Artykuły

Katowice. Jubileusz Ewy Decówny

W niedzielę [8 stycznia] w Teatrze Śląskim odbędzie się benefis aktorki Ewy Decówny [na zdjęciu], która po latach wraca z sentymentem na katowicką scenę.

Wyznaje zasadę, że co ma być, to będzie. Tak w życiu artystycznym, jak i osobistym. Z drugiej jednak strony Ewa Decówna przywiązuje niezwykłą wagę do wspomnień i nie wstydzi się sentymentów. Gdy po wielu latach przyjechała gościnnie do Teatru Śląskiego, nie potrafiła opanować wzruszenia przy spotkaniu z dawnymi kolegami i starymi kątami.

Ulubienica reżyserów

Przyznaje, że może jej kariera potoczyłaby się inaczej, gdyby w 1978 roku nie wyjechała z Katowic do Warszawy. Gdyby jednak została, to pewnie nie wyszłaby za mąż za holenderskiego dyplomatę, który to związek - jest o tym przekonana - uratował ją od śmierci. A może powinna była przyjąć propozycję Adama Hanuszkiewicza i angaż do Teatru Narodowego, z którego zrezygnowała w ostatniej chwili? Gdyby jednak przyjęła, wiele innych ważnych spraw nie ułożyłoby się po jej myśli. Było tak, jak miało być!

Jednego jest natomiast pewna - dziesięć lat spędzonych w Teatrze Śląskim to najbardziej owocny czas w jej życiu zawodowym. Na katowickiej scenie Ewa Decówna przebojem szła od jednej wielkiej roli do drugiej. Była ulubienicą reżyserów, którzy zgodnie twierdzili, że reprezentuje typ scenicznej tragiczki, aktorki stworzonej do dźwigania rozterek wielkich heroin literatury dramatycznej. Inna rzecz, że był to czas, gdy w repertuarze Teatru Śląskiego dominowały sztuki klasyczne. Była zatem Ewa Decówna Szimeną w "Cydzie", Orciem w "Nie-Boskiej komedii" i Maszą w "Trzech siostrach".

Rozdarte serce i niespokojna dusza

- Rzeczywiście - mówi dziś aktorka - miałam wielkie szczęście, bo grałam kobiety o krańcowo różnych charakterach, reakcjach i emocjach. Myślę, że reżyserzy wyczuwali moje rozdarte serce i niespokojną duszę, bo taką mam osobowość; wiecznie w pościgu za czymś nieosiągalnym...

Zapytana o pierwsze skojarzenie z pracą w "Wyspiańskim" aktorka wymienia jednak przede wszystkimi Katarzynę Masłową w słynnej inscenizacji "Zmartwychwstania", w reżyserii Lidii Zamkow oraz Annę Kareninę, co do której miała obawy, że może nie jest... dość ładna jak na tę rolę. Uroda Ewy Decówny była bezdyskusyjna, ale dla niej samej rzeczywiście nie aż tak ważna.

Aktorka chętnie poddawała się charakteryzacji, a za swoją ulubioną rolę uważa Śmierć w "Śmierci na gruszy", w reżyserii Józefa Szajny. Ukoronowaniem katowickiego okresu Ewy Decówny była rola Barbary Radziwiłłówny w "Kronikach królewskich", wielki przebój sceniczny, wspominany do dziś przez wiernych teatromanów.

Po dwudziestu ośmiu latach od wyjazdu Katowic i w czterdziestolecie pracy artystycznej Ewa Decówna znów spotka się z publicznością Teatru Śląskiego. W niedzielę 8 stycznia na Scenie Kameralnej o godz. 20.00 odbędzie się benefis znakomitej aktorki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji