Artykuły

Listy z teatru. Wąs i podwiki

W małej salce prób Teatru Dra­matycznego było jeszcze na pierwszych przedsta­wieniach dość pu­stawo. Wydaje się, że pre­mierę "Szkoda wąsów" przy­jęto z góry z pewnym gry­masem i nieufnością. Phi, ja­kieś tam "Szkoda wąsów"... Phi, jakieś tam starocie sta­rego Ludwika Adama Duszewskiego... Sto lat z dużym okładem... Zwietrzała fabuła, zwietrzały humor... Jedynie dziwiło i mimo wszystko z nadzieją ciągnęło nazwisko Leona Schillera, dopisane na afiszu jako drugie nazwisko autorskie. Wiadomo, że ten miał złotą rękę do odgrzeby­wania różnych starych wode­wilów. Nazywał je po swoje­mu śpiewogrami. Wiadomo, że nadawał im nowy blask i jakby wyzwalał nowe, utajo­ne życie. Tak, ale następcy Schillera jakoś nie widać. O tym również wiadomo. Sam cenny kruszec to jeszcze nie wszystko...

Stało się zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Wzięły w łeb wszystkie nieufności. Sta­ło się tak jak z "Paradami" Potockiego na tejże małej scenie. Podejrzliwie przyję­te "Parady" powędrowały w rezultacie do paryskiego Te­atru Narodów. A obecne "Szkoda wąsów" ma na ra­zie zapewniony długi żywot i pełne chyba widownie.

Pierwszym sprzymierzeń­cem okazał się czas. Odsunął na daleki margines wszystkie patriotyczne niepokoje starych. szlacheckich polonusów - ich sarmackie biadolenia nad cudzoziemskim małpowa­niem, ich pochwałę cnoty szlacheckiej. Stało się to wszystko nieważne. Wytwo­rzyło nawet ironiczny dy­stans. Czas pozwolił śmiać się z sarmackiej jumości i krzepy, z patriotycznych wą­sów i z sarmackiego trady­cjonalizmu. Na pierwszy plan wysunął perypetie młodych kochanków i fortele, które z myślą o młodych, a prze­ciw staremu ojcu i staremu zalotnikowi z wąsami, obmy­śla i układa tu sprytna, iście molierowska subretka, Dorot­ka. Czas poza tym wypieścił i jakby wypielęgnował tę sztuczkę. Pokrył ją swoistą patyną. Nadał cenę starego klejnotu. Sprawił, że ma poetycki urok sztambucha czy starego puzderka babci.

Drugim sprzymierzeńcem była reżyser Irena Czaykowska. Okazała się subtelnym chirurgiem. Jak najbardziej właściwe to tutaj określenie. Można było bowiem zwykłym rzeźnickim nożem uszkodzić delikatną, poetycką tkankę. Można było brutalnym, far­sowym cięciem, zakłócić har­monię stylu, rozbić nastroi wywołany ową mgiełką dawności, obnażyć tanią rubasz-nością nicość specyficznego humoru. Nic nie zostało na­ruszone. Ocalały wszystkie, najbardziej delikatne tkanki. A stare puzderko również stylowo odświeżył jeszcze w dodatku scenograf Zenobiusz Strzelecki. Przyozdobił je pięknie kolorowymi, w miarę dowcipnymi i stylowymi ko­stiumami. Umieścił w stylo­wym, herbowym wnętrzu, które na przemian było i szlacheckim salonem z portreta­mi przodków, i kolorową jak strój arlekina, dekoracją w stylu commedii dell'arte. Sce­nograf był więc trzecim sprzymierzeńcem. Sprzymierzeńcem czwartym okazali się aktorzy. Przede wszystkim Joanna Jedlewska. W prowadzącej roli subret­ki ujmuje wdziękiem, czarująco-szelmowskim uśmiechem, zwinnością, swobodą. Podob­nie jak niemal wszyscy ak­torzy, porusza się zrytmizowanymi, baletowymi ruchami pacynki. Robi to z prawdzi­wie taneczną gracją. Mamy w Jedlewskiej - młodym na­bytku naszej sceny - nowy, niewątpliwy i wielce obiecu­jący talent. Aktorzy są w ogóle w tym przedstawieniu świetnie dobrani wybornie grają, dobrze śpiewają... Wszyscy bez zarzutu. Józef Nowak w podwójnej roli szla­gona i fircyka, Wojciech Po­kora jako szpagatowy amant w starym stylu... A jakże tu łatwo można było być przy­słowiowym "słoniem w skła­dzie porcelany". I wszystko byłoby wtedy na nic. Wów­czas tytuł sztuki obróciłby się przeciw teatrowi:zamiast "szkoda wąsów",szkoda czasu.... Stało się inaczej. Bra­wo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji