Artykuły

Dama Pik: między miłością a pieniądzem

Pierwszą od paru lat Pana operową premierę w Teatrze Wielkim - "Da­mę Pikową" Piotra Czajkowskiego, spektakl przygotowany ze Staatsoper w Berlinie - reklamuje piękny i tajemniczy plakat z białą maską na czarnym tle. Co się za tą maską kryje?

- Sztuka ma taką cudowną właściwość, że potrafi penetrować tajemnice i snuć domniemania o tym, co się kryje za gra­nicami poznania. Ta maska jest zna­kiem pewnej tajemnicy. To twarz tytu­łowej Damy Pik, kobiety otoczonej au­rą tajemnicy. W talii to karta przynoszą­ca nieszczęście. Można powiedzieć, że reprezentuje ona siły dla nas niepoję­te, które przynoszą naszemu bohate­rowi zgubę. Dama Pik to opowieść o opętaniu, o człowieku, który został pozbawiony własnej woli. Działa jakby wbrew sobie, nie do końca uświada­miając sobie motywy, które nim kieru­ją. XIX wiek wpisywał w to kontekst sa­taniczny. Dzisiaj można mówić racjo­nalnie, że to nałóg czy opętanie grą w karty, jednak wciąż we współcze­snym języku funkcjonuje zwrot "w szpo­nach nałogu", sugerujący dawny de­moniczny kontekst. Staram się w tej re­alizacji zostawić pootwierane furtki do­mysłu, po to, by tajemnica mogła być zaakceptowana przez nasze współcze­sne, racjonalne myślenie. Równo-cześnie otwieram się na sensy i kon­teksty metafizyczne, bez których "Dama Pikowa" nie funkcjonuje.

"Dama Pikowa" to ikona rosyjskiej opery, ale także rosyjskiej ko­biety. Takiej, która od­daje życie za miłość I ta­kich kobiet jak Liza chy­ba już nie ma. To ana­chronizm.

- Nie wiem, skąd Pani wrażenie, że to anachro­nizm. Myślę, że tak ostat­nio modne pojęcie "biz­neswoman" nie wyczer­puje w pełni pojęcia ko­biecości. Nawet jeśli dziś wsty­dzimy się mówić o uczu­ciach, to nie znaczy, że one nie istnieją. Współ­czesna wrażliwość to wrażliwość krzyku. Wrażliwość rozdarta rozpaczą, do­puszczająca roz­wiązania osta­teczne. Jestem przekonany, że wciąż jest możliwe samobójstwo z miłości, jak i nawet z braku miłości, o czym zaświadcza przypadek Sa­rah Kane. Z nadejściem do na­szego kraju nowej wspa­niałej kapitalistycznej rze­czywistości te problemy nie zniknęły, choć próbu­jemy być wszyscy tacy do­skonali, racjonalni i sku­teczni. Z maską na twa­rzy udajemy, że wszystko jest w porządku.

Wybór Damy Pik to klu­czowy wybór naszych cza­sów. W największym skró­cie opera opowiada o tym, że ta kobieta poświęca miłość, siebie, wybiera­jąc grę, bogactwo i całe życie stawiając na jedną kartę. Ten wybór między miłością a pieniędzmi jest jednym z bolących i draż­niących wyborów nasze­go świata. Czajkowski miał absolutnie tego świado­mość. W punkcie central­nym swojej opowieści bu­duje scenę teatru w te­atrze, gdzie w żartobli­wym świetle przedstawia tę problematykę. Kobie­ty, o których Pani mówi, wybrały to, co wybrała Da­ma Pik, a nasza opowieść mówi i o tym, że po tym wyborze następuje przegrana.

W Pana inscenizacji jest ponoć genialna scena z Damą Pikową, z któ­rej młodość i blichtr opadają wraz z piękną suknią.

- Tego spektaklu nikt jeszcze nie oglądał, więc nie chcę komentować, co w nim dobre, a co złe. Ale rzeczywiście następuje ta­ka dez-iluzja. W tradycji wystawiania Dama Pik jest z reguły staruchą, trzę­sącą się nad grobem bab­cią, która wyciąga szpo­ny w stronę bohaterów. Ale dziś przekleństwo sta­rości polega na czym in­nym. Obserwacja chociaż­by 80-letnich kobiet w Los Angeles, po serii opera­cji plastycznych upodab­niających się do 30-latek i robiących z siebie żywe monstra, była punktem wyjścia do myślenia o Da­mie Pik, jako postaci po­zbawionej wieku. Czaj­kowski mówi o niej "Venus Moskovite", moskiew­ska Wenus. To postać współcześnie kojarząca się z kimś na kształt gwiaz­dy filmowej - Marleny Dietrich lub Grety Garbo - czy z kimś, kto dzięki kunsztowi chirurgów pla­stycznych utrzymuje się poza wiekiem. I nie wie­my, czy to medycyna, czy pakt z szatanem, o któ­rym cały czas lekko iro­nicznie wspominam. I ta Dama Pik najpierw jawi nam się jako kobieta cią­gle jeszcze ponętna i uwo­dząca, potem nagle rze­czywiście czar pryska i wszystko się rozsypuje.

Premiera "Damy Piko­wej" rok temu w Staatsoper w Berlinie, z Placido Domingo w roli Hermana, została przyjęta owacyjnie. W Polsce dały się słyszeć po tym głosy, że ta inscenizacja to "The Best of Treliński". Zga­dza się Pan z tym?

- Trudno z tym dyskutować, bo co to rzeczywiście znaczy? Czy to rzeczywiście najlepszy Treliński, czy fragmenty z jego spektakli? Jeśli to drugie, by­łoby to tragiczne. Uspokoję Pa­nią w inny sposób - jakkolwiek by było, warszawska insceni­zacja jest inna. Przede wszyst­kim inna jest koncepcja mu­zyczna. Dyrygent Kazimierz Kord przywrócił sceny, które poprzed­nio, w Berlinie, usunął Daniel Barenboim, sam z kolei zapro­ponował inne cięcia w muzy­ce. Spowodowało to efekt do­mina i w istocie odmienny spek­takl. Wbrew temu, co często twierdzimy - że Europa jest jed­na i tak szalenie do siebie po­dobna - różnice kulturowe by­ły jednak bardzo istotne. W trak­cie pracy w Berlinie zoriento­wałem się, jak różnie realizo­wane i rozumiane są pojęcia duchowości i tajemnicy - nam na wschodzie tak bliskie, na które jednak współcześni Niem­cy patrzą trzeźwo i racjonalnie. I taki też jest ich szalenie reali­styczny, stąpający po ziemi współczesny teatr; operujący naturalistycznymi, agresywny­mi środkami wyrazu. Chcę tu zacytować słynną wypowiedź Dostojewskiego, o którym wia­domo, że był obsesyjnym gra­czem w ruletkę i doskonale wie­dział, czym jest nałóg, czym jest hazard - jeden z głównych te­matów "Damy Pik". Powiedział, że ruletka powinna być rosyj­skim wynalazkiem, bo jej ukry­tym celem jest zatrata duszy. - W tej diagnozie jest coś istotnego i aktualnego także dzisiaj. Oczywiście, nasze społeczeństwo jest szalenie po­dzielone - i wiele osób kreuje swój system wartości według zachodniego wzorca. Niemniej nasze wschodnioeuropejskie korzenie są inne od tego wzor­ca kulturowego. Nie wierzę, by na dłuższą metę zachodnie modele przyjęły się w polskim społeczeństwie. Mnie się wy­dają bardzo jałowe i fałszywe. Mam wrażenie, że jesteśmy sil­niejsi duchowo.

Powinniśmy się skupić na tym, kim jesteśmy, a nie udawać kogoś innego.

- Dlatego "Dama Pikowa" re­alizowana w tej części Europy dużo bardziej otwiera się na stronę duchową. Ale, co cieka­we, warszawski spektakl, choć pozornie bardziej racjonal­ny, operujący bardziej racjonalnymi środkami, otwiera się na metafizykę. W spektaklu berlińskim były na przykład specjalne postaci w ma­skach lisów, które niczym w te­atrze kabuki, nieobecne dla bo­haterów, widoczne dla widza, kierowały losami bohaterów. W Warszawie rezygnuję z tego motywu z całą świadomością. Chciałem zostawić przestrzeń dla tajemnicy. Tajemnica rodzi się w miejscu pustym. Jest mil­czeniem. Ciszą. Przepaścią po­za słowami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji