Dziwna Gulgutiera
Józef Szajna jest wybitnym plastykiem, bardzo utalentowanym scenografem. To nie ulega dla nikogo wątpliwości. Sprawa nie jest już taka jasna, kiedy zaczyna reżyserować. Teraz poszedł o krok dalej. Nie tylko wyreżyserował przedstawienie "Gulgutiery" i zaprojektował do niego scenografię, lecz napisał wraz z Marią Czanerle tekst jego scenariusza. W dążeniu do teatru totalnego sam stał się swoim sterem i żaglem.
Wyniki są niepokojące. Wprawdzie we wstępie do programu pisze Marcin Czerwiński o teatrze wywodzącym się z ducha plastyki, starając się uzasadnić genezę i założenia teatru Szajny, ale powstaje tu zaraz pytanie, czy taki teatr ma sens, jaka jest jego funkcja poznawcza i społeczna?
Wydaje mi się, że tekst, wyrażający myśl, ideę, stanowi tak istotną i niezbędną część teatru, że trudno w tej dziedzinie sztuki z niego rezygnować. Można oczywiście założyć sobie z góry, że będzie to teatr bez tekstu i wtedy powstaje nowe zjawisko artystyczne. Tak jest w wypadku Teatru Pantomimy, tak mogłoby być w wypadku teatru Szajny, gdyby wyrzekł się on tej warstwy znaczeniowej, jaką niesie słowo. Byłby to wtedy czysty teatr plastyka, coś w rodzaju zdynamizowanej wystawy jego prac malarskich i rzeźbiarskich.
Na razie jednak Szajna przyjmuje jako część składową swoich przedstawień - tekst. I dlatego oceniać je trzeba w kontekście wszystkich ich elementów, od słowa poczynając, na plastyce kończąc.
W "Gulgutierze" tekst jest najgorszą częścią. Stanowi zlepek strzępów, fragmentów myśli i słów, nie powiązanych ze sobą ani logicznie, ani konstrukcyjnie.
Strona plastyczna spektaklu jest oczywiście znacznie lepsza. Tu oglądamy znowu wystawę prac Szajny, chwilami fascynującą, chwilami trochę natrętną w przypominaniu nam tego, co jest nam już w jego twórczości dobrze znane. Tę część przedstawienia ogląda się jednak z największym zainteresowaniem.
Współczuć można aktorom, którzy odgrywają role mario-net czy nadmarionet. Można znaleźć uzasadnienie takiego traktowania aktora w teorii Craiga, ale wydaje mi się, że Craig nie miał na myśli żywych ludzi, kiedy pisał o swoich nadmarionetach. Ja w każdym razie byłem zażenowany, patrząc na to, jak np. aktor tej miary, co Leszek Herdegen chodził po scenie nosząc różne przedmioty i mówił od czasu do czasu parę słów niezbyt sensownego tekstu. Żal mi było także całego zespołu tego przedstawienia, poważnych aktorów, którzy mieli w nim tak mało do powiedzenia.
A co najważniejsze: współczuć można publiczności, całkowicie zdezorientowanej i nie rozumiejącej, co się tu dzieje Nie jestem przeciwnikiem eksperymentów. Wiem dobrze, że nie będzie bez nich i nie może być dalszego rozwoju teatru. Trzeba jednak wiedzieć, gdzie i dla kogo się eksperymentuje. Jeśli co wieczór przychodzi do teatru kilkaset osób, ma on inne obowiązki wobec nich, niż laboratorium, gdzie mieści się zaledwie osób kilkadziesiąt. Powinien o tym pomyśleć Józef Szajna, przygotowując swoje następne spektakle w teatrze "Studio". Po przedstawieniu "Gulgutiery" widz wychodzi rozczarowany i zawiedziony. Może to rzutować na jego stosunek nie tylko do teatru Szajny.