Artykuły

Wagner na pożegnanie

Odchodzący z Łodzi dyrektor Teatru Wielkiego, Antoni Wicherek, pożegnał miejscowych melomanów przygotowaną przez siebie od strony muzycznej - i zamykającą sezon - premierą "Holendra tułacza". To, jak wiadomo, czwarta z kolei mająca już na wskroś indywidualne rysy opera Ryszarda Wagnera, oparta na zaczerpniętym z legend skandynawskich opowiadaniu Heinego o przeklętym żeglarzu, skazanym na tułaczkę po morzach i oceanach, póki nie znajdzie się kobieta-wybawicielka, która dochowa mu wierności.

"Holender tułacz" stał się okazją do posłuchania w naszym mieście muzyki mistrza z Bayreuth po 10 latach przerwy (poprzednimi realizacjami były "Lohengrin", "Tannhauser" i "Walkiria"). I właśnie warstwę dźwiękową uznać trzeba za główny atut omawianego spektaklu.

Dyr. Wicherek dyrygował dziełem znakomicie, wydobywając z partytury elementy najcenniej-sze - siłę wyrazu dramatycznego, zróżnicowany nastrojowo charakter tzw. motywów przewodnich (po raz pierwszy tu przez kompozytora użytych, a stanowiących od tej pory atrybut jego dramatów muzycznych), bogactwo dynamiczne i agogiczne. Orkiestra spisała się wzorowo, zaświadczając, począwszy od uwertury, o solidności i skrupulatności przygotowania. W oglądanym przeze mnie niedzielnym spektaklu może jedynie niektóre tempa wydały się troszeczkę za wolne.

Niewątpliwy sukces odnieśli soliści wykonujący główne partie. Hanna Lisowska - jako Senta - potwierdziła słuszność opinii, że jest wciąż czołową śpiewaczką wagnerowską w naszym kra-ju. Miłą niespodziankę sprawił bas Andrzej Malinowski (Daland) prezentujący po dłuższej nieobecności na łódzkiej scenie formę głosową równie wysoką, jak za swych najlepszych dni. Włodzimierzowi Zalewskiemu przydałoby się w tytułowej roli nieco więcej nośności. Jego bas-baryton ustępował silą np. sopranowi Lisowskiej w duecie z II aktu. Dobrze wypadli Grzegorz Staśkiewicz (Sternik) i Andrzej Jurkiewicz (Eryk).

Nie sprawił zawodu chór przysposobiony do występu wokalnie przez Marka Jaszczaka a... choreograficznie (udany taniec zespołowy w III akcie) przez Janinę Niesobską.

W reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, w niektórych punktach udanej, "nie wypalił" m.in. finał z nieczytelnym samobójstwem Senty. Także i do jego scenografii można mieć rozmaite zastrzeżenia (uboga w pomyśle i w efekcie chybiona wizja domostwa Dalanda). Zgodną z wagnerowską konwencją statyczność wielu scen urozmaicało migotanie wyświetlającej tłumaczenie niemieckiego tekstu tablicy świetlnej, wcześniej jeszcze w naszym teatrze nie stosowanej, a dla pełnego zrozumienia fabuły zapewne przydatnej. Oby tylko w przyszłości nie pojawiały się na niej wyrażenia w rodzaju "wydawać się być". Pięknu muzyki niechaj towarzyszy zawsze piękno języka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji