Artykuły

Zombie nawiedzają powstańcze miasto śmierci

Twierdzenie, że po roczniczowym spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego młodzi lepiej zrozumieją historię Warszawy, jest czystą mrzonką.

Wysoko cenię Jana Ołdakowskiego za to, że z gronem współpracowników stworzył jedną z najciekawszych placó­wek muzealnych w Polsce. Że Muzeum Powstania Warszaw­skiego stało się miejscem międzypokoleniowego dialogu. Tu przychodzi się z cieka­wości, czasem z potrzeby ser­ca, rzadko z obowiązku. Otwartość na eksperyment zawsze jednak łączy się z ryzy­kiem, a często wiedzie na ma­nowce. Tak jest już po raz ko­lejny ze spektaklem teatral­nym mającym uświetnić rocznicę powstania warszaw­skiego.

Dyrektor Ołdakowski słusz­nie wyszedł z założenia, że nie powinna być to pompatyczna i nudna akademia "ku czci", lecz żywa, czasem kontrower­syjna opowieść przygotowana przez młodych reżyserów. Z jednej skrajności zaczęto wszakże popadać w drugą, całkowicie odmienną.

Modne nazwisko twórcy nie jest bowiem wystarczającym gwarantem jakości produktu. Tegoroczna premiera "Ka­mienne niebo zamiast gwiazd" w Muzeum Powstania War­szawskiego jest tego najlep­szym przykładem. Powstała naprędce sklecona opowieść, której wartość artystyczna jest niemal zerowa. Spektakl ma w założeniu nawiązywać do powieści "Kamienne niebo" Jerzego Krzysztonia. Autor scenariu­sza Marcin Cecko i reżyser Krzysztof Garbaczewski po­stanowili zareagować na traumę współczesnych pokoleń, których myślenie o Warszawie nie może uwolnić się od jej tragicznej historii. Postanowili więc opowiedzieć o mieście śmierci nawiedzanym przez zombie. Powstał spektakl przypomi­nający miejscami horror klasy B. Widz epatowany jest obra­zami osób umierających w agonii, filmikami nawiązującymi do przedwojennego życia wyższych sfer. Aktor w poma­rańczowym kombinezonie, niczym gość z popularnej re­klamy marketu budowlanego, bez przerwy do kogoś strzela. "Morowe panny" wylewają żale. Słyszymy szczątki relacji z powstania doprowadzone do absurdu. Na scenie panuje totalny chaos i plątanina myśli, z której nic nie wynika. A kiedy mija już sto minut, aktorzy zaczynają opowiadać histo­rię... Warsa i Sawy.

Marcin Cecko jako jeden z pięciorga twórców "Manifestu neolingwistycznego" zauwa­żył: "Nic nie zostało powie­dziane raz na zawsze. Należy skracać i dopisywać słowa Kochanowskim, Mickiewi­czom, Miłoszom. Nie ma orygi­nału. Oryginały nie istnieją i nigdy nie istniały".

Przy takim stosunku do Je­rzego Krzysztonia spektakl mógł mieć tytuł innej jego po­wieści "Obłęd". Też niewiele miałby wspólnego z pierwo­wzorem, ale przynajmniej trafnie oddawał nastrój opo­wieści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji