Artykuły

Inwazja aniołów

I znów anioł zstąpił do Teatru Drama­tycznego a nawet naśladując trzech chińskich bogów - zstąpili trzej anioło­wie w poszukiwaniu dobrego człowieka, czyli dziesięciu sprawiedliwych. Wędro­wali po jurandotowskiej Sodomie i w tym mieście, które graniczy o miedzę z Seczuanem i Babilonem, odkryli nagle całą masę sprawiedliwych, dobrych ludzi.Trzeba przyznać, że mieli znacznie wię­cej szczęścia od Brechta i Dürrenmatta razem wziętych. Okrutna maska kuzyn­ka Szui Ta służy Jurandotowi tylko jako konformistyczne przebranie dla Joasa-hultaja. W końcu okazuje się zresztą, że przynajmniej co trzeci obywatel Sodomy ukrywa pod nią złote serce Szen Te i zbie­ra fundusze li tylko po to, żeby wspierać szpitale i żłobki, budować drogi i mosty. Istna inwazja aniołów. Zorobabel, Azaryjasz i Hod wrócili pewnie do nieba zawstydzeni własną niedoskonałością i pło­nąc rumieńcem poprosili Boga Ojca, że­by zamiast ognia i siarki spuścił na So­domę mannę z nieba, jeśli już nie złoty deszcz dla szlachetnych defraudantów. Nie zostało to wprawdzie na scenie po­kazane, ale tak się możemy domyślać, zważywszy na zażenowane miny Dzwonkowskiego, Wyszyńskiego i Gawlika w finale. Sprawiedliwi zagłuszeni przez cwa­niaków, którzy nazywają ich frajerami,to jednak dość pogodna wizja świata. No i - co najważniejsze - ujawnią się, czy się nie ujawnią, są jednak sprawiedliwi w naszej Sodomie. Znaczyłożby to, że "Dziewiąty sprawiedliwy" jest polemiką z Brechtem? Optymistyczną groteską? A może wytyczną na polskiej drodze od ka­tastrofizmu? Oczywisty nonsens. Gdzie Brecht, gdzie Jurandot. "Dziewiąty sprawiedliwy" to tylko komedia, po prostu komedia i ca­ły urok tej sztuki polega właśnie na tym, że to - komedia. Tym bardziej zabawna, że oparta na motywach, które stały się już w pewnym sensie klasyczne, że pa­nuje w niej klimat, do którego przywy­kliśmy w groteskach "okrutnych i praw­dziwych", że ten sam Dzwonkowski z Seczuanu i Babilonu, że scenografia trochę jak z Dürrenmatta w wydaniu Teatru Dramatycznego, że ten sam Ludwik René reżyserował, a wszystko - na wesoło. Za­równo tekst, jak przedstawienie przema­wia wiec przede wszystkim do "wtajem­niczonych", bardzo zresztą szerokiego kręgu. Im więcej ktoś w nich odnajduje znajomych rysów, tym lepiej się bawi. Całość grawituje wyraźnie w stronę pa­rodii czy pastiszu literacko-teatralnego. Zatrzymuje się jednak tuż nad ich grani­cami, rozrywka bowiem została pomyśla­na - jako się rzekło - łagodnie, a na anielski charakter autora zwrócili uwagę zarówno Koenig jak Szydłowski mianując go "dziesiątym sprawiedliwym".

Było rzeczywiście uczynkiem sprawied­liwego napisanie komedii, w której wy­korzystany został warsztat nowoczesnego dramatu. Ogólnie bowiem wiadcrno, że nasza komedia jest gatunkiem wielce kon­serwatywnym i mamy albo tradycyjne "Uczty morderców" z "Dużym jasnym" łącz­nie, albo "Remanent", na którym śmiać się właściwie nie wypada, bo nie wiadomo,czy to przypadkiem nie jest krwawa iro­nia. Okazało się, że jest trzecie wyjście. Komedia Jurandota jest chlebem pow­szednim teatru wypieczonym nareszcie nie w dziewiętnastowiecznym piecu. Na razie jedna kromka, ale dobre i to. Przenoszenie zdobyczy awangardy do teatru niższego lotu nie jest zresztą żad­ną rewelacją. W paryskich teatrach bul­warowych dawno już tę możliwość od­kryto. "Zjawisko to - pisze Jerzy Koenig ("Dialog", 11/62) - dość powszechne, war­te jest przynajmniej zarejestrowania. Teatr elitarny zaczął się oto nagle utoż­samiać z teatrem na co dzień. Stworzony tam alfabet został zaakceptowany przez dramat użytkowy, co stało się jednocześ­nie zwycięstwem i klęską awangardy z lat pięćdziesiątych. Równocześnie przyjął się powszechnie uformowany tam typ wrażliwości na współczesność dwudziesto­wieczną, eksperyment "elitarny" wydał błogosławione dla teatru "masowego" owoce. I tym jest właśnie "Dziewiąty spra­wiedliwy" na naszym gruncie. Według wszelkich prawideł sztukę tę powinien wystawić np. Teatr "Syrena", przy czym inscenizacja powinna naślado­wać Teatr Dramatyczny, a grać aktorzy ucharakteryzowani na Dzwonkowskiego, Krafftównę,Lutkiewicza. Zabawa byłaby wtedy jeszcze większa, zachowane by też zostały proporcje i sens całej imprezy. Nie jest bowiem żadną sztuką wprowa­dzać nowoczesność na scenę w Pałacu Kultury. Niestety, nie mamy teatru typu bulwarowego, który mógłby się tych za­dań podjąć. A jest właśnie okazja do am­bitnej próby: "Dziewiąty sprawiedliwy"...

Fakt, że komedia Jurandota została za­grana właśnie na scenie Teatru Drama­tycznego wyszedł i na dobre, i na złe sztuce. Podniósł niewątpliwie jej rangę, ale i sprawił, że proporcje się nieco za­chwiały. Właśnie to, że ci sami aktorzy, ten sam reżyser, ta sama scena, na której bywała "wielka awangarda" spowodowa­ło, że w przedstawieniu zabrakło jakiegoś cudzysłowu, dystansu, elementów zaba­wy, rysów pastiszu. Skłonni jesteśmy przyjąć je na serio, jako polemikę, a wów­czas sztuka wyraźnie traci. Widzimy sa­me wady: naiwność pointy, niekonsek­wencja, niejasny adres satyry, słabość "pozytywnego" Joasa (Józef Nowak),dłużyzny, niezbyt wymyślną zabawę imionami aniołów i zbyt pieprzną łatwość wielu sytuacji. A przecież nie ustę­puje ona wcale zachodnim wersjom komedii tego typu i mimo wszystko wychodzi ze sceny obronną ręką. Ci z aktorów, którzy zagra­li w cudzysłowie, a więc wszyscy trzej goście z nieba, Krafftówna-parodystyczna lecz nie farsowa Jeracha, Ciechomska - Achsa, Lutkie­wicz - strażnik Abdsur, trafi­li w styl sztuki, w klimat "bulwarowej awangardy". Wielu innych rozproszyło się. Jedni powędrowali w stronę kabaretu bynajmniej nie li­terackiego i nowoczesnego, inni zaczęli na własną rękę grać Brechta zamiast Juran­dota, co nie wyszło nikomu na dobre. Humoru, lekkości i cudzysłowu zabrakło też i scenografii Wojciecha Sieciń-skiego. Efektowna skądinąd dekoracja mogła służyć z równym powodzeniem do dra­matu serio. A chodziło prze­cież o to, żeby właśnie nie-serio", i były po temu możli­wości. W kostiumach zaś trudno dopatrzyć sie jakiegoś wyższego sensu. Reżyser, Lu­dwik René, którego zasługą jest umuzycznienie tekstu, owe "quasi-songi" tak dobrze trafiające w styl popularnej nowoczesności, zawinił chy­ba tym, że nie nadał przed­stawieniu jakiegoś bardziej zdecydowanego i jednolitego wyrazu. Spektakl balansuje między awangardą i kabare­tem, między Teatrem Drama­tycznym a "Syreną". Są w nim jednak i zarysy tego o co chodziło: tej (powszedniej masowej nowoczesności na codzień. Warto jednak dodać, żeby było "sprawiedliwie", iż bulwarowa awangarda nie jest może w Polsce tak wiel­kim odkryciem, ponieważ ani Brecht ani Dürrenmatt nie zaliczali się nigdy do autorów elitarnych i że - właśnie dzięki Teatrowi Dramatycz­nemu w dużym stopniu - nowoczesność, niekoniecznie ta bulwarowa, stała się już dla wielu widzów chlebem powszednim. Co zresztą nie umniejsza w niczym zasług Jurandota.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji