Artykuły

Obyczajów nie zepsuję, arcybiskupowi nie ulegnę

- W antykwariacie przy Starym Mieście kupiłem "Dzieje sceny polskiej w Poznaniu" Zdzisława Grota. Znalazłem tam cytat, który zadeklarowałem żartobliwie prezydentowi: "Pospieszył Bogusławski do Poznania, aby (...) podpisać układ roczny z magistratem (...) obowiązał się dawać widowiska przystojnie i bez dania powodów do zepsucia obyczajów" - mówi MACIEJ NOWAK, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu.

Po 12 latach z funkcji dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu odszedł reżyser Paweł Szkotak. Komisja konkursowa rekomendowała na to stanowisko dyrektora Marcina Kowalskiego, który w Teatrze Polskim był dyrektorem administracyjnym, a na dyrektora artystycznego Macieja Nowaka. Prezydent Jacek Jaśkowiak po kilkutygodniowych wahaniach zgodził się na tę propozycję. Siedzimy w restauracji Varso Vie przy placu Konstytucji w Warszawie, Maciej Nowak, o potężnej sylwetce, ubrany w jaskrawopomarańczowe spodnie i kaszkiet, poleca mi specjały kuchni - flaki po warszawsku z pulpetami i pierogi z gęsiną. Biorę. Nowak bierze flaki i schabowy z ciapkapustą, czyli puree ziemniaczanym z kapustą kiszoną.

Marcin Kącki: Powiedział pan kiedyś: "lubię podejmować pracę w upadłych miejscach i instytucjach". Teatr Polski łapie się na to?

Maciej Nowak: - Mam wrażenie, że jest teatrem zgasłym, wychłodzonym, w którym dawno nie było sukcesu. A z czym panu się kojarzy?

Nie chciałbym ich krzywdzić, rzadko tam chodzę, ale - z dziećmi stojącymi na jego dziedzińcu, czekającymi na polonistkę, by zaliczyć obowiązkową klasykę. Raz mnie zaskoczyli, przed laty, gdy wystawili gościnnie "Fucking and shopping".

- No to postaram się spełnić życzenie prezydenta Jacka Jaśkowiaka.

Co panu powiedział?

- Że potrzebuje w Poznaniu kogoś tak barwnego jak ja.

Znacie się?

- Pierwszy raz widziałem go w ubiegłym roku, gdy w Poznaniu odbyła się dyskusja po protestach przeciwko spektaklowi "Golgota Picnic".

Na placu Wolności czytaliśmy z kartek tekst sztuki Rodriga Garcii, obok mnie stał mężczyzna z żoną, okazało się później, że to Jaśkowiak.

Jak wypadł?

- Czuł się nieźle w tej roli, ma dobrze postawiony głos i talent performatywny.

Jak pan trafił do Teatru Polskiego?

- Pomyślałem o nim wiosną tego roku, gdy Paweł Szkotak ogłosił, że nie startuje na kolejną kadencję. Mniej więcej w tym czasie skontaktowali się też ze mną wysłannicy aktorów Teatru Polskiego, z pytaniem, czy nie byłbym zainteresowany. Od dziewięciu lat brakuje mi teatru, bo Warszawa nie ma na mnie pomysłu. Starzeję się, pomyślałem sobie, że jeśli nie wrócę do teatru, to za 2-3 lata stracę kontakt z teatralną rzeczywistością, nie będę potrafił choćby talentu rozpoznać. Spotkałem się z zespołem, przedstawiłem z Marcinem Kowalskim pomysł na program. Odnosiłem wrażenie, jakby aktorzy mieli wpływ na wybór szefostwa, co bardzo mi się spodobało, bo nawiązuje do dawnych tradycji, gdy zespół aktorski naprawdę miał realny głos w obsadzaniu dyrektorskich stanowisk.

Wasz pomysł na teatr: "życzliwy dla każdego widza, walczący z wszelkimi formami wykluczenia: pokoleniowym, obyczajowym, fizycznym, światopoglądowym i klasowym". Mówi pan też, że nie da Poznaniowi spokoju.

- Powiedziałem aktorom, że chciałbym bronić poczucia ich zespołowości, realizować z nimi misję społeczną, artystyczną i ich zdanie będzie się dla mnie liczyć. Co prawda jestem nieukiem, nie obroniłem pracy magisterskiej, w konkursie na dyrektora nie mogłem wziąć udziału, ale Marcin Kowalski przez wiele lat był w TP dyrektorem administracyjnym, zna ludzi, budzi zaufanie w urzędzie.

Co pan zobaczył w Teatrze Polskim?

- Pracuje tam ponad 60 osób, z czego 17 to aktorzy. To malutki teatr, nie ma w nim np. działu programowego.

Jest pralnia?

- (rumieni się) Nie ma.

W Teatrze Wybrzeże zrobił pan takie czystki, że - jak sam przyznał - wyrzucił nawet praczkę, która samotnie wychowywała niepełnosprawnego syna.

- Nadal to przeżywam. Na szczęście w Teatrze Polskim to nie moje kompetencje, ale Kowalskiego. Z zespołem mogłem porozmawiać o tym, co mnie fascynuje, a nie martwi. Ważnym odkryciem było to, że Teatr Polski jest najstarszym w Polsce, o czym mało kto pamięta. Nawet Teatr im. Słowackiego w Krakowie jest młodszy o 20 lat, a ludzie wchodzą do niego jak do muzeum. Mam do tego wielki szacunek. Aktorzy rekomendowali mnie i Kowalskiego komisji konkursowej. Na decyzje trzeba było jednak dość długo czekać, ale tłumaczyłem to sobie okresem wakacyjnym.

Wiceprezydent ds. kultury kręcił nosem, prezydent Jaśkowiak ponoć też się przestraszył pana wyrazistości, ale zgodził się na propozycję komisji.

- A w ubiegłym tygodniu dzwoni do mnie asystent Jacka Jaśkowiaka i zaprasza na spotkanie. No to wsiadam w pociąg i przyjeżdżam.

Jak się panu podoba nowy poznański dworzec?

- (wzdycha) Mam wrażenie, że po całej Polsce grasuje jakiś wariat, który zmienia te dworce w galerie handlowe. Na poznańskim dworcu się nie zgubiłem, są za to wąskie schody na perony - dwie osoby się nie miną. Ale jeszcze gorzej jest w Krakowie, przed godziną szóstą rano trzeba tam dworzec obchodzić, bo galeria handlowa jeszcze zamknięta. W Poznaniu bardziej zastanawia mnie to dziwne rondo zaraz za dworcem. Kaponiera? Od lat tu przyjeżdżam, a ono ciągle w remoncie. Dobrze mówię?

Dobrze, ale też nie pamiętam, od kiedy jest w remoncie.

- Remontują je co jakiś czas, czy cały czas jest w remoncie? Bo tego nie rozumiem.

Remontowali na Euro 2012, ale przeciągnęło się i tak zostało.

- Pojechałem z dworca do Hotelu Rzymskiego, wspaniały, oldskulowy, cóż za atmosfera!

Udziały do niedawna miał tam ksiądz.

- Naprawdę?! Ma tradycyjną, porządną kuchnię i klimat, który kojarzy mi się z Poznaniem. Podczas śniadania siedziało w pobliżu kilku prawników na polskim śniadaniu - jajecznica, twarożek, parówki i co chwila wychylali 40 gramów wódeczki. To byli poważni panowie, dostojne towarzystwo. Gdy myślę o społeczności Poznania, to tak ją właśnie widzę - nie hipsterskie, ale racjonalne i z zasadami, kultywuje swoje tradycje, a rano je ciepłe szneki z glancem. Po śniadaniu poszedłem do urzędu, kilka osób rozpoznało mnie na ulicy, witało w ciepłych słowach. Po drodze wszedłem jeszcze do antykwariatu przy Starym Mieście, gdzie kupiłem "Dzieje sceny polskiej w Poznaniu" Zdzisława Grota. Znalazłem tam cytat, który zadeklarowałem żartobliwie prezydentowi: "Pospieszył Bogusławski do Poznania, aby (...) podpisać układ roczny z magistratem (...) obowiązał się dawać widowiska przystojnie i bez dania powodów do zepsucia obyczajów".

Co odpowiedział prezydent?

- Że nie zna się na teatrze, raczej na biznesie, że podjęcie decyzji zajęło mu trochę czasu, bo chciał ją skonsultować ze specjalistami. Jedni byli nam przychylni, inni nie, ale uznał, że ktoś tak barwny jak ja jest mu w tym mieście potrzebny. Chce także, by miasto było bardzo różnorodne, jak dawniej. Czy pan wie, że w Poznaniu było nawet osadnictwo bułgarskie? Dowiedziałem się tego od Jaśkowiaka, który chciałby, jak powiedział, takiego multikulti.

Czy ta "barwność" dotyczyła pana homoseksualizmu?

- Nie sądzę, nie rozmawialiśmy o tym, zresztą nie widzę powodu, by rozmawiać o tym z pracodawcą. Nie czuję się też egzotycznie z tego powodu, choć jesteśmy daleko choćby od Berlina, którego burmistrz Klaus Wowereit w inauguracyjnym expose przed berlińskim parlamentem po omówieniu spraw politycznych i gospodarczych, powiedział na koniec "a poza tym jestem gejem". "Und das ist auch gut so" [i tak też jest dobrze- red.]. Emancypacja osób homoseksualnych trwa, nawet w USA prezydent dopiero co ustanowił specjalnego wysłannika ds. praw człowieka osób LGBT. Wybór Roberta Biedronia na prezydenta Słupska to też przejaw tego procesu. Jest coraz lepiej, sam mówię o swoim gejostwie otwarcie, chcę, by to stawało się normalne. Jeden jest gruby, drugi łysy, trzeci gejem. A ja mam to szczęście, że mam wszystko naraz.

Nie będzie panu sprzyjał Poznań: narodowy, powstańczy, przywiązany do tradycyjnej rodziny.

- Mam stąd miłe wrażenia i fajnych znajomych: Michał Merczyński z Kasią Mazurkiewicz, Piotr Kruszczyński, szef Teatru Nowego, prof. Waldemar Kuligowski, Ewa i Przemysław Czaplińscy, Agata Siwiak, Agata Grenda, Robert Karger, projektant mody. Nadal wzruszają mnie książki Małgorzaty Musierowicz, ostatnio wziąłem do pociągu "Wnuczkę do orzechów" i miałem mokre oczy, wzruszyłem się, że istnieje ciągle świat Borejków, który znam z młodości, że zasiadają razem do obiadów, kolacji, czytają książki. Poznański świat Musierowicz jest taki czysty, bezpieczny, bez afer, homoseksualistów, złych ludzi, to ucieczka od rzeczywistości, ale szczerze mnie porusza.

Poznańska rodzina, która pije herbatę, gdy dyrygent molestuje chórzystę.

- Dla mnie po prostu rodzina, świat ciepła, bezpieczeństwa. Jestem pedałem-singlem, żyję w świecie podporządkowanym emocjom medialnym, w biegu, transie, a Borejkowie uświadamiają mi, że nie istnieje w moim życiu taka pora dnia jak wieczór i jego wartość - wyciszanie, wygaszanie świateł, przygotowanie do snu. Żyję nocą, tam mnie ciągnie, hulanki, swawole. Prof. Zbigniew Raszewski [historyk teatru, urodził się w Poznaniu - red.], mój mistrz, oprócz tego, że kazał mi przywozić z Poznania rogale świętomarcińskie, to pod koniec życia nawiązał korespondencję z Musierowicz.

Małgorzata Musierowicz nie kojarzy się panu z cenzurą teatru? Pozwała twórców, którzy czerpali z jej książek i wyśmiali ten rodzinny, herbaciano-pruski spokój, bezwolne poddawanie się rzeczywistości.

- Znam reżyserkę tego spektaklu Weronikę Szczawińską i bardzo cenię twórczość Musierowicz, dlatego nie chciałbym tego komentować.

Będzie pan krążył między Poznaniem a Warszawą, czy osiądzie?

- Podoba mi się mieszkanie w dwóch miastach równolegle, tak było od zawsze. Gdy mój ojciec został konsulem w Związku Radzieckim, mieszkałem przez cztery lata między Leningradem a Warszawą. Potem przez 15 lat byłem w Gdańsku. Utrwalił się taki model sukcesu życiowego, że karierę z sukcesem można robić tylko w Warszawie, ale staram się iść pod prąd - dlatego wyjechałem do Gdańska, co okazało się najważniejszą lekcją życiową, bo pokazała mi, jak ludzie w Polsce funkcjonują. Gdy wylądowałem w Gdańsku, usłyszałem na dworcu zapowiedź pociągu z Berlina do Olsztyna. Jak to, pomyślałem, taki ważny pociąg i nie jedzie przez Warszawę? To charakterystyczne dla warszawiaka, że to co ważne, nigdzie indziej nie ma prawa się wydarzyć. Kontrakt w Poznaniu traktuję też jako rodzaj wyprawy badawczej, by poznać mój kraj.

Poznańskie restauracje, kuchnia?

- "Toga" - cudowna oferta gastronomiczna, wspaniali właściciele. Znam też Marka Grądzkiego spod Poznania, który robi jedne z najlepszych serów w Polsce, a w Nowym Tomyślu odkryłem spółdzielnię mleczarską prowadzoną od 100 lat. Ta kuchnia w Hotelu Rzymskim wydaje się dobra. Wiem też, że w dawnych czasach cały Teatr Polski siedział w Kuchciku, którego już nie ma, ale naprzeciwko jest Made in China, całkiem w porządku. Na czerninie byłem w Elite, przy ulicy Półwiejskiej, podobno tam są najlepsze rogale świętomarcińskie.

Kultura?

- Festiwal Malta oczywiście... Ale muszę jeszcze powiedzieć o zupełnie innym miejscu, dla mnie kultowym, choć nie kulturowym. Zawsze, gdy jadę z Wrocławia do Warszawy, robię przystanek w Poznaniu, by zajrzeć na ulicę Katowicką.

Tam raczej nic nie ma.

- Ależ jest! Sklep z ubraniami dla takich potworów jak ja [Nowak ma ok. 2 m wzrostu i 140 kg wagi - red.]. Kultura to oczywiście Teatr Nowy, który znam jeszcze od czasów Izy Cywińskiej, a który wystawił niedawno wspaniałe "Dziady" w reżyserii Radka Rychcika, jeden z najlepszych spektakli 25-lecia. Pracowali tam też Paweł Demirski i Monika Strzępka. Piotrek Kruszczyński zrobił z TN świetną scenę, podobnie jak w Wałbrzychu przed laty. Dobrze, że wrócił do Poznania, bo jest z nim rodzinnie związany. Gdy byłem u niego jeszcze w Wałbrzychu, był dumny, że w tamtejszej teatralnej stołówce wprowadził do menu pyry z gzikiem. Z mojej warszawskiej perspektywy wynika, że wielu twórców mieszka lub pochodzi z Warszawy, ale do pracy dojeżdża w Polskę. Jak panu smakują warszawskie pierogi?

Smażone. Jestem przyzwyczajony do innych.

- A to przepraszam, rozumiem, że w Poznaniu są lepsze.

W Poznaniu nie jadłem dobrych pierogów, najlepsze dostaję pierogi ze Stargardu, skąd pochodzę.

- Pan żartuje?

Nie. Moja matka dzwoni do mnie kilka razy w roku i mówi coś takiego: czwarty wagon, piąty przedział, pani w zielonym kapeluszu.

- Co to znaczy?

Że muszę lecieć na dworzec w Poznaniu i odebrać siatę z pierogami od jakiejś przygodnej, biednej pani, która całą podróż drżała, czy jej ta siatka nie wybuchnie. Zrobimy test na poznańskość?

- Proszę.

Przychodzi list od arcybiskupa kurii poznańskiej, by wycofał pan spektakl, który obraża uczucia religijne.

- Podziękuję za zainteresowanie, odpowiem na list, ale pozostanę przy swoim zdaniu i spektakl wystawię.

Po co pan odpisuje?

- Bo chcę rozmawiać z każdym, dogadywać się, a nie tylko słuchać siebie i ludzi, których poglądy są mi miłe. To dzisiaj obowiązujący obyczaj, ale nie zamierzam go kultywować.

Wtrąca się jeszcze władza, policja mówi, że nie zapewni teatrowi bezpieczeństwa.

- Ach tak... Pan mnie wciąga w sprawę "Golgoty Picnic", gdy Michał Merczyński odwołał spektakl... Jestem niewierzący, ale nie antyklerykalny, nie mam potrzeby konfrontacji z Kościołem, poznałem nawet wielu fajnych księży, ale tak jak lubię Michała, tak wtedy uznałem, że popełnił błąd, powinien ten spektakl wystawić. Teatr nie ma służyć do epatowania skandalem, ale musi podnosić ważne sprawy, borykać się z rzeczywistością. W samym Poznaniu wydarzyło się wiele opowieści, które mają moc performatywną. Te obyczajowe - dyrygent Krolopp, arcybiskup Paetz - na skalę wręcz szekspirowską. A czyściciele kamienic, tolerowanie tego zjawiska pozbawiania ludzi mieszkań, ta demoralizacja - no to historia molierowska. Przeczytałem też pana książkę o Wojciechu Kroloppie i byłem trochę przerażony, bo to klimat jak u Elfride Jelinek, jakiegoś zbiorowego spisku, zmowy, przez pół wieku. Mam nadzieję, że pan przesadzał.

Niestety nie.

- No to mocno. Ale z drugiej strony rozmawiałem z przyjaciółmi poznaniakami i mam wrażenie, że może ta racjonalność poznańska sprawiła, że tylko tu miały szansę wyjść na jaw te wszystkie afery: Paetz, Krolopp, ten seksuolog, który molestował kobiety. Co pan o tym myśli?

Nie potrafię zdiagnozować, czy to afery tak napęczniały przez lata, że zawaliły się same pod własnym ciężarem, czy Poznań miał dość i je wypluł. Elity miasta przez lata klęczały jednak przed arcybiskupem gejem, w którego kościele dziećmi dyrygował pedofil. Teatr odbywał się na ulicach. Sądzę, że będzie pan mógł wyjść na schody Teatru Polskiego, notować i wystawiać sztukę.

- Już na schodach?

Stoi prawie na szlaku procesji kombatantów Czerwca '56, Bożego Ciała i kiboli, którzy po meczu idą na Stary Rynek i palą anarchistyczny skłot. Ale to, że w procesji nadal idzie były arcybiskup gej - nikomu nie przeszkadza.

- Może dlatego, że jak czytałem, najwięcej mężczyzn w Polsce przyznaje się do homoseksualizmu właśnie w Poznaniu? Znajomi mówią mi nawet, że w Poznaniu na homoseksualizm jest duże przyzwolenie.

Jeden ze znanych homoseksualistów poznańskich, piastujący niegdyś ważne stanowisko w kulturze, powiedział mi, że Poznań to miasto, w którym geje, by być bliżej siebie, żenią się z kobietami będącymi siostrami.

- (śmiech) Ale to przecież były dyrektor poznańskiej opery Michał Znaniecki wziął ślub z mężczyzną.

Tylko że pomocny okazał mu się dopiero Urząd Stanu Cywilnego w Warszawie, który wydał druk, że jest stanu wolnego.

- Ale gejowskie kluby poznańskie cieszą się dobrą renomą. Tutaj wychodziło pierwsze w Polsce pismo gejowskie "Inaczej", dzisiaj działa "HAH", wspaniały lokal, który pączkuje w innych miastach. Poznań ma wewnętrzne samopoczucie miasta konserwatywnego, ale to przecież miasto targowe, o klimacie karnawałowym. Kojarzy mi się nawet z Berlinem, choć mało z niego korzysta. Gdybym miał tak blisko do stolicy Niemiec, jeździłbym do klubów, na wystawy, do teatrów, przecież to pociągiem dwie i pół godziny, z Warszawy to już prawie sześć.

Jeździ pan berlińczykiem?

- Często. Ale zawsze pustoszeje właśnie w Poznaniu, niewielu wsiada, niewielu jedzie dalej.

***

Maciej Nowak to historyk sztuki, teatrolog, krytyk teatralny, publikował w "Teatrze", "Pamiętniku Teatralnym", twórca "Gońca Teatralnego", w latach 1997-2000 szef działu kultury "Gazety Wyborczej", do 2006 r. szef "Teatru Wybrzeże" w Gdańsku. Założyciel Instytutu Teatralnego w Warszawie, krytyk kulinarny, prowadził program "Wszystko o kulturze" w TVP, juror konkursu kulinarnego "Top Chef" w telewizji Polsat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji