Artykuły

Smutki i radości dworcowej poczekalni

Opera Narodowa przygo­towała polską prapremie­rę "Podróży do Reims" Rossiniego - opery, która powstała blisko dwieście lat temu, a która w reper­tuarze teatrów europej­skich znajduje się od lat... niespełna dwudziestu.

Rossini skomponował ją w 1825 r. dla uczczenia koronacji Karola X. Wkrótce jednak zabronił ją wystawiać, a niektóre jej fragmenty wykorzystał w "Hrabim Ory". Rekon­strukcji "Podróży..." doko­nano dopiero w 1984 r. i od tej daty rozpoczął się jej triumfalny przemarsz przez najważniejsze sceny operowe naszego konty­nentu. Najważniejsze, bo­wiem konstrukcja opery wymaga angażowania najlepszych śpiewaków.

W Operze Narodowej osiągnięto zadowalający poziom wokalny przedsta­wienia. Najokazalej zapre­zentowała się mistrzyni stylu rossiniowskiego - niezrównana Ewa Podleś: chluba światowej wokali­styki. Artystka partię mar­kizy Melibei śpiewała jed­nak z pewnym wysiłkiem, dotychczas niezauważal­nym w żadnej z kreacji. Może wpływ na inne niż zwykle pokonywanie wy­myślnych konstrukcji kolo­raturowych miały śpiewane wcześniej przez Podleś ciężkie partie verdiowskie? Satysfakcji dostarczyła także Edyta Piasecka w roli zwariowanej hrabi­ny Folleville, dobrze zapre­zentował się w partii ka­walera Belfiore Jose Ma­nuel Zapata. Występująca w jednej z czołowych ról Anna Cymmerman (Corinna) - solistka Teatru Wielkiego w Łodzi - swój debiut na scenie narodo­wej może uznać za wielce udany. Artystka impono­wała muzykalnością, fine­zją i czystością intonacji, swobodą z jaką poruszała się w rossiniowskiej styli­styce. Pozostali soliści wy­padli poprawnie, do doj­mująco nieprzyjemnych przeżyć zaliczam mierne śpiewanie Amerykanina Rockwella Blake, który był (a, niestety, już nie jest) znakomitym wokalistą. Słowa uznania należą się chórowi (przygotowanie Bogdan Gola) oraz orkie­strze prowadzonej ręką rossiniowskiego guru - Al­berta Zeddy.

Wiele niedostatków ma natomiast inscenizacja opery autorstwa Tomasza Koniny. Zaczęło się obiecu­jąco: akcja przeniesiona do czasów nam współcze­snych umieszczona zosta­ła na dworcu kolejowym, na którym spotykają się zmierzający na koronację króla przedstawiciele wie­lu narodowości. Jakaż roz­maitość ludzkich charak­terów i postaw, sportretowanych przez librecistę i kompozytora z ogrom­nym poczuciem humoru i sympatią! Jakże wspa­niała możliwość nawiąza­nia do filozofii jednoczącej się Europy. Nic jednak ta­kiego się nie stało. W fina­le, gdy ściany dworcowej poczekalni rozsuwają się ukazując tory kolejowe rozwidlające się w różnych kierunkach, z niebem włącznie, zachwyca forma zaproponowana przez Ra­fała Olbińskiego. Smutny to jednak finał opery ko­micznej, wskazujący na pesymistyczne postawy twórców. Ale jeszcze bar­dziej smutne były kostiu­my, charakteryzujące się złym gustem, stwarzające na scenie wrażenie pande­monium i spychające spektakl w odmęty pro­wincjonalnej estetyki. Niektóre artystki mogłyby wręcz wytoczyć proces kostiumografce, bowiem wy­glądały w strojach projek­tu Lisy Lach-Nielsen jak otomany po nieudanym remoncie tapicerki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji