Artykuły

Don Juan w niebie

Było w Sewilli don Juanów wielu. Literatura hiszpańska no­tuje mnóstwo pierwotnych wersji, które poprzedziły premierę Tirso de Moliny, i późniejszy wielki sukces teatral­ny trupy włoskiej, który już w następnym roku powtórzono na dworze francuskim w przeróbce molierowskiej, a więc tej, co zade­cydowała o wielkości literackiego typu. Ale legenda poprzedziła li­teraturę o całe dziesięciolecia, mia­sta biły się o prawo pierwszeń­stwa w posiadaniu bohatera, któ­rego losy wzbogacone wyobraźnią kopistów i narratorów pasjono­wały Hiszpanię na długo przed­tem, zanim don Juan wkroczył na deski teatrów. W kościele Mi­łosierdzia w Sewilli znajduje się nagrobek ozdobiony pokornym napisem: "Tu leży najgorszy czło­wiek, który żył na świecie". Hi­storia utrzymuje, że pod płytą le­żą szczątki don Juana de Marana. Grobu den Juana de Tenorio nie odnaleziono, bo jak powszechnie wiadomo, za sprawą Tirso de Mo­liny i Moliera żywcem porwał go do piekła kamienny posąg Koman­dora. Legenda mówi, że bohater, który później zrobił tak świetną karierę w literaturze, poza szere­giem gorszących występków, o ja­kich głośno na całym świecie, prze­chadzając się pewnego razu brze­giem Gwadalkwiwiru wyjął cyga­ro i poprosił o ogień osobnika przechadzającego się akurat po przeciwnej stronie rzeki. Ramię wyciągnęło się na pożądaną od­ległość, don Juan cygaro zapalił i od tego czasu wiadomo,że osob­nikiem zaczepionym był diabeł we własnej osobie. Legenda z punktu niesamowita, gorsząca, podniecają­ca fantazję ludzką i zmysły. Ale narodziny archetypu mają dokład­ną datę, dzień, rok, miejsce. Za panowania Ludwika XIV Molier wystawia swojego "Don Juana" przed zebranym dworem w dniu 15 lipca roku 1665. Cenzura dzia­ła; kler czuwa; interes publiczny domaga się usunięcia jednej ze słynnych scen, spotkania z żebra­kiem w lesie, a autora posądza się o jansenizm, republikanizm i libertynizm. Od tej chwili romansowy bohater zaczyna wieść swój żywot polityczny. Mnożą się przeróbki, w ciągu czterech wieków nie by­ło bodaj pisarza, który nie poświęciłby tej postaci sztuki, no­weli, eseju, czy choćby uwag i rozmyślań. Molier, Mozart, Pu­szkin, Byron, Merime, Stendhal, Czechow, Czapek, Vailland... Do niekończącej się listy komediopisa­rzy, trawestatorów. dałoby się do­łączyć pokaźną bibliografię prac filozofów, psychologów, muzyków, historyków.

W połowie dziewiętnastego wie­ku Merimee stanąwszy przed za­daniem opowiedzenia perypetii po­staci (co musiało być niesłychanie podniecające dla tego prekursora nowoczesnej antropologii kultury) miał już do wyboru dwie okre­ślone wersje, które wyłoniły się z ludowej legendy i z romansów: don Juana de Tenorio porwane­go przez kamienny posąg, a więc molierowską, klasyczną, oraz don Juana de Marana, który zakończył życie zgodnie z podaniem w celi klasztornej pod imieniem pokor­nego brata Ambrożego. Zafascy­nowała go ta druga właśnie! Ale na tradycji zaciążył ów pierwszy - nieprzejednany, uzbrojony w libertynizm grzesznik do końca wyzywający niebo i ziemię. Do niego należy cały wiek XVII, XVIII, XIX, a przy pewnej ostroż­ności dałoby się rozważyć, ile z niego w głośnym filmie Chaplina o zawodowym uwodzicielu i mor­dercy kobiet. Merimee wybrał don Juana upokorzonego: za nim wy­daje się poszedł Czapek pisząc nowelę, której treścią jest spo­wiedź bohatera, demaskująca go jako impotenta. Klucz psychoana­lityczny pozwolił zmodernizować odrobinę problem postaci, chociaż hipoteza jest równie jałowa co śmiała.

Max Frisch połączył wersje kla­syczne w jedno, "unowocześnił" całość w sposób rzucający się w oczy, a esej, którym poprzedził ko­medię, świadczy o tym, że gruntowność, z jaką przestudiował lite­raturę przedmiotu, komentarze kry­tyki ; pisma filozoficzne, przera­sta śmiałość zamierzonej kreacji nowego don Juana. Odsuwając przedmowę autora na bok (pełną efektownych przypuszczeń, jak choćby to, że don Juan XX wie­ku parałby się fizyką jądrową...), warto zauważyć, że np. między innymi podobnymi elementami "re­feratu", cały monolog Leporella w nowym wydaniu Maxa Frischa jest literackim "kawałkiem" na temat - i w związku z ogromną lite­raturą krytyczną, jaką tradycja na­gromadziła tylko wokół jednego molierowskiego zdania: "A moje zasługi?". Autor "Homo Fabera", "Biedermanna i podpalaczy", "Santa Cruz", "Stillera" jest bez wątpienia piekielnie wyrafinowa­nym literatem, bodaj w większym stopniu niż oryginalnym, i podob­nie jak jego wielki rodak Dürrenmatt, łączy upodobanie do pa­rodii i pastiszu ż otwarcie okazywanym zatroskaniem o losy świa­ta. Jego persyflaż o don Juanie nie ma w sobie tej dręczącej siły libertynizmu, co wersja klasyczna. To tzw. dzisiaj nonkonformista. W kostiumie. Ten don Juan nie jest obdarzony widoczną młodo­ścią, brawurą, zuchwalstwem, in­teligencją postaci mozartowskiej, ale pod maską znużenia i zblazo­wania kryje jakieś resztki weny i pewną nonszalancję. Nie wygląda na impotenta, jak utrzymywał Czapek, ale właściwie towarzyst­wo kobiet go nuży, nudzi bardziej niż dociekania nad geometrią. Po­równań między postacią Frischa a Płatonowem nie chciałbym w tym miejscu podejmować, to już zbyt daleko zaprowadziłoby felieton w kierunku rozważań nad literaturą rosyjską i chcąc nie chcąc trzeba by wspomnieć o tamtejszej bogatej galerii bohaterów romantycznych, o Pieczorinie, Obłomowie, Rudinie, którzy poprzez Byrona utrzy­mywali ścisłe związki pokrewień­stwa z molierowskim wzorem.

W eseju poprzedzającym jedną z kronik włoskich Stendhala jest kilka zdań szczególnie mi dro­gich, trafnych. "Nie sądzę, aby don Juan ateński mógł dojść do zbrod­ni równie szybko jak Don Juanowie nowoczesnych monarchii. Znaczna część przyjemności nasze­go don Juana polegała na urąga­niu opinii: w początkach zaś, za młodu, wyobrażał sobie, że urąga jedynie obłudzie." I dalej: "Drwić sobie z sędziego, czyż to nie jest pierwsza próba początkującego don Juana?" A potem zastanawia­jąca konkluzja Stendhala: "Jest to moim zdaniem owoc ascetycz­nych urządzeń papieży włada­jących po Lutrze; Leon X bo­wiem i jego dwór (1506) hołdowa­li mniej więcej zasadom ateńczyków". Spośród wszystkich archetypów, jakimi dysponuje teatr, bodaj jeden tylko jest tak świeżej da­ty, bodaj jeden powołała kultura chrześcijańska, właśnie don Juana. Merimee, autor najśmielszej po Molierze wersji, wśród innych za­skakujących sytuacji, gdzie można odnaleźć ślady niepospolitej prze­nikliwości intelektualnej, szeroko opisuje sny don Juana. Oto jeden z nich. "Ciało jego, o ile je odsła­niał, było okryte ranami, sine, splamione skrzepłą krwią. W jed­nej ręce trzymał cierniową koronę, w drugiej dyscyplinę opatrzoną kolcami". Tak oto, po pijatyce i kawalerskich zuchwalstwach dnia poprzedniego, don Juan w halucy­nacji ujrzał siebie w postaci Chrystusa. Istnieją epoki, w których dawna literatura i mity w niej utajone nagle wybuchają z siłą i potęgują się za sprawą czasu, wrzenia umysłów, nieoczekiwanie odkry­tych związków krążących zawsze pomiędzy tradycją a dniem dzi­siejszym. Ale istnieją inne epo­ki, kiedy wszystko ulega pomniej­szeniu, kontynuacji - która chce być tylko pasożytnictwem, paro­dii - która jest tylko spłaszcze­niem. Pytania wtedy stawiane,nierozwiązywalne i dręczące wiel­ką literaturę - znajdują raptem łatwe odpowiedzi. Współczesnym może się zdawać, że prześcignęli tradycję i sam upływ czasu, od­ległość dzieląca od wielkiego wzo­ru napełnia ich naiwną otuchą, świadomością pozornego rozwoju, dla którego sztuka, nie znajduje polęrycia. Don Juan Frischa jest atrakcyjny (w sensie kabareto­wym), ale w tej wersji nie wzbudza niepokoju, odrazy, sympatii ani oburzenia. Rzecz w tym, że jest rezonerem, przekazuje treści przetrawione, ma gotowe odpowie­dzi, z którymi wszedł na scenę. Z pomocą trianguły obliczył siły i fortyfikacje wroga. Ba! jest wszak jeometrą. Tym zyskał so­bie sławę bohatera w armii, ale sam uważa to za drobiazg nie warty uwagi. W burdelu Celesty­ny gry z dziwkami w szachy, to nawet zabawne, ale wzbudza wy­łącznie jedną refleksję. Boże, jak musiał podupaść interes słynnej starej rajfurki. W drodze na ślub z donną Anną - on, zblazowany intelektualista - przeżywa roman­tyczne uniesienie nad jeziorem, no­cą, w blasku księżyca. Aby rzecz nabrała głębi, aby los wydał mu się dostatecznie szyderczym uspra­wiedliwieniem absurdu życia - piękna nieznajoma okazuje się donną Anną. Kiedy okoliczności tego wymagają - kocha, zdra­dza, zabija. Najmilszą, tj. najbar­dziej emocjonującą awanturką okaże się noc spędzona z narze­czoną przyjaciela, który zatruty "filozoficznym" jadem bohatera popełnia samobójstwo. Tutaj je­steśmy bliżej Jacka Kerouaca i Deana Moriarty niż Moliera i dę Tenorio. Słowem, nasz don Juan okazał się istnym lwem parteru, podrywaczem mogącym śmiało ry­walizować z całym tłumem filmo­wych amantów, a beat generation bez trudu może w nim odnaleźć znane sobie rysy. Wyparowała gdzieś siła i wyjątkowość postaci, jej tajemnica i odrębność, demonizm, który przez ubiegłe cztery wieki niepokoił i fascynował. Re­ligia, władza, rodzina, moralność, diabeł i Pan Bóg czuli się zagroże­ni samą obecnością jego legendy. A jak do tego mogło dojść, że w roku 1950 ówczesna inscenizacja molierowskiego "Don Juana" wy­konana przez Bohdana Korzeniew­skiego okazała się nie do przyjęcia przez krytykę prewencyjną? Dzi­siaj - patrząc na sztukę Maxa Frischa trudno to pojąć. Nie ma don Juana, został kostium i imię. Jak wyznaje sam autor nowej przeróbki: "Miejsce akcji - Tea­tralna Sewilla. Czas akcji - Epo­ka pięknych kostiumów." Nic inne­go nie pozostało w tej sytuacji, tylko uwierzyć, że don Juan dostał się żywcem do nieba.

Sztuka Maxa Frischa jest zaba­wą, pomysłową zabawą teatralną, ale tylko zabawą. Bohater jej sam inscenizuje swój koniec i to w dwóch wariantach, jednym dla lu­du, zgodnym z interesami kościoła i legendą o porwaniu do piekeł grzesznika, drugim demaskującym niejako pierwszy, kiedy kończy do­słownie swoją karierę literacką związkiem z księżną de Ronda, byłą prostytutką ze szkoły stare] Celestyny. W ostatniej scenie obyd­woje jedzą obiad w "zamku o czterdziestu pokojach", a młoda żona oznajmia, że jest brzemienna, Niestety, nic z tej brzemienności nie wynika dla literatury ani dla teatru. Max Frisch podjął się za­mordowania Don Juana, problemu i postaci, i trzeba przyznać, że to szczytne zadanie w pełni mu się powiodło. Wykonał je z pomocą starej literatury hiszpańskiej, ręka­mi Celestyny Rojasa, posługująo się studiami krytycznymi nagro­madzonymi wokół tematu - trochę nawet dziwnie się robi, kie­dy pomyśleć, ile wysiłków kosztu­je dzisiaj literacki kabaret. Re­żyser przedstawienia. Ludwik Renć é usunął kuplety, w jakie zaopatrzył autor tekst komedii, zdecydowanie przeniósł całość z płaszczyzny za­bawy teatralno-literackiej na pła­szczyznę własnych ambicji i mo­żliwości. Nie wyniknął z tego za­biegu - dramat, zagubiła się tyl­ko lekkość tekstu. Osiągnął w każdym razie tyle, że rzecz wydała się publiczności mniej błaha niż jest w istocie. Obsada nie przyniosła żadnych zaskoczeń, okazała się trafna, wręcz bezbłędna, frapują­ca dla widza. Ale też i to wszyst­ko. Według zasady: amanta musi grać amant, subretka - subretkę, aktor charakterystyczny rogacza i zazdrośnika. Przykro mi szalenie, ale spektakl nie pobudza do głęb­szych rozważań poza zdaniem, któ­re można ze spokojem na papier położyć: Andrzej Łapicki i Elżbieta Czyżewska stanowią dobraną aktor­ska parę.

Kostiumy sporządziła Lucja Kos­sakowska, zainteresowania dla geo­metrii nowego don Juana przedsta­wił Jan Kosiński z pomocą brył geometrycznych. Wszystko, jak być powinno w dobrym, nowoczesnym teatrze. Układem pojedynków zajął się niezastąpiony Sławomir Lind­ner. I to już wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji