Artykuły

Porażenie Faustem

I.

Jest już tradycją, że te dwa tea­try wzajem determinują swój kształt: Teatr Narodowy i Teatr Polski - dwie sceny, którym pisa­na jest dożywotnia wojna o prymat. I gdybyż tu o czczy splendor cho­dziło, w grę wchodzi przecież ko­nieczność znalezienia dwu odręb­nych dróg do tego samego celu. A każda z dróg ma być świetna, a każda ma być współczesna, a każda ma prowadzić przez kraj klasyków i wieszczów. Repertuar ustalił bo­wiem dla obu scen zgromadzony w nich kapitał talentów aktorskich, współczesności domaga się widz, świetności chcą utajone ambicje twórców, pracujących w obu Insty­tucjach. Ostatnie dziesięciolecie łaskawsze było dla sceny, którą stero­wali Kazimierz Dejmek, a potem Adam Hanuszkiewicz. Teatr Polski dał w tym czasie kilka premier udanych, kilka poprawnych; sukcesy te nie ów fakt przekreślał, że sąsia­dowały z kilkoma kompromitacjami artystycznymi ("Klątwa"!). Sukce­som tym brakowało sąsiedztwa pre­miery wielkiej. I przyszedł "Faust"...

II.

Przez pojęcie "premiery wielkiej" rozumiem nie tyle fajerwerk artystyczny, kiedy to odkrywcza myśl Inscenizatora wsparta jest ak­torskimi kreacjami i pełną salą. Premiera wielka to nie musi być ideał, spełnienie, kanon i nagroda ministerialna. Premiera wielka to porażenie widza myślą artysty. "Faust" Józefa Szajny jest taką wi­zją porażającą, chociaż działa bar­dziej przez natężenie obrazów, niźli przez klarowność przewodu intelek­tualnego. Gdyż Szajna zakłada: "Faust wyrasta z buntu człowieka współczesnego przeciwko światu, który go przerósł, jest u mnie boha­terem antyromantycznym, bo wspa­niali bohaterowie romantyczni daw­no już powymierali". I Szajna swój zamysł przeprowadza przez spek­takl: już sam wybór aktora na rolę tytułową akcentuje ten programowy antyromantyzm. Bronisław Pawlik ma ton prosty, ma zwyczajność "jedermanna", jego wadzenie się ze światem nie wzbija się ku szklanym harmoniki kręgom, a do ziemi jesz­cze go przywiązują ciężkie, więzien­ne chodaki. Szajna kazał swemu Faustowi przebijać się z nieefektow­nym uporem przez zasadzki świata i Pawlik przekazuje ten upór, de­terminację, fascynację walki. Ale Szajna zakłada również, że "jest w "Fauście" temat nadziei, która po­lega na tym, że człowiek ma pra­wo i możliwość powrotu do punktu wyjścia, już z wyboru, po dokona­niu przewartościowań". I tego za­łożenia Szajna nie był w stanie udo­wodnić, a nawet go nieco skarykaturował. Jego Faust z prochu się dźwiga, by w proch powrócić - ja­kiż to wybór? Jego Faust od śmier­ci ucieka w śmierć - jakaż tu na­dzieja? Tyle, że w tej porażce Szaj­ny jest zwycięstwo Goethego. On ni­gdy nie przewidywał w finale swego arcydramatu współobecności na­dziei. I pisał do Eckermanna: "Wszystko to płynęło z ducha jed­nostki pochłoniętej namiętnością, której półmrok tak miły bywa człowiekowi" (list z 17.11.1831). Ten pół­mrok namiętności opanował scenę Teatru Polskiego w chwili, kiedy Faust przegrał swój bój ze światem, Małgorzatą i Mefistem, a czarne widma śmierci nachylają się nad nim, by wyrwać mu, należną czartu, duszę.

III.

Szajna rozpisał tekst Goethego na alfabet znaków malarskich. Jest tutaj Breughel, Bosch, Callot, są ruchome kompozycje plam i światła z paryskiego Musee L'Arts Moderne, jest przede wszystkim sam Szajna. Pustynię sceny okala zgrzebne płót­no horyzontu, ze sznurowni zjeżdża­ją drewniane krzyże, ogniem i dy­mem fukające konstrukcje żeliwne kołyszą się na linach źrebacze to­bołki. Deski sceny to zarasta zielona, upstrzona kwiatami murawa, to piętrzą się tam barykady zlepione z pudeł, worów i białych prześciera­deł. Snują się wśród nich pokraczne sylwety wielkopierśnych dziwek, srebrnych rycerzy i jarmarcznych cesarzy. Wszystko roztańczone w piekielnym wirze, a kościotrupy, wiedźmy i landsknechci zamierają co chwila w upiornych panneaux. Je­den Faust kroczy w poprzek tego ziemskiego piekła cielesny, mało krzykliwy, tragicznie prosty - jed­na Małgorzata upiększa ten pejzaż swą kusicielską nagością, bo prze­zroczysty trykot osłaniają aktorce tylko złote pukle loków. Ta z barokową rozrzutnością przeprowadzona wyprzedaż malarskich sytuacji po­siada okrutną sugestywność. Wiele obrazów to same w sobie arcydzie­ła kompozycyjne. Chociażby bachiczna uczta dziwek i żołnierzy, któ­rych Mefisto raczy piekielnym toka­jem - postaci są tu w ciągłym ru­chu, a każdy ich układ zamyka się w idealną całość malarską. Albo noc miłosna Fausta i Małgorzaty: kiedy to ich ciała przetaczają się z mroku w światło, a nad dopełnieniem grze­chu czuwa zawieszony w powietrzu Mefisto. To właśnie ta malarskość spektaklu poraża, oszałamia, zachwyca do bólu. Tak sugestywna, że chwilami, aż odrealniająca słowa a więc metafizyczna. I prosi się tu przypomnienie, że dramat Goethego to również opowieść o bardzo zwyczajnej namiętności człowieka. Bieliński pisał o Goethem "Jemu potrzebne są wrażenia, które budzi w nim przedmiot miłości; analizuje te wrażenia, opiewa je w wierszach, obnosi się z nimi jak kura z jaj­kiem" (z listu do sióstr Bakunina). Tych kurzych prozaizmów w spektaklu zabrakło. Chyba dlatego nie wyszedł Szajnie ów "temat nadziei", który musiał się roztopić w tyglu metafizyki; w kalejdoskopie barw­nych plam okazał się zbyt szary, umknął z planu uwagi inscenizatora oraz widzów.

IV.

Aktor spełnia w tym spektaklu funkcję służebną. Nawet aktor-odtwórca ról głównych. Szajna narzuca swym partnerom ścisłą partyturę ruchów, dyktuje melodię sło­wom. Aktor może mu się jedynie podporządkować. Podobnie jak pod­porządkował się nieboszczyk Goethe, któremu Szajna tekst pociął, poskracał i po swojemu bohaterom porozdzielał. Aktorzy okazali się równie karni. Bronisław Pawlik - Faust, August Kowalczyk - Mefisto, Jo­lanta Wołłejkówna - Małgorzata, atakowali z pełnym powodzeniem zadania, jakie wymagały od nich nie tylko dyscypliny uczuć, ale i giętko­ści akrobatów. Retoryczny dialog Ducha przeprowadziła z groteskową deformacją głosu, z upiorną plastycznością gestu Eugenia Herman. Ensemble drugiego planu dostroił się tak idealnie do wizji insceniza­tora, że byłoby niesprawiedliwością kogokolwiek pominąć, a wszystkich wyliczać nie sposób. Teatr Polski zapracował na swą wielką premierę, a obecność w tym teatrze Józefa Szajny zdaje wieścić, że tradycyjny rozdział ról, jaki przed laty nastąpił wśród scen stołecznych, może ulec ponownemu przewartościowaniu. Widzu warszawski! - coś cię zatem czeka nowego!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji