Artykuły

Poznań. Wspomnienie o Mariuszu Stachowiaku

Widać go było w mieście. Charakterystyczny. Długowłosy. Z pasją w oczach. Nawet jeśli się go nie znało, zwracał uwagę. Mariusz Stachowiak, fotograf, autor znakomitych zdjęć teatralnych zmarł 10 stycznia. Artystę wspominają przyajciele.

Janusz Nowacki

fotograf, przez wiele lat szef zamkowej galerii pf

Poznaliśmy się w 1975 r. na warsztatach fotograficznych we Wrześni. On jako młody chłopak bardzo się już tam wyróżniał: oczytany, inteligentny, dobrze piszący. Zajmowaliśmy się wtedy diaporamą (łączeniem muzyki i fotografii), były cykle "Fotografii poza galerią" - on się w tym świetnie znalazł. Widać było, że to pasjonat, że dla fotografii zrobi wszystko. Mimo dużej (17 lat) różnicy wieku zaprzyjaźniliśmy się i zostaliśmy partnerami, takim duetem nie do podrobienia. On mnie podkręcał, ja go tonowałem. On wnosił surową świeżość, ja estetyczny rozsądek. Kiedyś zrobiliśmy cykl zdjęć pokazujący turystów w Sierakowie: tam w sezonie było z pięć tys. ludzi, którzy kisili się w koszmarnych warunkach. Kiedy to zobaczyli na naszych zdjęciach, byli wstrząśnięci.

Pracował we "Wproście" od początku powstania tego pisma, w latach 80. stojącego na bardzo wysokim - do dziś niedocenionym - poziome jeśli chodzi o fotografię, mimo siermiężnej poligrafii. Mariusz tam szalał. Pamiętam taki cykl zdjęć o bezdomnych, których wtedy w Polsce podobno nie było. On ich znalazł na bocznicach kolejowych, w opuszczonych pociągach. Pamiętam "Pociąg widmo", kiedy fotografował pasażerów słynnego składu Szczecin-Przemyśl. Potem związał się z "Dziennikiem Poznańskim" - tam bardzo szybko opanował technikę komputerowej obróbki zdjęć. A potem działał jako wolny strzelec, zajmując się przede wszystkim teatrem. Jego album o Łomnickim to jest gigant. Mam list, który napisał do Mariusza Edward Hartwig: gratuluje mu, ściska rękę, piszę, że to jeden z najlepszych albumów polskich ostatnich lat, przełamujący cukierkowy styl. A sam Łomnicki powiedział: "Na tym zdjęciu pokazał pan takiego drania, jakim naprawdę jestem".

Piotr Kruszczyński

reżyser, dyrektor Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu

Poznałem Mariusza w Teatrze Nowym, kiedy pracował nad fotografowaniem prób "Króla Leara". Ja te zdjęcia wyklejałem na wielkich płaszczyznach, bo miały być jednym z elementów promocji spektaklu. Po śmierci Łomnickiego stały się jedynym namacalnym śladem tego przedstawienia, tej roli, tej pracy. Z tego czasu zapamiętałem Mariusza jako symbol pasji artystycznej. To się zamyka w takim obrazie: kiedy nysa zabrała trumnę z ciałem Łomnickiego wystawioną wcześniej w teatrze, Mariusz pędził z aparatem za tym autem torami tramwajowymi na Dąbrowskiego. Nie zważał zupełnie na ruch uliczny, na kakofonię klaksonów.

Wielokrotnie wykorzystywałem jego zdjęcia do pracy z aktorami. Robiliśmy sobie takie nocne sesje i na tych zdjęciach bardzo wyraźnie było widać, kiedy aktor przekracza swoją prywatność i staje się postacią, którą gra. Można było obserwować różne stadia wchodzenia w rolę. Nie byłbym w stanie wytłumaczyć tego aktorom słowami, bez tych zdjęć. Niezwykłe było też to, że jego formalne rozwiązania fotograficzne polegały świetnym wyczuciu specyfiki, atmosfery, klimatu, języka poszczególnych przedstawień. Jankowi Klacie bardzo to zaimponowało.

Bardzo się angażował w pracę nad programami teatralnymi, plakatami. Był też wielkim inspiratorem, nie potrafię zliczyć pomysłów na prowadzenie teatru, które Mariusz w "nocnych rozmowach Polaków" podsuwał, łącznie z promocją naszego pierwszego przedstawienia wałbrzyskiego. Wystarczyło, że Mariusz wszedł z wierszem Różewicza, z cytatem z "Rodziny Obłych" ("Przekrój"), że rzucił hasło, a wtedy niespokojny duch wszystkim się udzielał. Nawet jeśli pomysł był kompletnie nierealny, to on już zasiał ferment, już twórczy zamęt panował.

To on od 2003 r. organizował w marcu Ogólnopolskie Forum Fotografii Teatralnej - zderzenie najwybitniejszych fotografów i konfrontowanie ich z pasjonatami, amatorami. Kolejną edycję poświęcimy Mariuszowi. To jego dzieło. No i zagrał w dwóch spektaklach Mai Kleczewskiej: "Locie nad kukułczym gniazdem" i "Czyż nie dobija się koni". To się stało naturalnie, płynnie.

Miał w teatrze swój pokój. Zakochał się w brzydkim pięknie Wałbrzycha. Miał taki plan, żeby sfotografować wszystkich byłych górników, ale ustąpił pola młodemu chłopakowi, którego dziadek był górnikiem i był do tego bardziej predestynowany. Ta wystawa powstała.

Na zdjęciu: "...córka Fizdejki" w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu - fotografia Mariusza Stachowiaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji