Artykuły

Wojciech Zieliński: Radośnie idę przez życie, choć czasem zapłaczę

Szczęściarz z poukładanymi priorytetami. Obserwując siebie i całą resztę, ze szczególną uwagą podąża za swoimi pasjami. Autor dziennika - jestem człowiekiem wolnym i otwartym - mówi aktor.

Claudia: 10 lat temu wyszedł Pan z łódzkiej Filmówki.

Wojciech Zieliński: Czasem mam wrażenie, jakbym studia skończył niedawno. Innym razem łapię się za głowę, ile to już lat minęło, ile po drodze się wydarzyło. Czas jest fajną materią, niedotykalną. W zależności od tego, w jakim momencie życia i myślenia jesteśmy, inaczej go pojmujemy. W "Czarodziejskiej górze" - przedstawieniu, w którym teraz gram - bohaterowie cały czas leżakują, czekając w zasadzie na śmierć. To włącza mi myślenie, że każdy dzień mija tak szybko, że... zjadamy kolejne dni. Prowadzę dziennik...

Claudia: O!

W.Z.: ...głównie ze względów zawodowych. Fajnie obserwować emocje swoje i innych. Dziennik staram się prowadzić w miarę systematycznie. Czasem wracam do spraw np. sprzed roku i okazuje się, że gdy patrzę na tamten czas choćby z perspektywy dwunastu miesięcy, widzę, że był on naprawdę wypełniony. I o tym też jest książka Tomasza Manna. W roku wydarza się wiele, choć kolejny tydzień uciekł nam w tempie ekspresowym.

Claudia: Skąd pomysł na dziennik?

W.Z.: Wymyśliłem go sobie zaraz po szkole, gdy przyszedłem do Teatru Studio. Taki dziecinny wtedy byłem... Zresztą chyba wciąż jestem dzieciakiem. I nie wstydzę się o tym mówić, bo według mnie dobrze jest pozostawić w sobie przestrzeń dziecka... Założyłem więc zeszyt, szumnie nazywając go "dziennikiem Leonarda", na wzór notatek Leonarda da Vinci. Nie komentowałem rzeczywistości, lecz pisałem o tym, co mnie zainspirowało, spodobało się. Powstał gruby sztambuch z rysunkami. W pewnym momencie odłożyłem go na bok, a zacząłem robić zdjęcia i prowadzić zapiski elektroniczne. A potem miałem wypadek i jeszcze zmarła bardzo bliska mi osoba. Wtedy doceniłem wagę wspomnień, pamięci. Wcześniej to była abstrakcja. Po śmierci bliskiej osoby poczułem, że ona wciąż we mnie żyje i te zapiski są po to, aby odświeżać wspomnienia. To rodzaj terapii.

Claudia: Prowadzenie dziennika chyba wymaga dyscypliny.

W.Z.: Nadal się jej uczę. Gdy po studiach przyszedłem do pracy do teatru, byłem na bakier z systematycznością, obowiązkowością. Wolałem żyć w bałaganie. Z wiekiem to się zmieniło. Claudia: Bo dojrzał Pan?

W.Z.: Tak sądzę. Życiową "pionizację" powoduje na pewno dziecko, które przychodzi na świat. Człowiekowi zmienia się wtedy punkt widzenia. Dojrzałem też przez wypadek. Miałem go cztery lata temu. Dotykając sfery na pograniczu życia i śmierci albo - tak jak ja - leżąc długo na OIOM-ie, a potem w domu, ma się czas na refleksję na temat życia, które minęło, szeregowania i ustalania priorytetów.

Claudia: Podobno po wypadku leżał Pan w śpiączce kilkanaście dni.

W.Z.: Pamiętam, jak potem przez dwa miesiące moi rodzice drżeli, gdy codziennie rano witam dzień i działam. Jestem szczęśliwy, bo mam zawód, który lubię i w nim się rozwijam. Bo mam wspaniałą córkę... Bo ptak chodzi za oknem...czekaliśmy na informację, czy krwiaki w mózgu wchłoną się same, czy potrzebna będzie interwencja chirurga. Po ostatniej operacji, kiedy dochodziłem do siebie, ojciec zakazywał mi robienia czegokolwiek. Leżałem więc posłusznie, ale w końcu przyszedł moment, że wsparty na ramionach rodziców powędrowałem do łazienki i tam mogłem usiąść na krzesełku pod prysznicem. Pierwsza kąpiel od dwóch miesięcy! To było coś nieprawdopodobnego. Katharsis! Czułem, jak woda mnie oczyszcza.

Claudia: Na co dzień nie zwracamy uwagi na takie proste czynności, a przecież zwykłe rzeczy też potrafią uszczęśliwiać...

W.Z.: Właśnie. To samo czuję, gdy zrobię sobie czy córce dobre jedzenie. To takie proste, do bólu zwykłe, a tak cholernie ważne. My, Polacy, tak naprawdę jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, ale mamy niewiarygodny talent do malkontenctwa. Choć w ostatnich latach więcej już w nas optymizmu, wiary w drugiego człowieka.

Claudia: Ufa Pan ludziom?

W.Z.: Wierzę w synchroniczność, polegającą na przyciąganiu się podobnych zdarzeń i ludzi, więc dzięki temu, że jestem otwarty, spotykam się z życzliwością, a także otwartością u innych.

Claudia: Czy te wypadki zostawiły w Panu ślad?

W.Z.: Na pewno do głosu doszła świadomość, że zdrowie jest najważniejsze. Banał, prawda? Gdy byłem w technikum geodezyjnym, jedna z nauczycielek nie chciała przepuścić mnie do kolejnej klasy. Martwiłem się, a moja babcia na to: "Czym się przejmujesz? Zdrowie jest najważniejsze!" Zawsze mi to powtarzała, jak mantrę.

Claudia: Skąd u przyszłego geodety pomysł na zajęcie się zawodowo aktorstwem?

W.Z.: Moja polonistka zagadnęła mnie: "W domu kultury znajoma prowadzi teatr Pod lupą. Klepiesz u nas wierszyki, może pójdź tam...". Poszedłem. Początkowo byłem technicznym od włączania muzyki. Teresa Radzikowska, szefowa teatru, powiedziała: "Spróbuj zdawać do Filmówki". Wcześniej jeździłem na konkursy recytatorskie i zazwyczaj wygrywałem, pomyślałem więc: "Dlaczego nie?". Ale z papierami do Filmówki się spóźniłem: przegapiłem, że łodzianie muszą je złożyć wcześniej niż inni. Poszedłem więc na informatykę. Na wydział aktorski zdałem rok później.

Claudia: I chyba było warto, sądząc z propozycji, jakie Pan otrzymuje: Laertes w "Hamlecie", kapitan Cerat w serialu "Służby specjalne", a teraz Leon Naphta w "Czarodziejskiej górze"... Tu z wielką mocą mówi Pan swoje monologi.

W.Z.: W "Czarodziejskiej górze" tak poprowadził mnie reżyser Wojciech Malajkat, mój ulubiony profesor (śmiejemy się, że na zasadzie wzajemności ja byłem jego ulubionym studentem). Moja postać jest roztrzęsiona, ostra. Dobrze w takich rolach się czuję, bo sam jestem emocjonalny.

Niedawno zrobiłem kurs instruktora Defendo Alliance systemu samoobrony na bazie Krav Magi. Trenuję, z przerwami na kontuzje, od wielu lat. Taki trening bardzo mi pomaga w życiu, także zawodowym: uczy koncentracji, tonuje emocje. Przed egzaminem na instruktora zrozumiałem sens bycia nauczycielem. Ktoś, kogo się trenuje, staje się odbiciem nas samych. Człowiek wtedy dowiaduje się wiele o sobie.

Claudia: Kto miał największy wpływ na to, jaki Pan jest?

W.Z.: Przede wszystkim rodzice. Dostałem od nich piękny kapitał w postaci miłości i poczucia bezpieczeństwa. Chciałbym tego samego dla swojej córki Marysi. Jestem w córce zakochany! Totalnie zwariowałem na jej punkcie! Claudia Dużo w Pana życiu się dzieje...

W.Z.: W pracy nigdy nie miałem zastoju. Od skończenia szkoły filmowej cały czas coś robiłem. Były nawet takie momenty, że musiałem wybierać między dobrymi propozycjami i myślałem: żeby już nikt nie dzwonił.

Claudia: Są aktorzy, którzy nie mają wielu propozycji, więc biorą, co dostaną, czasem bez przekonania.

W.Z.: Mam szczęście, że jestem w takim momencie, kiedy nic nie muszę. Mam wolność, którą sobie bardzo cenię. Oczywiście zdarzały się różne sytuacje. Kiedyś przy pewnej sztuce czułem, że zupełnie nie dogadujemy się z reżyserem. Doszło do premiery, ale na początku miałem w głowie tylko jedno pytanie: "Co ja tu robię? Po co się męczyć, to ma być przyjemność". Teraz gram w "Czarodziejskiej górze". To do tej pory moja najlepsza robota teatralna, jeśli chodzi o zawodowe spotkania z innymi ludźmi. Nie jestem aktorem etatowym, więc jeśli mi coś nie pasuje, mogę w każdej chwili zrezygnować. To cudowne poczucie wolności zawdzięczam, paradoksalnie, wyrzuceniu z teatru. Później były propozycje etatów z innych miejsc, ale odmówiłem, bo jest mi dobrze tak, jak jest.

Claudia: Pan kocha wolność, a tymczasem aktor jest ciągle zależny od reżysera, widza.

W.Z.: Staram się niczego nie robić wbrew sobie. Dobrze się czuję w swoim życiu, chociaż to nie znaczy, że czasem nie dopada mnie smutek. Bywa, że czuję się samotny, niedoceniony. Uczę się na takie emocje patrzeć z boku i obserwować siebie. Sam dla siebie jestem terapeutą.

Claudia: Co jest dla Pana sukcesem?

W.Z.: Moment, w którym teraz się znajduję. Rano witam dzień i działam. Jestem szczęśliwy, bo ptak chodzi po parapecie za oknem... Bo mam wspaniałą córkę, zawód, który lubię i odnoszę wrażenie, że w nim się rozwijam... Bo jestem instruktorem samoobrony... Radośnie idę przez życie, choć czasem zapłaczę.

Claudia: "Warto wygrzebać z lamusa takie słowa, jak szacunek, lojalność, uczciwość, honor. Po prostu być człowiekiem. Dla mnie to najważniejsza rola" - powiedział Pan po premierze "Kamieni na szaniec", w których zagrał Pan Orszę, dowódcę Szarych Szeregów.

W.Z.: Jestem idealistą. To nie jest tak, że zawsze udaje mi się podążać za tymi słowami, lecz się staram. Trzymam się tych wartości w życiu, w zawodzie. Być fair wobec drugiego człowieka i przede wszystkim wobec siebie. Teraz, kiedy jestem tatą i mogę być dla Marysi autorytetem, tym bardziej pamiętam o tych wartościach. Dla człowieka największą motywacją do bycia lepszym jest jego dziecko. Bo dziecko stabilizuje. Ja też czuję ten impuls, żeby się starać, zwłaszcza gdy Marysia powie: "Kocham cię, tato"... A niedawno moja cudowna dziewczynka skończyła cztery lata!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji