Artykuły

Kurier Warszawski

Znakomity nasz kompozytor Andrzej {#au#3840}Panufnik{/#} pisał w swojej autobiografii: "Leopold Stokowski, zgodziwszy się zostać ojcem chrzestnym naszej dwumiesięcznej Roxanny, oświadczył, że już czas najwyższy, by ją wprowadzić w świat muzyki poważnej i kazał przynieść ją na swoją najbliższą próbę w Royal Festival Hall. Portier pilnujący wejścia dla artystów patrzył dość przerażony, jak wkraczamy z niemowlęciem opatulonym wielkim białym szalem. Roxanna błogo spala przez cały Poemat ekstazy Skriabina, nie wyłączając wielkiego fortissimo w ostatnich taktach, zaś obudziła się z głośnym krzykiem, gdy muzyka ucichła, jak gdyby niepożądana cisza zaatakowała jej uszy. Leopold twierdził, że w ten sposób wyraziła swoją aprobatę, i że musi być niesłychanie muzykalna, skoro nie chce, żeby orkiestra przestawała grać..."

Minęło bodaj dwadzieścia lat i okazało się, że Stokowski miał stuprocentową rację. {#au#2679}Roxanna{/#} była muzykalna i swoje życie postanowiła, tak jak ojciec, poświęcić muzyce. Poszła na studia do Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie, ukończyła ją z wyróżnieniem i rozpoczęła efektowną działalność kompozytorską. Pisuje muzykę dla teatru, filmu, telewizji, muzykę kameralną i chóralną - napisała nawet Mszę na chór wykonaną w katedrze Westminster w obecności ponad dwóch tysięcy słuchaczy. I wreszcie, po około dziesięciu latach jej artystycznej działalności, swoją twórczość przedstawiła również w ojczyźnie ojca: w kameralnej sali Teatru Wielkiego odbyła się światowa prapremiera jej niewielkiej opery-burleski "The Musie Programme". Niedługie, jednoaktowe dziełko na siedmioro solistów i niewielki zespół muzyczny skomponowała do libretta amerykańskiego pisarza Paula Micou, który oparł je na swojej debiutanckiej powieści. Micou przez pięć lat pracował z ramienia ONZ w Nairobi i w pisarskim debiucie zawarł swe afrykańskie przeżycia i wspomnienia, patrząc na nie z nie pozbawionym humoru dystansem.

Otóż gdzieś w Afryce działa obóz muzyczny finansowany przez amerykańskich podatników, a mający na celu integrację młodych zdolnych kompozytorów i muzyków z różnych krajów świata, zapewnienie im wymiany poglądów i stworzenie warunków do twórczej pracy. Atmosfera w odległym od cywilizowanego świata obozie panuje dość swobodna, toteż pewien popłoch wśród jego uczestników wywołuje wiadomość, że przybywa kontroler z ONZ-u, aby sprawdzić, na co właściwie idą przekazywane tu pieniądze. Ale oczywiście wszystko kończy się dobrze: kontroler nawiąże romans z żoną jednego z awangardowych kompozytorów z obozu, a gdy sprawa wychodzi na jaw, szybko umyka, obawiając się skandalu i podpisuje korzystny dla obozu raport...

Libretto jest więc zabawne (nie pozbawione satyrycznego ostrza) i zabawną, efektowną i melodyjną (!) muzyką ozdobiła je Roxanna Panufnik. Temat zresztą dawał jej po temu spore możliwości: każdy z uczestników obozu reprezentuje inny kraj, inne upodobania muzyczne, inny temperament artystyczny, Roxanna zatem z pełnym uzasadnieniem miesza w swej partyturze różne style i epoki. Wszystko to porządkuje jej własna stylistyka, własna indywidualność szanująca, co dziś nieczęsto się zdarza. W sumie, choć nie jest to dzieło na miarę Strawińskiego czy choćby Menottiego, to niewątpliwie jest to opera zgrabnie skonstruowana, no i - dobrze w Warszawie wystawiona.

Solistów Roxanna częściowo sprowadziła z Anglii (w tym świetną mezzosopranistkę Heather Shipp) dodając dwójkę doskonałych Polaków: Piotra Nowackiego i Adama Kruszewskiego. Zespół muzyczny znakomicie przygotował i poprowadził Wojciech Michniewski (włączając się zresztą z poczuciem humoru - także w akcję sceniczną), a wyreżyserował całość Krzysztof Warlikowski. Tym razem nie szokował przesadnymi ekstrawagancjami, wspaniale uchwycił - i oddał - charakter utworu, aby jednak rzecz była odpowiednio "nowoczesna" właściwą, wygodną widownię przeznaczył na element scenografii, natomiast śpiewaków, muzyków i publiczność upchnął razem na kameralnej scenie. Było niewygodnie, było kiepsko widać, ale Warlikowski nie byłby przecież sobą, gdyby widzom i słuchaczom w taki czy inny sposób nie przyłożył.

Na koniec - najważniejsze: na premierę dojechała naturalnie Roxanna i okazała się tak śliczną, świetną dziewczyną, że choćby tylko po to, aby ją zobaczyć, warto było pójść do Teatru Wielkiego. Kto nie poszedł niech żałuje, bo ledwie po trzech przedstawieniach cała inscenizacja przeniosła się do Covent Garden w Londynie i nie wiadomo, czy i kiedy do Warszawy powróci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji