru dadaistów sprzed stu lat. To olbrzymie ucho, do którego w scenie dworskiego przedstawienia wlewana jest trucizna. To wielka zaciśnięta pięść, którą rozpędzony Hamlet niczym taranem próbuje zepchnąć Klaudiusza ze sceny. Dialog z ojczymem rozgrywa się w atmosferze wiecu, książę i król mówią nie do siebie, ale do krzyczącego tłumu.

Od wiecu przechodzimy do psychodelii - gdy w scenie szaleństwa Hamleta postaci odklejają się od aktorów, mieszają się kwestie, w zaburzonym rytmie powraca refren "słowa, słowa, słowa". Nie brak tu charakterystycznej dla Garbaczewskiego dziwności, scen poza sceną, granych przed kamerą i podglądanych na kolistym ekranie jak przez dziurkę od klucza. Ale zarazem jest to bardzo atrakcyjny spektakl, wolny od kojarzonych czasem z reżyserem dłużyzn. Są też momenty nieoczekiwanie serio, jak modlitwa Klaudiusza (Krzysztof Zawadzki).

Wyobraźnia Garbaczewskiego i Cecki wychodzi od detalu - jak wspomniane już ucho czy szczur, którego rzekomą chęcią zabicia tłumaczy się Hamlet u Szekspira, dźgając przez kotarę ukrytego za nią Poloniusza. Garbaczewski taki detal obsesyjnie wyolbrzymia, obrabia w kolejnych wariacjach. Bawi się szlagwortami z "Hamleta" - dobrze znanej piosenki. No bo jeśli nie pamiętamy "Hamleta", to co w ogóle jeszcze pamiętamy z klasyki?

Nie ma co się więc zżymać na "poprawianie starych mistrzów". Już w XVIII w. oglądało się przeróbki dramatu, również takie, w których Hamlet na końcu nie umierał. Zresztą happy end pojawia się też u źródeł legendy duńskiego królewicza, w trzeciej księdze "Czynów Duńczyków" Sakso Gramatyka, którą inspirował się Szekspir. W tej XII-wiecznej kronice odważny książę pokonuje wiarołomnego ojczyma i obejmuje tron. W krakowskim przedstawieniu zakończenie również nie zgadza się z Szekspirem, choć w jeszcze inny sposób.

"Hamlet" Garbaczewskiego uwodzi nie tylko siłą obrazów czy dowcipem adaptacji, ale też rewelacyjnym aktorstwem, które zresztą samo w sobie jest tu tematem. Szymon Czacki jako dworzanin Guildenstern jest jednocześnie reżyserem wprowadzającym Hamleta-aktora w tajniki postaci. Poddaje tropy, które choć brzmią jak wysoce intelektualny dyskurs, w istocie są stekiem komunałów. Czarny golf, nieodłączny papieros i charakterystyczne "r" to jaskrawa stylizacja na Konrada Swinarskiego (1929-1975). Słynny artysta swojego "Hamleta" w Starym nie dokończył - próby przerwała jego śmierć w katastrofie lotniczej.

U Swinarskiego Hamletem miał być Jerzy Radziwiłowicz. U Garbaczewskiego książę jest rozszczepiony na trzech wykonawców z różnych generacji - na przekór teatralnej mitologii w roli Hamleta widzącej spełnienie marzeń każdego aktora i szansę na solowy popis.

Hamletami są więc: 23-letni Bartosz Bielenia, który w filmie "Disco polo" zagrał skopiowanego z "Funny Games" Hanekego mordercę-sadystę o anielskim wyglądzie, 35-letni Krzysztof Zarzecki, świetnie znany z poprzednich spektakli Garbaczewskiego, 51-letni Roman Gancarczyk - powściągliwy, ironiczny, chwilami przejmujący.

Jego Hamlet zaczyna od stwierdzenia, że Hamletem nie jest, że może nim był. Mówi tekstem z "HamletMaszyny" Heinera Müllera, ucznia Brechta i ikony niemieckiego dramatu politycznego. Tam, snując wizję "Hamleta" jako obrazu rewolucyjnego zrywu, Müller wyobraża sobie swoją postać rozdartą - jednocześnie ponad polem walki i po obu stronach barykady: "Patrzę przez pancerną szybę na napierający tłum i czuję zapach potu, którym oblewa mnie strach. Pokonując mdłości, wygrażam pięścią sobie stojącemu za pancerną szybą".

"HamletMaszyna" w finale to nie przypadek. Mnożąc w nieskończoność wariacje na temat Szekspira, Garbaczewski pokazuje "Hamleta" właśnie jako teatralną machinę, perpetuum mobile, które każe bez końca dopatrywać się w dramacie wszech czasów treści doniosłych, uniwersalnych i ponadczasowych, a jednocześnie za każdym razem nowych, oryginalnych i współczesnych.

"Hamlet" jest u Garbaczewskiego matrycą. Mieści się w nim i pokazany jak w tanim filmie obyczajowym dramat Gertrudy (Iwona Budner) - matki, która z obarczającym ją o całe zło świata synem próbuje rozmawiać przez telefon, i naiwna wizja miłości dworskiej w piosence jak z Disnejowskich superprodukcji, brawurowo odśpiewanej w przesadzonej konwencji operetki, a także ponadczasowy wzorzec młodzieńczego buntu. Najbardziej zbuntowany jest tu zresztą nie Hamlet, ale Ofelia - wyzwolona, eksperymentująca ze swoją seksualnością, w jednej ze scen uciekająca ojcu na studia do Wittenbergi. Jaśmina Polak, kinowym widzom znana z "Hardkor Disko", po nieudanych spektaklach Marcina Libera czy Jana Klaty może w końcu pokazać charyzmę na scenie Starego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji