Artykuły

Miłość w głębokim tle

Pierwsza premiera nowego se­zonu w Teatrze Współczesnym zapowiada nie tyle zwrot ku kla­syce, co wzbogacenie repertuaru - ostatnio zdominowanego przez dramaturgię najnowszą. "Romeo i Julia" to próba reinterpretacji Szekspirowskiej tragedii - dość śmiała i częściowo udana.

Siłą przedstawienia jest organizacja przestrzeni, lokalizacja poszczególnych scen, monumentalna plastyczność po­staci i kompozycja ruchu. Ascetyczna scenografia, nawiązująca do tragedii an­tycznej, podkreśla układ pionowy, hie­rarchiczny: trzy wysokie podesty zosta­ły połączone z niskim pierwszym pla­nem ażurowymi schodami, za którymi rozciąga się płaski mrok. Z góry zstępują głowy zwaśnionych rodów: Monteki (Tadeusz Zapaśnik) i Kapulet (Jacek Po­laczek). Na dolnych poziomach - dwóch szerokich płaszczyznach czarno- -białej szachownicy - występują ko­chankowie oraz ich sprzymierzeńcy. Sceny starcia się dwóch racji konfliktu rozgrywają się na schodach. Ten logicz­ny podział przestrzeni czasem ulega komplikacji, niemniej zasada pozostaje czytelna.

Granica dwóch obozów nie odpowiada podziałowi na zwaśnione rody, ale róż­nicy międzypokoleniowej. Zaznaczają to kostiumy: "starzy" odziani są w pur­pury, a ich stroje bardziej dopracowane w detalach; młodzi występują w luźnych koszulach o przewadze barw jasnych; żółci i kremu, przechodzącego w smugi czerwieni i fioletu. Stroje pary kochan­ków nie są w ogóle skażone purpurą - symbolizującą tu Formę - rodowy etos nienawiści.

Mimo skrótów, w wyniku których ca­łość trwa zaledwie około 1 godziny i 45 minut (bez antraktu!), spektakl wykazu­je pewną niezborność rytmu i nastroju. Dotyczy to głównie scen poprzedzają­cych zawiązanie intrygi, gdzie konflikt uczuć ginie w zgiełku zbytnio wyekspo­nowanego komizmu dialogów i grote­skowych sytuacji z akcentem homoerotycznym - między postaciami drugo­planowymi: m.in. Merkucjem (Arka­diusz Buszko) i Benvoliem (Tomasz Bednarek). Potem już samo tempo wy­darzeń ratuje spójność przedstawienia. W inscenizacji zastanawiają odwróco­ne proporcje: najefektowniejsze są pojedynki i malownicze pogrzeby (5 tru­pów), natomiast sceny miłosne - spro­wadzone do bladego melodramatu. Technika fechtunku i nastroje funeralne zostały dopracowane kosztem psycho­logii i ars amandi. Przekonującego obra­zu szalonej miłości nie tworzy bowiem ani egzaltacja Julii (Katarzyna Bujakiewicz), ani dość oschły pragmatyzm Romea (Paweł Niczewski). Uczucia nie wyróżnia ani siła, ani bunt, a jedynie ka­rykaturalnie wyeksponowana niedoj­rzałość. Owszem, to ciekawa koncepcja postaci - odidealizowanych i sprowa­dzonych na ziemię. Rzecz w tym, że się nie sprawdza w intymnych spotkaniach kochanków, a zwłaszcza w - najsłabiej zrealizowanej - scenie balkonowej. Po­tok słów, deklamowanych przez Julię w takim pośpiechu, że niekiedy umyka sens, sprawia tylko wrażenie grotesko­wej randki: potajemnej, ale przegadanej. Efektowna jest natomiast scena ślubu, może dlatego, że nie obciążona słowotokiem. Na tle muzyki organowej fran­ciszkanin Laurenty w brunatnym habi­cie (Jacek Piątkowski) wiąże młodej pa­rze dłonie pędami bluszczu. Zwraca też uwagę dobrze poprowadzony monolog Julii przed zażyciem środka nasennego. Poza tymi obrazami główni bohaterowie giną wśród kilku znacznie lepszych kre­acji drugoplanowych: Polaczka, Piąt­kowskiego oraz Grzegorza Młudzika w roli Baltazara i Anny Januszewskiej - Niani.

Udane są sceny nieme: wypełnione muzyką i majestatycznym ruchem. Drażni natomiast wiele dialogów - po­przedzanych nazbyt widocznymi wej­ściami, które zmuszają do często nieuza­sadnionego tupotu i bieganiny po scho­dach.

Przedstawienie otwiera bardzo wido­wiskowa scena batalistyczna: walka na szpady wykonana bezbłędnie i w cieka­wym układzie - niemal choreograficz­nym. Kończy się równie udana scena pogrzebu, gdzie ciała kochanków są wyno­szone przez brunatno zakapturzonych mnichów czy też Moiry, zza kulis wy­pływa chmura kadzidła, a ze schodów zstępują ze świecami obydwa rody - już w zgodnym orszaku żałobnym.

Nienawiść, która w oryginale służy za kontrastowe tło dla naiwnych i niespeł­nionych nadziei kochanków, staje się tu nadrzędnym tematem i przysłania tę wartość, o której ocalenie toczy się krwawa gra. Zmiana akcentów spowo­dowała odwrócenie perspektywy: trage­dia o miłości przeobraziła się w morali­tet o zbrodni na podłożu erotycznym. Tak jakby "Krótki film o zabijaniu" wy­świetlano zamiast innego z tej samej se­rii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji