Artykuły

Nie pozostawił następców

Ćwierć wieku temu, 19 sierpnia 1975 r. zginął w katastrofie lotniczej Konrad Swinarski, jeden z najwybitniejszych twórców teatralnych naszego wieku. Jego spektakle były wielkimi wydarzeniami artystycznymi i budowały silną pozycję teatru polskiego w świecie. Współpracował z wieloma polskimi i zagranicznymi scenami, choć najbardziej cenił sobie pracę z aktorami Starego Teatru. Tu powstały najgłośniejsze jego spektakle: "Dziady" Mickiewicza i "Wyzwolenie" Wyspiańskiego z Jerzym Trelą w roli głównej. Tu rozpoczął próby do Szekspirowskiego "Hamleta", które przerwała tragiczna śmierć artysty.

Anna Polony:

Śmierć Konrada Swinarskiego to strata trudna do ogarnięcia i zdefiniowania nawet po 25 latach. Jestem przekonana, że gdyby żył, losy wielu aktorów, a przede wszystkim los Starego Teatru potoczyłby się inaczej.

Z Konradem łączyła mnie wielka przyjaźń. Zarówno w wymiarze artystycznym, jak i głęboko ludzkim. Grałam we wszystkich jego przedstawieniach, które zrealizował w Starym Teatrze. Znaliśmy się dobrze, a mimo to uważam, że nie poznałam go do końca. Ci, którzy mieli okazję zetknąć się z nim, , wiedzą, jakim był skarbem dla polskiej sceny, a w szczególności dla Starego Teatru. Wiedzą, jakim szczęściem była dla aktorów możność współpracy z nim. I jaką tragedią było jego odejście. Bardzo zaawansowane próby do "Hamleta" pozwalały przypuszczać, że powstaje spektakl, który stanie się wielkim wydarzeniem artystycznym, przedstawieniem, które ugruntowałoby pozycję nie tylko Starego Teatru, ale i teatru polskiego w świecie.

Wierzę, że gdyby żył Konrad, nie doszłoby też do wielu przykrych wydarzeń, które zdarzyły się w naszym teatrze na przestrzeni ostatnich 25 lat. Na czym opieram to przekonanie? Konrad miał niebywałe umiejętności mediacyjne, był otwarty na ludzi, na świat. Był niezwykle czułym i mądrym człowiekiem. Miał cudowną cechę: nigdy się nie zaperzał, umiał spojrzeć z boku. Myślał o teatrze jako o całości. Znał swoją wartość, ale to nie zamykało go na innych. Zarozumiałość i pycha były mu obce. Był człowiekiem niezwykle kulturalnym, opanowanym, delikatnym, eleganckim. Miał ogromną klasę i, co najważniejsze, nie gardził innymi, jak się to niektórym naszym wielkim reżyserom zdarza. Kochał i szanował aktorów. Wiedział, że mogą się mylić i potrafił im to wybaczyć. Konrad nie pozostawił następców. Wiem jednak, że wśród studentów szczególnie wysoko cenił talent i wyobraźnię Krystiana Lupy i wiem, że Krystian również zafascynowany był jego osobowością.

Jerzy Trela:

"Dziady" Konrada Swinarskiego były dla mnie wielkim treningiem i wielką lekcją teatru. Odebrałem je jako rzeczywiste pasowanie na aktora. Podczas prób towarzyszyły mi wielka radość i wielki łęk. Tego lęku długo nie mogłem się pozbyć, bo miałem świeżo w pamięci wspaniałą kreację Gustawa Holoubka w "Dziadach" w Teatrze Narodowym. Swinarski powtarzał mi, że wedle jego zamysłu Konrad miał być jednym z tłumu, i dlatego - jak mówił - zdecydował się na mnie, choć wcześniej myślał o Ryszardzie Cieślaku z Teatru Grotowskiego. Jak reżyser filmowy, Swinarski rozrysowywał sobie spektakl na poszczególne sceny. W przedstawieniu nie pomijał najmniejszych detali i drobiazgów. I zawsze miał czas na rozmowy z aktorami zarówno pierwszego, drugiego, jak i trzeciego planu. Przygotowania do "Dziadów" zelektryzowały cały zespół. Na próbach każdy dawał z siebie wszystko. Dwa tygodnie przed premierą Swinarski prawie nie spał. Ja od padania na scenę miałem rozbite kolana. Trudno mi dziś odtworzyć emocje towarzyszące premierze, pamiętam, że garderobiany dał mi za dużą koszulę, więc podczas wielkiej improwizacji zerwałem mankiety, a po zakończeniu spektaklu siedziałem wiele minut nieruchomo w garderobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji