Artykuły

Jerzy Kamas (1938-2015)

Niezapomniany Stanisław Wokulski z "Lalki" w reżyserii Ryszarda Bera i Daniel Ostrzeński z "Nocy i dni" Jerzego Antczaka, ceniony aktor teatralny i telewizyjny, ale dla wielu po prostu wuj Stefan, którego będzie teraz brakować w "Klanie". Jerzy Kamas zmarł w niedzielę 23 sierpnia po długiej walce z nowotworem. Miał 77 lat.

Był aktorem oszczędnych gestów i skupiającej uwagę twarzy. Powściągliwości i wyrafinowania. Pięknego głosu i stylu gry, które zjednywały mu widzów oraz krytyków, na długo zapadając w pamięć. Ostatnio, choć nie w pierwszoplanowych rolach, po prostu był - na scenie, małym ekranie, w radiu. Z klasą, warsztatem, stylem kojarzonym z tym, co najszlachetniejsze i mistrzowskie w aktorstwie. Jedną z najważniejszych nagród otrzymał za pierwszoplanową rolę dopiero niespełna 20 lat temu, w 1996 r., na festiwalu w Gdyni za film "Kratka" Pawła Łozińskiego. Doceniono stworzoną tam przez niego postać zgorzkniałego emeryta, który ze spotkanym na ulicy dziesięciolatkiem toczy prawdziwy bój o cenny banknot tkwiący w kanalizacyjnej kratce. To była przednia rola w bogatym scenicznym i ekranowym dorobku, jednak Jerzy Kamas to w pierwszej kolejności legendarne ucieleśnienie Stanisława Wokulskiego oraz symbol aktorstwa, którego dziś właściwie już nie ma.

Urodzony arystokrata

Aktor opuścił mury łódzkiej filmówki, mając 23 lata. W teatrze zadebiutował w 1957 r. rolą w sztuce "Kowal, pieniądze i gwiazdy" Jerzego Szaniawskiego w reżyserii Stefanii Domańskiej. Trzy lata później w Teatrze Powszechnym w Łodzi wystąpił w sztukach na podstawie dzieł Williama Szekspira: "Wieczór Trzech Króli", "Sen nocy letniej" oraz "Romeo i Julia". O tej ostatniej roli recenzenci pisali: "Stworzył postać szekspirowskiego bohatera w sposób bardzo współczesny, rzec by można - wykorzystując nawet doświadczenia swoich rówieśników". Aktor pozostał na łódzkiej scenie do 1964 r., odczytując klasycznych bohaterów poprzez pryzmat aktualnych spostrzeżeń, rozedrgań, wątpliwości i dylematów.

W kinie zaczynał, jak wielu, grając epizody, nierzadko niewymieniane w napisach. Był koniec lat 50. minionego wieku, kiedy mignął w jednym z najlepszych polskich filmów wojennych - w "Orle" Leonarda Buczkowskiego. Potem trafiła się mała rola w megaprodukcji "Krzyżacy" Aleksandra Forda. Kamas wcielił się w knechta ze Szczytna. Miał zaledwie 22 lata. Dekadę później był już wymieniany wśród najlepszych, choć paradoksalnie zaszedł tak daleko, pojawiając się głównie na drugim planie. Grał bardzo dużo. W "Poślizgu" Jana Łomnickiego na podstawie scenariusza Jerzego Skolimowskiego, w "Ocaleniu" Edwarda Żebrowskiego, w "Ciemnej rzece" Sylwestra Szyszki, w "Obrazkach z życia" Włodzimierza Kamińskiego, w "Doktorze Judymie" Włodzimierza Haupego, w "Czerwonym i białym" Pawła Komorowskiego. W długiej karierze spotykał na planie najlepszych - występował u Andrzeja Wajdy ("Pierścionek z orłem w koronie"), Tadeusza Konwickiego ("Dolina Issy"), Krzysztofa Kieślowskiego ("Bez końca"), Kazimierza Kutza ("Wkrótce nadejdą bracia") i Janusza Majewskiego ("Królowa Bona").

Szczególnym projektem były dla niego "Noce i dnie" Jerzego Antczaka, które reżyser po latach wspominał tak: "Gdybym nie miał Barańskiej, Jerzego Binczyckiego, Jerzego Kamasa, Elżuni Starosteckiej, Janiny Traczykówny, operatora Stasia Lotha i reszty plejady, nie dźwignąłbym tego. Sukces dzieła filmowego polega na drużynie ludzi, którzy czują te same uczucia i są na tej samej fali. O tym, że tak było w tym przypadku, świadczy fakt, że na planie skojarzyło się dziewięć małżeństw. Ten film powstał z oddania, z miłości" - mówił. Obraz zobaczyło w Polsce 10 min widzów.

Mimo tego sukcesu Kamas wciąż rzadko pojawiał się na pierwszym planie. Zawsze jednak pozostawał w pamięci. Raczej telewizyjne - a nie kinowe - role pchnęły go na wyższy poziom popularności. W postaci Wokulskiego pokazał to, co ma tak niewiele postaci literackich czy filmowych: człowieka z krwi i kości, romantyka, ale poranionego, pełnego rys i skaz. Pragmatycznego i marzycielskiego zarazem, nieprzewidywalnego. Preferował aktorstwo inteligentne, oszczędne. Dostojny wygląd, elegancka prezencja i głęboki głos predysponowały go do ról władców oraz arystokratów, jak choćby cara Mikołaja I w serialu "Wielka miłość Balzaka" Wojciecha Solarza z 1973 r.

Wrażliwość na publiczność

Poza pracą w filmie tkwił w teatrze -zwłaszcza po przeprowadzce z Krakowa do Warszawy, udzielając się w Teatrze Narodowym i Teatrze Ateneum, w którym grał od 1971 r. aż do ostatnich dni. I była jeszcze największa, telewizyjna scena. Wystąpił na niej blisko sto razy.

W artystycznym życiu spotykał godne siebie talenty - Adama Hanuszkiewicza, Kazimierza Kutza, Macieja Prusa. Nie przepadał za twórcami nadmiernie pewnymi siebie. Lubił, gdy stawali się dla niego partnerami. On sam zawsze przychodził przygotowany, z wizją granej postaci i otwartością na pomysły reżysera. Bacznie obserwował, jak zmieniają się jego teatralni bohaterzy, jak każdego dnia stają się inni, bo akurat przyszła mniej wrażliwa publiczność albo sceniczny partner miał kiepski dzień i słabiej współpracował.

Jedną z najwybitniejszych ról stworzył w "Pornografii" Andrzeja Pawłowskiego na podstawie książki Witolda Gombrowicza. Otrzymał za nią w 1985 r. Nagrodę Prezydenta Warszawy. Gombrowiczowskiego Fryderyka zagrał z wielką precyzją,wyrażając tą rolą siebie i swój pomysł na postać - niedaleką wersji autora, ale jakże bliską samemu Kamasowi ukrytemu pod skromną, lecz zupełnie zmieniającą jego twarz charakteryzacją z koślawym wąsikiem. Jak twierdził aktor, Fryderyk fascynował go od zawsze, ale nigdy nie podejrzewał, że zetknie się z nim w teatrze. Grał go na Scenie 61 Teatru Ateneum - w salce, w której aktor był prawie na wyciągnięcie ręki widza.

Sam do tajemnicy swojego talentu podchodził z pokorą, nie próbował jej wyjaśnić. Wielokrotnie go pytano, jak udaje mu się w tak niezwykły sposób spoić z rolą, a jednocześnie zachować w niej siebie, dodać do niej coś osobistego i wyjątkowego. Nie zatracać siebie, ale zanurzyć się w fikcyjnej osobie. "Nie kontroluję tego zjawiska" - przekonywał w wywiadach. "Kiedy oglądam przedstawienie jako widz, wówczas albo widzę przede wszystkim aktora, niejako na pierwszym planie - przed jego rolą, albo też znany mi skądinąd aktor wychodzi na scenę ukształtowany przez daną materię dramaturgiczną i poddaje się jej całkowicie. Bardziej mi odpowiada ta druga postawa aktora wobec roli. Czy jednak samemu udaje mi się ją stosować w praktyce?" - wątpił głośno.

Lista jego teatralnych dokonań jest dłuższa niż telewizyjna czy filmowa. Zagrał m.in. we "Wspólniku" na podstawie Friedricha Durrenmatta, w "Wierzycielach" Augusta Strindberga, "Wiśniowym sadzie" Antoniego Czechowa, "Zwierzeniach służki Zerliny" Hermanna Brocha, "Szewcach" i "Gyubalu Wahazarze" Witkacego. O tym ostatnim wcieleniu pisano: "Jest dosłowny, gra tę rolę bez modnego w interpretacji sztuk Witkiewicza dystansu, nawet bez ironii, wydaje się jednak, iż to właśnie było zamierzeniem inscenizatora. Jego Wahazar jest groźny i okrutny, i naprawdę samotny" - podkreślał recenzent. W 1969 r. na deskach Teatru Narodowego stworzył tytułową postać w szekspirowskim "Ryszardzie III" Jana Maciejowskiego. Pisano wówczas, że jest w tej roli niczym anty-Ryszard: przystojny, sympatyczny, pogodny, liryczny i romantyczny. W Ateneum występował w wyreżyserowanym przez Laco Adamika "Polowaniu na karaluchy" Janusza Głowackiego, "Herbatce u Stalina" Ronalda Harwooda w reżyserii Tomasza Zygadły, w "Królu Edypie" Sofoklesa w reżyserii Gustawa Holoubka, "Zbrodni i karze" Fiodora Dostojewskiego w realizacji zmarłej niedawno Barbary Sass. Zagrał też Jovicia w "Szarańczy" Biljany Srbljanović w reżyserii Natalii Sołtysik (2008) i 01iviera de Sollar w "Namiętnościach" Isaaka Bashevisa Singera w inscenizacji Izabelli Cywińskiej (2009). Sztuki, które schodziły z afisza, wyrzucał z głowy. Twierdził, że od razu zapomina swoje z nich dialogi.

Spokój i harmonia

Ostatnie lata Kamasa nie rozpieszczały. Poza rolą wuja Stefana w "Klanie" propozycje ekranowe pojawiały się rzadziej. Ostatnią kinową rolę zagrał w 2012 r. we "Wszystkich kobietach Mateusza" Artura Barona. W telewizji mignął w serialu "Bez tajemnic". Lubił mieć przekonanie do postaci, widzieć sens jej istnienia na ekranie czy scenie. Najwyżej cenił możliwość zagrania ludzi ładu, mądrości, wewnętrznego spokoju. Nie musiał się jednak zgadzać z postawą życiową bohatera, wręcz przeciwnie - widział wartość w głoszeniu prawd, które jemu nie odpowiadały. Zmuszało go to do myślenia.

Od dwóch lat był obecny artystycznie coraz mniej. Nie tylko dlatego, że świat kina czy telewizji nie był w stanie sprostać jego talentowi. Zaczęło się powolne odchodzenie aktora. W 2014 r. podano informację, że zmaga się z nowotworem.

Po śmierci Jerzego Kamasa ci, którzy z nim pracowali, wspominali jego niezwykły magnetyzm. Gdy się pojawiał, nic nie grało roli - zmęczenie odchodziło, słońce tak nie raziło, praca szła gładko. Swoją pracowitością, determinacją i skromnością robił na współpracownikach wrażenie. Publiczność żegnała go pięknie, jako aktora szlachetnego, o którego tak trudno we współczesnym świecie. Wielu wspominało, że wyrosło na jego filmach, a słynnych literackich postaci nie potrafi sobie wyobrazić inaczej niż z jego twarzą. Niektórzy podkreślali, że to dzięki niemu i jego interpretacji sięgnęli wreszcie po powieść Prusa, choć straszyła ich całe liceum i już myśleli, iż nigdy jej nie przeczytają. Ktoś napisał, że gdy ma fatalny dzień lub nastrój, przypomina sobie sceny z serialu Ryszarda Bera, w którym aktor po mistrzowsku grał romantyka, "ale takiego twardego, z uporem, z wieloma ideałami i celami życiowymi". Inny internauta stwierdził: "No to zabieram się do oglądania Lalki, panie Jerzy, panie Wokulski".

***

Zdjęcie ze spektaklu "Król Edyp" w reż. Gustawa Holoubka z Teatru Ateneum w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji