Artykuły

Baba w babie, czyli Kolada zdublowany

"Baba Chanel" Nikołaja Kolady w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatrze Polonia w Warszawie oraz "Baba Chanel" Nikołaja Kolady w jego reżyserii w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

"Baba Chanel" Nikołaja Kolady to bardzo dobra sztuka. Tyle że po inscenizacjach w Łodzi i w Warszawie trudno się na niej poznać.

Kolada to fenomen. Dramatopisarz (ma na koncie ponad sto tekstów dla teatru), nauczyciel młodych autorów (jego uczniami są m.in. Jarosława Pulinowicz i Wasilij Sigariew), reżyser, aktor, szef własnego teatru w Jekaterynburgu. W Polsce znamy go dobrze. "Merylin Mongoł" wciąż utrzymuje się na afiszu warszawskiego Ateneum, swego czasu grano ją prawie wszędzie. Wystawiano też jego inne utwory - "Martwą królewnę", "Procę". Sam pisarz śmieje się, że w Polsce jest chyba bardziej popularny niż w Rosji.

Przepis na sztuki Kolady jest prosty, mógłby patronować mu Gorki ze swoim "Na dnie". Tyle że w miejsce rozpaczy autor "Procy" wkłada śmiech, co nie osłabia wymowy tekstów. Właśnie ten twórca zdaje się dzisiaj być najważniejszym kronikarzem rosyjskiej "czernuchy". Pod śmiechem czai się u niego bezbrzeżny smutek, pustka, brak nadziei.

Kolada bywał dotychczas gościem Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku oraz łódzkiej Nowej Klasyki. Zapewne właśnie dlatego przyjął zaproszenie Teatru Jaracza w Łodzi, aby tam wyreżyserować "Babę Chanel" [na zdjęciu]. To jego pierwsze od dekady zrealizowane poza Jekaterynburgiem przedstawienie, choćby dlatego godne uwagi.

Reszta jest jednak rozczarowaniem. Autor "Baby Chanel" czyta własną sztukę tak, jakby nie dostrzegał jej podwójnego dna. Oglądamy więc ordynarną farsę, pozostając kompletnie obojętni na los bohaterek. Pięć ubranych w paradne suknie i kokoszniki kobiet z zespołu pieśni i tańca Olśnienie wywołuje w nas wzruszenie ramion. Wierzymy na słowo, że ich żałosne pozy skrywają ludzką samotność, odrzucenie, codzienny ból. Tyle że w łódzkim Teatrze Jaracza mamy jedynie grube żarty, ku uciesze publiczności. Skądinąd nie da się wykluczyć, że spektakl stanie się hitem, bo kupi go ta widownia, która czeka na prostą rozrywkę. W sumie nic w tym dziwnego, tym bardziej że w Jaraczu niewiele jest tytułów z tej kategorii.

Izabella Cywińska wyreżyserowała "Babę Chanel" w warszawskiej Polonii, dodatkowo degradując bohaterki Kolady. To rzeczywiście ludzkie wraki, dla nich świat stracił jakiekolwiek kolory. Śmieszność ich działań wynika jedynie z poczucia absurdalności wszelkich poczynań. "Baba Chanel" w Polonii miała szansę trafić w to, co u Kolady najważniejsze. W smutek i współczucie wobec portretowanych na scenie pań. Niestety, współczucia zabrakło, a na domiar złego przedstawienie Cywińskiej rozjeżdża się na wszystkie strony. Poprzednia praca reżyserki u Krystyny Jandy, świetna "Zbrodnia z premedytacją", była dopieszczonym w szczegółach, precyzyjnym drobiazgiem. Tym razem zawodzi adaptacja tekstu, bowiem z powodu skrótów nie wszystko jest do końca zrozumiałe. A co do prowadzenia aktorek - każda z nich próbuje grać w innej konwencji, a i tak koniec końców pozostaje Barbarą Horawianką albo Sławomirą Łozińską, bo spod postaci przebija się prywatność aktorek.

To znamienne, że zarówno łódzkie, jak i warszawskie przedstawienie obsadzono znakomitymi artystkami, a jednak nie udało im się wyjść poza banał i aktorskie tautologie. Z łódzkiego spektaklu ocaliłbym Milenę Lisiecką i Barbarę Marszałek, z warszawskiego - Dorotę Pomykałę i Barbarę Horawiankę. Mało. Mimo wszystko jednak to Cywińskiej było bliżej do Kolady niż jemu samemu. Wieść gminna niesie, że "Baba Chanel" najlepiej udała się w Gdańsku. Trzeba jechać, sprawdzić. To przecież bardzo dobra sztuka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji