Artykuły

Szczęśliwy poeta

- Uzyskałem eksternistycznie dyplom zawodowego aktora, choć prawdę mówiąc, nic ten dyplom nie zmienił w moim życiu. Aktorem się jest lub nie. Żadna szkoła tego nie nauczy, jeśli naprawdę nie czuje się sceny - mówi ROBERT JANOWSKI, aktor, piosenkarz i prezenter telewizyjny.

Istvan Grabowski: Telewidzowie oglądający Pana w roli gospodarza programu "Jaka to melodia" twierdzą, iż potrafi Pan zaśpiewać niemal każdą piosenkę. Czy tak jest naprawdę?

Nie przesadzajmy z tymi możliwościami. Śpiewam tylko te piosenki, które lubię. Co prawda jest ich trochę, więc niektórzy nabierają przekonania, że potrafię wszystko.

Jak długo przygotowuje się Pan do realizacji programu?

W ogóle nie przygotowuję się do programu. Wchodzę do studia i zaczynam nagrywanie z marszu, co zmusza mnie do nieustannej improwizacji. Ponieważ miesięcznie przygotowujemy osiemnaście programów, więc ich nakręcenie zajmuje mi trzy pełne dni. Zaczynam zwykle pracę o godz. 10, a kończę o 22. Trzeciego dnia czuję się jak przepuszczony przez maszynkę do mięsa.

Co zdecydowało, że to Panu powierzono prowadzenie tego quizu?

Po prostu wygrałem casting. Nie od razu było to takie pewne, bo usiłowano mnie wtłoczyć w ramy telewizyjnego sztywniactwa i skłonić do wygłaszania przygotowanych wcześniej tekstów. Moja natura nie mogła tego zaakceptować. Początkowo wybrano więc innego pana, ale w przekonaniu realizatorów nie spełniał on pokładanych nadziei, więc powrócono do mnie. Oczywiście, na warunkach, jakie sam zaproponowałem. Nie czytam niczego z kartki.

Wystąpił Pan w kilkuset odcinkach. Czy nie czuje się Pan odrobinę znużony niezmienną formułą programu "Jaka to melodia"?

Nie, bo wykonuję pracę, którą lubię i umiem robić. Realizacja quizu skłania ciągle do nowych wyzwań. Spotykam na planie różnych ludzi, którzy wnoszą stale coś nowego.

W telewizji wykonuje Pan różne piosenki, ale na scenie przede wszystkim piosenkę autorską w estetyce poetycko-jazzowej. Dlaczego zdecydował się Pan na taki styl?

Nie musiałem się na nic decydować. Piosenka autorska jest moją refleksją. Szuka jej na swój sposób każdy człowiek.

Podobno talent literacki ujawniał Pan już w wieku młodzieńczym marząc o roli poety. Skąd zatem wzięła się myśl, by studiować weterynarię a nie np. polonistykę?

Zdecydowała o tym męska odpowiedzialność. Nie mogłem swej hipotetycznej żony straszyć wizją nawiedzonego humanisty z głową w chmurach, który zna się na wszystkim i niczym. Musiałem mieć konkretny zawód i dlatego wybrałem weterynarię.

Czy pracował Pan w tym zawodzie?

A jakże, dwa lata po odbyciu stażu byłem lekarzem zwierząt małych i dużych.

W jakich okolicznościach zaangażował się Pan do pierwszego polskiego musicalu "Kompot"?

W czasie studiów miałem własny zespół muzyczny, z którym usiłowałem wykrzyczeć różne ważne, jak mi się wtedy zdawało, teksty. Do kafejki sąsiadującej z miejscem naszych prób przychodził na drinka dwa razy w tygodniu poeta Jonasz Kofta. Kiedyś usłyszał jak śpiewałem i zaczął nas odwiedzać w czasie prób. Zaproponował mi nawet, abym napisał muzykę do jednego ze swych wierszy. Widocznie mu się spodobało, bo przyniósł następne teksty. W pewnym momencie zaproponował mi skomponowanie muzyki do większej formy scenicznej i tak oto powstał "Kompot".

Czy to dzięki "Kompotowi" trafił Pan do musicalu "Metro"?

To była już całkiem inna bajka, produkcja przygotowana profesjonalnie, niemal po amerykańsku. Znalazł się człowiek, który miał bardzo dużo pieniędzy i doprowadził do powstania efektownego musicalu. Trafił on nawet na Broadway, ale nie osiągnął sukcesu, o jakim marzyli jego twórcy. Znalazłem się w ekipie aktorskiej bo wybrał mnie na castingu Janusz Stokłosa.

Nastolatki uwielbiały rolę Jana i podobno były mocno zawiedzione z pańskiej rezygnacji z "Metra". Dlaczego zdecydował się Pan odejść?

Grałem tę rolę siedem lat. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie - co ja tutaj jeszcze robię? Nie mogłem dłużej grać siedem razy w tygodniu. Szkoda mi było zdrowia.

Potem grał Pan jednak spektakle w różnych teatrach: "Roma", Buffo", "Komedia", "Rampa", "Ateneum", "Rozmaitości", Teatrze Muzycznym z Gdyni i Teatrze Dramatycznym. Czy dobrze czuje się Pan w roli aktora?

Uzyskałem eksternistycznie dyplom zawodowego aktora, choć prawdę mówiąc, nic ten dyplom nie zmienił w moim życiu. Aktorem się jest lub nie. Żadna szkoła tego nie nauczy, jeśli naprawdę nie czuje się sceny. Szkoła aktorska uczy może poprawnego mówienia, deklamacji wierszy, lecz nie kreuje indywidualności, nie umożliwia młodym ludziom rozwinięcia posiadanego talentu, ja czuję się na scenie dobrze, lecz nie zawdzięczam tego żadnemu z wielkich profesorów.

Wcielał się Pan w różne role. Która z nich sprawiła Panu największą satysfakcję?

Nie mogę wskazać konkretnego spektaklu. Każdy jest bowiem inny, wymagający odmiennego zachowania i cieniowania nastrojów.

Aktorzy rzadko mają czas na pisanie. Panu udało się wydać trzy tomiki "Lustra", "Głosy" i "Noce". Gdzie szuka pan inspiracji do swoich wierszy?

Każdy autor dźwiga swój worek doświadczeń. Im jest on cięższy, tym więcej ma się do powiedzenia. Nie jestem niemy, ani głuchy. Widzę, słyszę, doświadczam mnóstwa wrażeń, próbuję odpowiadam na wiele nurtujących mnie pytań. Suma tych emocji stanowi dobrą pożywkę do poezji.

Jak często ma Pan szansę do spotkań z publicznością?

Nie koncertuję często, bo absorbują mnie różne obowiązki. Czasami też wolę siedzieć w domu z dziećmi, niż jechać na drugi kraniec Polski. Mimoto jednak występuję z recitalami i nie powiem, że nie sprawiają mi one satysfakcji.

Angażuje się Pan do wielu ciekawych zadań. Czy zalicza Pan siebie do osób szczęśliwych?

Tak, do szczęśliwych i spełnionych. Nie wiem, co jeszcze może się wydarzyć w moim życiu.

Dziękuję za rozmowę

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji