Artykuły

Pocałunek z kropelką oleju

W REDAKCYJNEJ szafie mam duży, biały karton. Ze zdjęciami. Prawdziwymi. Na papierze. Sporo ich. Niektóre są kolorowe, ale więk­szość czarno-biała. Choć czas, o którym mówią, nie był czarno-biały. Chciałbym pokazać niektóre z nich. Wydobyć je z mojego dziennikarskiego archiwum, ale i z archiwum pamięci.

TO zdjęcie z przedstawienia "Romeo i Julia" Szekspira w szczecińskim Teatrze Współczesnym w reżyserii Anny Augustynowicz. Premiera odbyła się we wrześniu 1995 roku. Najsłynniejszą w dziejach parę ko­chanków zagrali wtedy - widoczni na fotografii - Katarzyna Bujakiewicz i Paweł Niczewski.

I była to trzecia, o ile mi wiadomo, realizacja w Szczecinie tej miłosnej tragedii. Pierwszy raz wystawiono ją w roku 1960, drugi w 1980. Tak więc wypadało, że gra się tu ów arcy-dramat raz na piętnaście, dwadzieścia lat. Licząc w ten sposób, wychodzi na to, że kolejnej premiery sztuki o kochankach z Werony możemy się spodziewać w Szczecinie lada moment. Niestety, na razie nic o tym nie słychać.

Trudno mi uwierzyć, że zestarzał się temat. Odwieczny, jak to mówią. Wygląda raczej na to, że zmienił się - przynajmniej pozornie - jego kontekst kulturowy. Nie bez przyczy­ny w jednej z ostatnich inscenizacji tej sztuki za tło wydarzeniom służył wielki, świecący się żaróweczkami - szyderczo i kiczowato - napis LOVE. Nie bez powodu słynna balkonowa scena między obojgiem kochanków wykorzystana jest też w telewizyjnej reklamie batonika. Ot, znane, lecz byłe, i co najwyżej słodkie.

Może i dobrze więc, że tak ostroż­nie dziś podchodzą teatry do "Romea i Julii". Jeśli miałby to być jakiś prze­kaz w stylu: miłość się skończyła, został sex, gender, ruja i poróbstwo, to lepiej poszukać gdzieś na You Tubie filmu Franka Zeffirellego: klasycznej aż do bólu, ale pięknej - nie tylko urodą pary młodych aktorów, zdjęć i muzyki - ekranizacji z 1968 roku.

Owszem, opowieść o nieszczęśli­wej, a wielkiej miłości nastolatków z dwóch skłóconych śmiertelnie rodzin, przeniknęła do setek innych filmów w wersji przez czas i okoliczności przystosowanej do współczesności (że wspomnę tu tylko musical "West Side Story"), lecz przez teatr traktowana bywa od lat z rosnącą rezerwą.

Nie dziwi to w kontekście opinii Jana Kotta, szekspirologa numer je­den, że w porównaniu np. do spotka­nia kochanków z innej, mniej znanej sztuki Szekspira, "Troilus i Kresyda", "balkonowa scena między Romeo i Julią, cała w jednej tonacji, jest tylko miłosnym, ptasim trelem". Kiedy zaś Józef Gruda wystawiał "Sen nocy letniej", to mówił z zachwytem o nim, że jest niemal współcze­sną rozprawą filozoficzną na temat ludzkiej miłości, erotyzmu i ogarnia niemal wszystkie płaszczyzny tego zjawiska w stopniu daleko głębszym i szerszym niż "Romeo i Julia".

Warto jednak raz jeszcze zacyto­wać Kotta, gdy w innym tekście, mi­mochodem, bez specjalnego pewnie uznania dla love story z Werony, tak charakteryzuje sensy fundamen­talne dla jej wielkiej i niezwykłej, ponadczasowej siły: "Romeo i Julia" jest tragedią pierwszej miłości. Całej w zapamiętaniu. Dla tej pary młodych kochanków nie istnieje świat. Może dlatego tak łatwo wybierają śmierć."

Jakie było to przedstawienie we Współczesnym w 1995 r.? Klasyczne w formie, romantyczne w treści. Jak na Augustynowicz - którą zwykliśmy uznawać za kogoś dalekiego od tra­dycyjnych wystawień klasyki - był to wyjątkowy niemal przypadek wierno­ści wobec przyzwyczajeń scenicznych. I widać to już na zdjęciu - kostiumy aktorów są dość umowne, jeśli idzie o epokę, ale dalekie od tego, co byśmy uznali za współczesność.

Pamiętam to przedstawienie, choć nie było wielkim sukcesem teatru. Ładne, z kilkoma warty­mi zapamiętania rolami drugiego planu - pełen rozmachu Merkucjo Arkadiusza Buszki, doświadczona i gorzka Niania Anny Januszew­skiej - zwróciło jednak uwagę i dziś pamiętane być może jako sceniczne odkrycie dwojga młodych aktorów, w przyszłości - interesujących oso­bowości teatru i kina.

Paweł Niczewski grający Romea, swoją pierwszą rolę we Współcze­snym, miał już za sobą dwa lata w Teatrze Miejskim w Gdyni. Dla Katarzyny Bujakiewicz Julia była debiutem, i to od razu w roli tej miary.

Przypominam sobie swą rozmowę z Augustynowicz przed premierą. Mówiła, że para kochanków ma u niej być właśnie taka, jaka jest u Szekspira: bardzo młoda, dziecięca nieomal. Żeby ta pierwsza miłość była rzeczywiście poza światem, "cała w zapamiętaniu", jak pisał Kott. I Bujakiewicz z Niczewskim nie tylko zagrali młodość (co się na scenie sprawdziło, choć umiarko­wanie), ale też byli młodzi i piękni. Co ciekawe: Paweł Niczewski, wyglądający wówczas na cheru­bina - złote loki, dziecięca twarz - miał już lat 28. I to młodzieńcze, świeżo chłopięce emploi zachował przez wiele lat (co na pewno nie zawsze mu służyło, bo ograniczało scenicznie). Za to Bujakiewicz - o której mówiono wtedy i przez lat kolejnych wiele - nie Katarzyna, lecz Kasia - była jako Julia faktycznie bardzo młoda (lat 23), zaś wygląd miała zgoła nastolatki. Blond włosy, spięte tu akurat w kok w innych scenach rozsypywały się wdzięcznie na ramiona. Tak, złotowłosa para stanowiła w tym spektaklu kontrast dla świata okrutnego, mrocznego, bezwzględnego. Losy obojga aktorów potoczyły się natomiast różnie.

Niczewski pozostał w Szczecinie i we Współczesnym. Choć realizuje się przede wszystkim na małych zamkowych scenach Teatru Krypta (który, jak słychać, po remoncie zam­ku zmieni się w kryptę naprawdę, więc jako teatr złożony zostanie... do krypty) i Piwnicy przy Krypcie (świetny autorski "Tlen", znakomita rola w "Mojo Mikibo", nagrodzone Bursztynowym Pierścieniem "Dzieła wszystkie Szekspira (wersja nieco skrócona)", a ostatnio super pastisz Hitchcocka "39 stopni"). Cenią go też - chyba - agencje castingowe, bo wiele razy pojawiał się w reklamach (z miną miłego gapia), a telewizja chętnie zatrudnia go w serialach. Interesujące, że z wyraźną specja­lizacją. Oto w "M Jak Miłość", "Ojcu Matuszu", "Prawie Agaty", "Na Wspólnej", i w "Klanie" grał... lekarzy.

Bujakiewicz występowała we Współczesnym od 1995 do 2003, potem się przeniosła do rodzinnego Poznania (Teatr Polski). Skąd było niewątpliwie bliżej do Warszawy, gdzie zadomowiła się w serialach i kinie na tyle, iż rozpoznawalna się stała w całym kraju. Role, jakie na ogół otrzymuje, mogą scharakte­ryzować imiona dziewczyn, jakie grywa? Doris, Inez, Iza, Zuza, Bajka, Dziunia... Ale Bujakiewicz nie obraża się na taką "specjalizację", przeciwnie, bierze z niej - z humo­rem - tyle, ile da się wziąć (również w nawias), pozostając w życiu, na scenie i ekranie, Kasią B., którą tak polubili widzowie. I którą w Szcze­cinie traktuje się wciąż jak swoją. Poniekąd słusznie. Bo jak mówi - w wywiadzie udzielonym niedawno "Prestiżowi" - wciąż czuje się po trosze szczecinianką. Brat jej babci, Franciszek Jamroży, był nawet wi­ceprezydentem przy Piotrze Zarem­bie! (cóż, poznańskie były te nasze szczecińskie władze wtedy). Lata spędzone w tym mieście wspomina jako niezwykle sympatyczną, nie­ustanną i pełną przygód imprezę w... no, powiedzmy - tanecznym rytmie, lecz i nie zapomina tego, co dała jej praca z Augustynowicz i zespołem teatru przy Wałach Chrobrego ("po studiach byłam kaczęciem, które nie wiedziało nic o zawodzie"), z którym pozostaje do dziś w przyjaźni.

Wróćmy do pocałunku utrwalo­nego na zdjęciu. We wspomnianym wywiadzie wyznaje Bujakiewicz, że do Szczecina przyjechała za swym ówczesnym chłopakiem, z którym się wtedy nieustannie "schodziła i rozchodziła". Są szczegóły, któ­re rzucają światło na te zejścia i odejścia. Aktorka wspomina: "W Szczecinie chyba najbardziej znano mnie z tego, że byłam dziewczyną Shella. Dorabiałam sobie sprzedając olej, gdy grałam w "Romeo i Julii". Miałam świetną sprzedaż, wszystkie stacje benzynowe były moje. Znałam wszystkich chłopaków z branży i mój narzeczony dostawał szału. Nie dość, że mu się całowałam na scenie, to jeszcze biegałam po stacjach".

No cóż, patrząc na zdjęcie - zro­bione, być może na próbie, przez Dariusza R. Janowskiego - sprzed blisko dwudziestu lat, trudno się narzeczonemu dziwić. A że pocałunek (ku jego utrapieniu - zważywszy na ilość spektakli - jeden z wielu) był ochrzczony kropelką oleju? Życie dopisało tu widać swoje - do tra­gedii kochanków z Werony dodając współczesny, tłusty akcencik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji