Artykuły

Wrocław. Opera dumna z dorabiania

Ewa Michnik, dyrektor Opery Wrocławskiej, nie widzi konfliktu interesów w tym, że jej pracownicy dorabiają do pensji, podpisując umowy ze sponsorami. Nawet jeśli chodzi o 1,2 mln zł.

Opera Wrocławska od samorządu województwa otrzymuje rocznie ponad 14 mln zł, z Ministerstwa Kultury - 6 mln zł. - Dotacje od marszałka nie starczają nam nawet na płace - zaznacza Kazimierz Zalewski, księgowy w operze.

Instytucja, żeby budować swoją markę i realizować superprodukcje, musi starać się więc o pieniądze od sponsorów. Od 2011 r. finansowego wsparcia udzieliły jej w sumie 33 firmy, m.in. KGHM, Gaz-System, PKO BP, Tauron, PGiNG, Rzetelna Firma, Pol-Motors, Nordea Bank, Dach Bud czy Kopalnia Węgla Kamiennego "Victoria".

Nie w każdym roku były to ogromne kwoty. W 2007 r. opera otrzymała w sumie 112 tys. zł, w 2008 r. - 304 tys. zł, w 2009 r. - 176 tys. zł. Sponsorów szukali wówczas pracownicy, ale nie otrzymywali za to dodatkowego wynagrodzenia. Zachęta w postaci 20-procentowej prowizji od kwoty pozyskanej od sponsora pojawiła się w 2010 r. Ewa Michnik przekonuje, że dzięki niej dotacji od firm z roku na rok było coraz więcej. Pięć lat temu sponsorzy wyłożyli 682 tys. zł, w 2011 r. - ponad 1,4 mln zł, w 2012 r. - ponad 1,9 mln zł, w 2013 - ponad 1,5 mln zł, w 2014 - ponad 1,4 mln zł, zaś do połowy obecnego roku opera pozyskała już 677 tys. zł.

Milionowa prowizja

Mechanizm działania był prosty. Opera ogłaszała przetargi na pozyskanie środków od sponsorów. Postępowania wygrywali pracownicy, m.in. Anna Leniart, kierownik działu promocji i obsługi widzów. Występowała jako właścicielka firmy Idea Media. Dzięki wygranym kontraktom w latach 2011-2014 otrzymała prowizję, na której zarobiła z opery dodatkowe 1,2 mln zł.

- Nie widzę tu konfliktu interesów - mówiła na zwołanej wczoraj konferencji dyrektor Ewa Michnik. Przekonywała, że Leniart była najlepsza, a dla opery najważniejsze jest zdobycie dodatkowych pieniędzy. - Anna Leniart poszukiwania sponsorów nie ma w zakresie swoich obowiązków. Przesunąć do działu marketingu jej nie mogę, bo musiałaby się na to zgodzić - dodała dyrektor. Według niej "afera sponsorska" wypłynęła nie przez przypadek. - Słoniowski ją rozpętał - stwierdziła.

Janusz Słoniowski to były już zastępca Ewy Michnik. Na początku lipca wręczyła mu zwolnienie dyscyplinarne, ale potem zmieniła je na zwolnienie za porozumieniem stron. Zarzuciła Słoniowskiemu m.in. "przekroczenie założonego budżetu produkcji kostiumów" do ostatniej premiery, brak nadzoru nad pracownikami, złamanie regulaminu przez zlecenie szycia kostiumów firmie zewnętrznej oraz "pomijanie kierownika technicznego w pracach nad kosztorysami". Te zarzuty od połowy lipca badają pracownicy urzędu marszałkowskiego, któremu podlega Opera Wrocławska.

Słoniowski zdaniem Michnik chciał skierować zainteresowanie mediów w inną stronę, na sponsorów właśnie. - Miał - podkreśla dyrektor - konflikt interesów na tle finansowym z Anną Leniart.

Michnik zdradziła, że chodziło o pozyskanie pieniędzy od Gaz-Systemu. Kierownik Leniart wygrała przetarg i wysłała dokumenty do tej firmy. Słoniowski miał je wysłać również w imieniu swojej żony, która też pracuje w operze i chciała pozyskać sponsora. - Owszem, rozmawialiśmy na ten temat, ale konfliktu żadnego nie było - zapewnia Słoniowski. - Prowizji wówczas nikt nie dostał. Pracownicy opery zorientowali się, że Leniart obstawia niemal wszystkich ważnych sponsorów i nie ma szans się wbić. Dyrektor informowała, że trzeba najpierw sprawdzać, czy pani Ania już z firmą nie rozmawia.

Uderzenie w wizerunek

Ewa Michnik zapewnia, że wyciąganie na światło dzienne sprawy sponsoringu uderza w wizerunek opery. Jacka Głomba, dyrektora Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, uderza natomiast to, co się dzieje w operze. - Zarówno wysokość prowizji wypłacanej przez operę swojej pracownicy za pozyskiwanie sponsorów, jak i sam fakt, że w ogóle ją wypłacano, są porażające. Nawet jeśli formalnie wszystko jest w porządku, to doszło do naruszenia dobrych obyczajów i praktyk obowiązujących w instytucjach kultury. Zwłaszcza wobec powszechnego płaczu o pieniądze w tych instytucjach, związanego z notorycznym niedofinansowaniem - uważa Głomb. - W moim teatrze taka sytuacja jest wykluczona. Nie mogę równać się z operą, jeśli chodzi o wysokość sponsorskiego wsparcia, ale zazwyczaj sam jako dyrektor o taką pomoc występuję, choć chodzi o znacznie mniejsze kwoty. I nic z tego nie mam. Do głowy by mi nie przyszło, żeby pobierać sobie z tego tytułu prowizję.

Głomb mówi, że co roku dostaje 300 tys. zł od KGHM-u, płatne w dwóch ratach, obostrzone umową regulującą prawa i obowiązki każdej ze stron. - Po otrzymaniu tych pieniędzy - tłumaczy - jestem zobowiązany przedstawić sprawozdanie dotyczące tego, jak wydałem te pieniądze, ale szczegółowych rachunków już nie, ponieważ sponsor darzy mnie zaufaniem. I po tym, co wydarzyło się w operze, boję się, że może się to zmienić. Prywatnym firmom i dużym spółkom, które sponsorują instytucje kultury, zależy na wspieraniu działalności artystycznej, a nie pani Ani, do której kieszeni trafia 20 proc. pozyskanej kwoty. Te magiczne 20 proc. może drastycznie wpłynąć na sytuację instytucji kultury, na ich relacje ze sponsorami i na skuteczność w uzyskiwaniu wsparcia. Nie chcę być czarnowidzem, ale część sponsorów może ostrożniej traktować taką współpracę, a z pewnością dokładniej rozliczać obdarowanych.

Opera prowizje wypłaca z pieniędzy, które melomani płacą za bilety.

Co na to eksperci?

Jak sprawę potraktuje samorząd województwa, nie wiadomo. Tadeusz Samborski, któremu w zarządzie Dolnego Śląska podlega kultura, powiedział "Wyborczej", że sposób dorabiania pracowników opery jest naganny. Czy z tej oceny wynikną jakieś konsekwencje?

- Jeśli do przetargu organizowanego przez operę stają jej pracownicy posiadający dodatkowo własne firmy, to jest to sytuacja bardzo wątpliwa. Także z punktu widzenia ustawy o zamówieniach publicznych - stwierdziła w rozmowie z "Wyborczą" Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego.

Jeden z artykułów ustawy mówi, że osoby wykonujące czynności w postępowaniu o udzielenie zamówienia podlegają wyłączeniu, jeśli pozostają z wykonawcą w takim stosunku prawnym lub faktycznym, że może to budzić uzasadnione wątpliwości co do bezstronności tych osób.

- Jeśli w komisji przetargowej byli przedstawiciele opery, to trudno uznać, że nie znali pracowników marketingu z własnej instytucji, którzy zgłosili się do tego przetargu. Stąd zachodzi obawa złamania ustawy - podkreśla Kopińska.

Ewa Michnik zapewnia, że żadnych przepisów nie złamała. Jest dumna z tego, czego dokonała: - Jesteśmy prekursorami w sprawie sponsoringu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji