Artykuły

Szkoda wąsów

Przyjemność, jaką daje to widowisko, łączy się głównie z melodią i pełnym staro­świeckiego wdzięku tekstem jego piosenek, trafiających do naszego sentymentu bezpo­średnio swymi przyrodzony­mi właściwościami, ale przede wszystkim miłych każdemu, kto miał szczęście stykać się z Leonem Schillerem. Komuż nie kojarzą się posuwiste nu­ty tych szlacheckich polone­zów, czy filuterne rytmy staro warszawskich "quodlibetów", z głębokim basem pa­na Leona, z jego uśmiechem i charakterystycznym pochy­leniem głowy,jakimi punkto­wał ulubione przez siebie ka­dencje, z całą jego osobowoś­cią, zdającą się być żywym ucieleśnieniem muzyki, daw­nego stylu - i nowego tea­tru...

Teatr Dramatyczny z dużą starannością, inwencją i pie­tyzmem przygotował tę śpiewogrę, jaką Schiller opraco­wał na kanwie starej "komedio-opery" Ludwika Ada­ma Dmuszewskiego. Niewy­szukana akcja, opierająca się na odwiecznym wątku pary zakochanych, którzy muszą przewalczyć niewczesne po­mysły ojca panny, szlachciury-tradycjonalisty, pragnącego wydać córkę za swego pod­starzałego rówieśnika - sta­je się pretekstem do żartob­liwego pastiszu na obyczaj, modę i swoisty snobizm, pa­nujące w Warszawie sprzed lat stu pięćdziesięciu. Pod­kreślić trzeba wyraźną tros­kę realizatorów o utrzymanie odpowiednich proporcji mię­dzy parodystycznym "unowo­cześnieniem", a zachowaniem delikatnej i kruchej tkanki dawnego tworzywa. To się na ogół udało: widowisko jest zabawne i wdzięczne.

Ponieważ tematyka i pery­petie komedyjki zdawały się realizatorom zbyt wątłe, wpro­wadzono do spektaklu postać dodatkową - niemego Arle­kina, który swym "mimodramem" komentuje niejako tekst dla publiczności i grotesko­wymi scenkami przedłuża akcję. Pomysł w zasadzie dobry, ale w praktyce może trochę zanadto rozbudowany - zwłaszcza że wykonawca, Zdzisław Leśniak, z wielką ofiarnością i sprawnością wcielający się w milczącego saltinbanka, nie jest mimo wszystko zawodowym mi­mem, lecz po prostu aktorem dramatycznym - i że brak tego przyrodzonego instru­mentu, jakim jest dlań sło­wo, wywołuje wrażenie pew­nej monotonii w jego ekwilibrystyce. Zresztą w całym spektaklu ruch sceniczny - którym kierowała Barbara Fijewska - odznacza się dużą pomysłowością, dobrą kompo­zycją i wyczuciem stylu. Twórca scenografii, Zenobiusz Strzelecki, przybrał ak­torów w kostiumy pełne za­bawnych szczegółów, podkreś­lających w parodystyczny spo­sób charakter postaci - ale nie wydziwaczone i zachowu­jące swoisty "smaczek" epo­ki. Aktorzy z rozbawieniem ale taktownie rozgrywali swo­je "partie" i dawali wcale przekonywające próbki swych możliwości wokalnych i cho­reograficznych: Jarosław Sku­lski był srogim i niedźwiedziowatym polonusem - ja­ko patriarchalny rodzic, Pan Anzelm; jego córkę prezento­wała Anna Wesołowska. Spo­śród dwóch pretendentów do jej ręki, Wojciech Pokora uosabiał młodego, "nowoczes­nego" (z maleńkim wąsi­kiem) oficjera Erasta, a Jó­zef Nowak - z dużym zacię­ciem i poczuciem humoru - sumiastego Orgona, który dla opacznie pojętej mody po­zbywa się w następstwie swoich wiechci (Szkoda wą­sów!) i robi z siebie błazna. Na czoło wykonawców wysu­wa się jednak bezsprzecznie Joanna Jedlewską, jako gar­derobiana Dorotka, spiritus movens całej intrygi - peł­na wdzięku, filuterności, za­cięcia komediowego, zdradza­jąca doskonałe poczucie stylu i delikatnej parodii.

Reżyserowała to miłe przedstawienie Irma Czaykowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji