Artykuły

Dick w Europie Wschodniej

Proza klasyka science fiction Philipa K. Dicka przeniesiona na deski Starego Teatru w Krakowie. Jan Klata pokazuje świat, w którym popkultura zastępuje bohaterom doświadczenie religijne, a Bogiem jest miraż konsumpcyjnego szczęścia.

Pomysł, aby wystawić w Starym Teatrze spektakl według powieści Philipa K. Dicka, wydawał się czystym szaleństwem. Jak to, fantastyka naukowa na scenie założonej w 1781 r.? Wizja krakowskich aktorów strzelających do siebie z pistoletów plazmowych spędzała sen z powiek niejednemu znawcy teatru spod Wawelu. Na sobotnią premierę czekano jak na lądowanie ufo na Rynku Głównym.

Jan Klata nie poszedł jednak tropem "Wojen gwiezdnych". Wszyscy, którzy liczyli na rakiety, plazmę i latające taksówki, srodze się zawiedli. Zbudowana ze stali i szkła scenografia Justyny Łagowskiej okazała się nie bardziej ekscentryczna od wystroju siedziby którejś ze współczesnych korporacji. A kostiumy aktorów nie odbiegały zasadniczo od tego, co się nosi latem w Krakowie.

Reżysera nie interesowała technologia przyszłości, która w powieści Dicka jest zresztą tylko dekoracją. Chodziło o coś poważniejszego - o duchowość współczesnego człowieka. Powieść Dicka w konwencji futurystycznej mówi o kryzysie zachodniej cywilizacji, która w narkotykach i popkulturze szuka leku na pustkę duchową.

Kiedy w 1964 roku ukazały się "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", nadchodziła Era Wodnika. Na zachodnim wybrzeżu USA pojawili się pierwsi guru narkotykowi z nowym specyfikiem zwanym LSD, który wkrótce miał się stać główną strawą duchową generacji dzieci kwiatów. W tym kontekście opowieść o dwóch międzyplanetarnych korporacjach narkotykowych, które na początku XXI wieku rywalizują ze sobą o rynki, musiała brzmieć znajomo. Podobnie jak postać demonicznego Palmera Eldritcha, który wraca z układu Proxima z nowym rodzajem narkotyku dającego namiastkę życia wiecznego.

Klata w swoim przedstawieniu mówi o dzisiejszym głodzie duchowości, którego wyrazem jest ideologia New Age. To kolejne po "Lochach Watykanu" przedstawienie, w którym stawia pytanie o dzisiejszą religię i dzisiejszego Boga. Obok narkotyków Bogiem w tym spektaklu jest także popkultura, która zastępuje bohaterom doświadczenie religijne. W narkotykowych halucynacjach przenoszą się w wirtualną rzeczywistość przypominającą reality show. Tam w scenerii tropikalnej wyspy z lazurowym morzem i palmami żyją życiem wirtualnych bohaterów, którzy ciało pożyczyli od Kena i Barbie, meble z "Elle Decor", a dialogi z telenowel. Niestety, po narkotykowej podróży przychodzi kac, na który lekiem może być tylko kolejna porcja narkotyku.

Wizję konsumpcyjnego społeczeństwa, które ucieka od realnych problemów w halucynacje, reżyser osadził w kontekście Europy Wschodniej. Żyjący w spartańskich warunkach przymusowi osadnicy na Marsie tutaj przypominają więźniów łagru, którzy nie zauważyli, że w 1989 r. zwinięto straże. Ubrani w waciaki czekają bezczynnie na kolejną dostawę narkotyków uwaleni pod odrapaną ścianą baraku. Ten obraz jest równie niepoprawny politycznie jak wizja polskich bezrobotnych wstępujących do Europy z reklamówkami z supermarketów w przedstawieniu "Janulka, córka Fizdejki". Ludzie Wschodu, którzy mają rzekomo uratować zeświecczony Zachód przed całkowitym upadkiem duchowości, pokazani są tu jako narkomani uzależnieni od miraży konsumpcyjnego szczęścia.

Spektakl krakowski, nowoczesny wizualnie i czytelny ideowo, obala jednocześnie mit, że Klata nie umie pracować z aktorami. Krakowscy artyści stworzyli w nim serię dobrych ról. Należą do nich Emily Anny Radwan-Gancarczyk i Barney Huberta Zduniaka. Radwan-Gancarczyk przekazała charakter Emily jednym, za to wyrazistym gestem: jej ręce pobrudzone gliną są ciągle uniesione ku górze, jakby miały bronić przystępu innym. Zduniak z talentem pokazuje duchową przemianę bohatera, jasnowidza na usługach jednej z narkotykowych korporacji. Z bezmyślnego faceta o ruchach cyborga zmienia się w czującego człowieka, który walczy o miłość byłej żony. Świetny jest Jan Peszek jako Leo Bulero, szef korporacji sprzedającej stary typ narkotyku - jego narkotykiem jest ekstatyczny taniec do przebojów z lat 80. zespołów A-ha i INXS, w którym aktor pokonuje siły grawitacji. A aktorką wieczoru jest Katarzyna Warnke w podwójnej roli kochanki Barneya i misjonarki, która dobrowolnie leci na Marsa nawracać ludzi na neochrześcijaństwo. Kiedy z trudem, raz po raz przerywając, wypowiada słowa modlitwy zaczerpnięte z księgi Tomasza a Kempis "O naśladowaniu Chrystusa", sala wstrzymuje oddech.

Przy całym podziwie, jaki mam dla reżysera za przełożenie na język teatru kapryśnej prozy Dicka, mam jedno zastrzeżenie. Klata wyrzucił za burtę fantastycznonaukowy sztafaż, ale nie do końca. Palmer Eldritch (Wojciech Kalarus) ni stąd, ni zowąd pojawia się na scenie w kombinezonie ciśnieniowym podobnym do tego, który nosił ongiś Mirosław Hermaszewski, pierwszy polski kosmonauta. W dodatku zjawia się w asyście laserowych efektów specjalnych rodem z musicalu "Metro". Nie tak sobie wyobrażamy nadejście demonicznego Bóstwa, które rządzi światem powieści Dicka i przenika umysły i ciała wszystkich bohaterów. Pomysł, że Palmerem Eldritchem jest generał Hermaszewski, to chyba jednak przesada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji