Artykuły

Twarz czy nos?

POZORNIE wygląda na absurd, przeciwstawianie terminu "stracić twarz" terminowi "stracić nos" (lub "nosa" - jak mawiają), skoro ten ostatni jest częścią twarzy. A przecież jego utrata - w przenośni - oznacza jedynie utratę życiowego sprytu i nieco cwaniackiej orientacji, podczas gdy "tracąc twarz" - tracimy ludzką godność.

Opowiadano mi niedawno o pewnym statecznym profesorze i dostojnym akademiku, który wybrał się jednego razu z żoną do cyrku. Rzecz działa się w Tbilisi. Dostojny gość otrzymał miejsca w loży honorowej i spokojnie obserwował występy. Gwoździem programu była tresura dzikich zwierząt, na którą składał się między innymi ograny numer z dwoma lwami na huśtawce. Początkowo wszystko szło jak z płatka i granice emocji wyznaczały bezpiecznie wysokie sztachety okalające arenę. W pewnej jednak chwili profesor spostrzegł, że huśtawka wychyliła się gwałtownie i jeden z lwów - niczym wystrzelony z procy poszybował ponad kraty. W orbitującym nieoczekiwanie królu zwierząt odezwał się jednak koci instynkt i lew zgrabnie wylądował na czterech łapach, vis a vis profesora w loży honorowej. Akademik zapamiętał z tego tylko lwi nos naprzeciw własnego i już był o trzy piętra niżej, przed wejściem do cyrku. Lew z małżonką zostali w loży. Trzeci asystent tresera - jak się później okazało - sprowadził spokojnie zwierzę do klatki, a następnego dnia pani profesorowa wniosła do sądu pozew rozwodowy. Czyż można było się jej dziwić, skoro mąż ratował nos kosztem twarzy?

Ta w pełni autentyczna i zupełnie absurdalna historia przypomniała mi się, gdy wracałem z premiery otwierającej sezon 1972/73 w teatrze Studio. Z premiery "Nosa" Gogola w inscenizacji Bohdana Korzeniewskiego. Dodajmy: spektaklu godnie i pięknie rozpoczynającego drugi rok działalności często kontrowersyjnej, lecz i jakże ambitnej i ciekawej sceny Józefa Szajny.

Skojarzenie obu absurdów: tego z życia i tego ze sztuki, nie było tak bardzo przypadkowe i tak bardzo powierzchowne. W obu wypadkach lęk pozbawiał człowieka jego godności, i tu, i tam ranga bohatera ulegała dewaluacji, a jej nosiciel kompromitował się zagubiony w labiryncie nieprawdopodobnych zdarzeń.

Bohdan Korzeniewski - reżyser, którego cechuje umysł analityczny i dyscyplina intelektualna bliższa matematykom niż humanistom - odczytał absurdalne opowiadanko Gogola w kontekście doświadczeń Franza Kafki i jego zaszczutych, skazanych na klęskę bohaterów "Procesu", "Zamku" czy "Ameryki". Asesor kolegialny w randze majora - Kowalew niczym przepoczwarzający się w owada kafkowski bohater - nagle budzi się bez nosa. Bez istotnego elementu własnej osobowości. Budzi się przemieniony, ośmieszająco i nędznie. Zostaje też natychmiast zepchnięty na margines społeczności, w której żył dotąd, i odcięty przez bezduszny urząd od ratunku, pomocy i prawa.

Inscenizacja Korzeniewskiego, wprowadzająca Gogola we współczesność, korzysta z bogactwa środków wywodzących się z dotychczasowego doświadczenia tego reżysera. Z jego świetnych prac nad dramaturgią Suchowo-Kobylina, z realizacji Majakowskiego, a także - choć może to brzmi nieco paradoksalnie, z obcowania z Molierem - precyzyjnym badaczem ludzkich małości. Ale zbyt doświadczonym artystą jest Korzeniewski, by jego inscenizacja mimo różnorodności form nie zachowała zwartej, jednolitej struktury, by nie przedstawiała sobą konsekwentnego obrazu. "Nos" jest tu utworem wieloznacznym i trudnym, utworem, który tak zinterpretowany może stać się kanwą do szerokich i różnorodnych wniosków dla myślącego widza. Traci na tym Gogolowski dowcip, zyskuje poszukująca współczesności w teatrze publiczność.

Znakomite dekoracje i bardzo piękne (dawno nie widzieliśmy u Szajny tak bogatej gamy kolorów) kostiumy znakomicie grają z całą koncepcją spektaklu. Zespół liczny i bardzo wyrównany poddał się linii reżyserskiej ku chwale spektaklu i idei gry zespołowej. Wydaje się, że z tej licznej obsady byłoby niesprawiedliwym wymieniać kogokolwiek. Sztukę stworzyli razem i razem wygrali.

Asesor kolegialny (w randze majora) Kowalew nieoczekiwanie stracił cząstkę swej osobowości, podobnie jak równie nieoczekiwanie ją odzyskał. I nie nos jest w tym najważniejszy, lecz świat, który raz po raz traci twarz, niczym ów profesor przestraszony niefortunnym i niezamierzonym spotkaniem ze starym, cyrkowym lwem. Przestańmy się więc bać lwów i myślmy raczej o zachowaniu twarzy niż nosa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji