Przemoc z gazety
Od dzisiaj na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego można obejrzeć "Sędziów" Stanistawa Wyspiańskiego. To bardzo mało znany dramat Wyspiańskiego.
- Wyspiański miał ogromną dawkę energii twórczej. Bardzo cierpiał i przeżywał zło tego świata. Jego dramaty stanowią ogromny rezerwuar uniwersalnej wiedzy o ludziach. Właśnie "Sędziowie" są taką opowieścią o winie, karze i odkupieniu. I choć język jest trudny, bo trudny był nawet dla jego współczesnych, to problem tam poruszany jest nadal niezwykle aktualny i świeży. Tekst znakomicie przekłada się na teraźniejszość, choć Wyspiański pisał o konkretnych, znanych sobie ludziach. Dramaturga zainspirowała notatka w gazecie o tragicznej miłości i śmierci. Historia, która wydarzyła się ponad 80 lat temu dotyczy rozwijającego się i drapieżnego kapitalizmu, zła i przemocy na naszych ulicach oraz w naszych domach. Zła czynionego przez tych, którzy sięgają po cudzą własność, zła czynionego przez tych, którym nie udało się ukraść i czują się przez to gorsi. Wreszcie zła, które czynią ci, którzy powinni stać na straży ładu moralnego i prawnego.
Czy jest szansa na przerwanie niekończącego się łańcucha przemocy?
- Jak uczy nas historia, zło może zatrzymać najsłabsza, często wzgardzona i lekceważona jednostka oraz jej niewinna ofiara. Najsłabszy może zatrzymać najsilniejszych. Choć na chwilę, na jeden dzień... Istnieje zawsze pytanie, czy nie należy walczyć z przemocą stosując wobec niej siłę. Według mnie tego typu działania powodują eskalację przemocy. Powinniśmy postępować zgodnie z imperatywem kantowskim, czyli czynić tak, jakbyśmy chcieli, aby postępowano względem nas.
Czy jednak musimy sięgać po teksty klasyczne? Czy nie lepiej trafiałby do szerokiej publiczności język współczesny, bezpośrednio odwołujący się do sytuacji jakie znamy i przeżywamy na codzień?
- Teatr polski cierpi na brak współczesnej dramaturgii. Jest nieżyciowy. Komentuje literaturę, skupia się na warstwie filologicznej zamiast mówić o życiu. W ten sposób nie wypełnia swojej powinności wobec społeczeństwa. Z wielkiej potęgi teatralnej, staliśmy się zaściankiem. Tymczasem świat wymaga od nas stałej oceny rzeczywistości. Artyści nie mogą udawać, że nic się nie dzieje.
Jak na młodego reżysera, który cztery lata temu skończył reżyserię, ma pan już niemały dorobek teatralny.
- Zadebiutowałem "Roberto Zucco" Koltesa, przedstawieniem dyplomowym pod kierunkiem Macieja Prusa w warszawskim Teatrze Dramatycznym. W Lublinie zrealizowałem "Antygonę w Nowym Jorku", "Balladynę" i "Wiśniowy sad". W poznańskim Teatrze Polskim - "Kowala Malambo" Tadeusza Słobodzianka i "Bachantki" Eurypidesa. Miałem jeszcze szczęście poznać Tadeusza Łomnickiego i wspólnie z kolegami przygotowywać pod jego kierunkiem "Czekając na Godota". Łomnicki i Prus, przynajmniej ja tak to widzę, to spadkobiercy Schillera, Hebanowskiego i Kreczmara - wielorybów - jak nazywał ich Łomnicki.