Artykuły

Małgorzata Walewska: Cały czas tylko miłość

Śpiewanie to dla mnie absolutnie terapia. Ale rola lub aria musi być trudna i bardzo emocjonalna. Nie wyobrażam sobie życia bez tych emocji. Takich jak podczas debiutu w "Parsifalu". Jestem szalenie ambitna. Łatwe mnie nie kręci.

Cudowny, znany na całym świecie mezzosopran. Nic dziwnego, że amerykański "Time" zaliczył ją do grona ów, którzy rozsławiają Polskę. Teraz Małgorzata Walewska ma inny powód do dumy - rolę w "Parsifalu". O jej debiut w repertuarze Wagnerowskim. Dzięki show "Twoja Twarz Brzmi Znajomo", gdzie jest jurorką, jej twarz znają nie tylko miłośnicy opery.

VIVA: Dzięki programowi "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" Pani twarz jest znana całej Polsce, nie tylko wielbicielom opery. Dlaczego zdecydowała się Pani na udział w takim programie? Dla popularności?

MW: Ta propozycja przyszła w bardzo dobrym momencie, kiedy podjęłam decyzję, że po 30 latach muszę się rozstać z miłością mojego życia. Miłością, z której kiedyś czerpałam siłę, a która przez ostatnie parę lat zaczęła mnie niszczyć. Walczyłam, ale okazało się, że jedyne wyjście to rozstanie. Po czterech przepłakanych dniach, ze spuchniętymi oczami, poszłam podpisać umowę z Polsatem. Potem pojechałam do Centrum Mody w Nadarzynie, do pani Grażynki, szefowej sklepu "Navona", i powiedziałam, żeby mnie jakoś ubrała. Znalazła dla mnie 16 sukienek. Kobieta z 16 sukienkami w bagażniku zawsze się czuje szczęśliwa! Tego dnia dostałam nieprawdopodobną ilość pozytywnej energii - od przyjaciół, rodziny, a także obcych ludzi. Pomogła mi ona przejść ze stanu totalnego nieszczęścia w stan euforycznej szczęśliwości. Jest pani pierwszą osobą, której o tym opowiadam. I proszę, mówmy sobie po imieniu, bo czeka nas tu długie spotkanie (toast zieloną herbatą).

VIVA: Trzydzieści lat to więcej niż połowa Twojego życia. Wiele kobiet traci wtedy grunt pod nogami...

MW: Dla mnie to był upadek moich ideałów i koniec wiary w wieczną miłość między kobietą a mężczyzną. W styczniu 2015 minął rok od rozstania. Powoli zaczynam myśleć o sobie jak o człowieku wolnym! Dotarło do mnie, że potrzebuję mężczyzny "na dobre i na złe". Takiego, który byłby dla mnie oparciem, który pomógłby mi podejmować ważne decyzje i był przy mnie wtedy, kiedy go naprawdę potrzebuję. Który byłby po prostu mądrzejszy ode mnie.

VIVA: Wytrzymałabyś z takim mądrzejszym facetem? Ty, kobieta, którą nie można rządzić?

MW: Jestem niezależna w swoich poglądach, ale jeżeli ktoś jest dla mnie autorytetem, jego zdanie biorę pod uwagę.

VIVA: Poznaliście się, kiedy miałaś zaledwie 17 lat, a on 16. Z takich związków zwykle się wyrasta.

MW: Trudno oczekiwać po młodych ludziach trwałości. Wspominam, co było piękne, ile mieliśmy ideałów, oczekiwań i wyobrażeń, które potem ja sama pielęgnowałam w sobie za wszelką cenę. Nie dałam sobie szansy zobaczyć, jak jest naprawdę.

VIVA: Budowałaś mit.

MW: I w pewnym momencie musiałam się z tym mitem zmierzyć, mówiąc sobie, że nie tędy droga. I że muszę zrobić to także dla niego. I wtedy się poddałam.

TS: Rozstałaś się więc z prawdziwej miłości?

MW: Dobrze to ujęłaś. Cały ten rok pokazał, że była to najlepsza decyzja dla nas obojga, jaką mogłam podjąć.

VIVA: Był to więc rok dla Ciebie pełen refleksji.

MW: Nie, refleksje zbierałam od paru lat. 2014 to był rok męskich decyzji. W 2010 roku przeżyłam szok, który uzmysłowił mi, że jestem istotą śmiertelną. Wypadek w Krakowie, kiedy straciłam przytomność po pierwszym akcie "Carmen", przewartościował moje życie. Czteromiesięczny okres leczenia był doskonałym czasem na refleksje i sprawdziany przyjaźni. W momencie, kiedy moje zdrowie i energia powróciły do zwykłego poziomu, czyli "wulkanu przed erupcją", zajęłam się naprawianiem błędów i budowaniem nowej "świetlanej" przyszłości. Teraz jestem w szczycie formy zdrowotnej i wokalnej.

VIVA: Odnalazłaś się jako showmanka?

MW: Dziś myślę, że zawsze taka byłam. Dostałam w prezencie wspaniałą psychoterapię polegającą na tym, że przez kilka godzin cały sztab ludzi skupiał się tylko na tym, żebym pięknie wyglądała. To malowanie mnie - w życiu nikt mi nie robił tak długo makijażu. .. Moja nauczycielka mawiała: "Czego nie dośpiewasz, to dowyglądasz" (śmiech). Lecz nigdy tak bardzo nie hołdowałam swojej próżności, chociaż wiadomo, że każdy artysta jest próżny.

VIVA: Objęłaś dyrekcję artystyczną Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu.

MW: Przysłowie mówi: kiedy Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno. Otworzył mi tyle okien, że się przeziębiłam. Jestem bardzo szczęśliwa, że Jose Cura przyjął propozycję poprowadzenia Orkiestry Akademii Beethovenowskiej w II Symfonii Maniera, którą otworzymy festiwal i konkurs wokalny na początku maja tego roku. Propozycja objęcia dyrekcji festiwalu przyszła w momencie, kiedy już zaczęłam się zastanawiać nad swoją przyszłością sceniczną. A przecież to moja praca daje mi chęć do życia, czerpię z niej, daje mi napęd. Gdy stoję na scenie i jestem kimś innym, czuję się najbardziej sobą. I to też się dzieje w "Twojej Twarzy..." - obserwując różne wcielenia artystów, mam namiastkę siebie, gdy stoję na scenie operowej.

VIVA: A jak się czułaś, gdy w tym programie imitowali Ciebie - Małgorzatę Walewską?

MW: Byłam okropnie zdenerwowana, kiedy dowiedziałam się, że jest taki pomysł. I że Artur Chamski "zaśpiewa mnie". Czy poradzi sobie? Zadzwoniłam do niego: "Chętnie ci pomogę". Gdy już siedziałam na sali, czułam się jak niegdyś moja profesorka. Artur na mnie spojrzał, a ja świetnie go rozumiałam. Pomyślałam też wtedy, że powinnam poświęcić się pracy z młodymi śpiewakami, bo mnie to bardzo kręci.

VIVA: Śpiewa się, dopóki glos na to pozwala.

MW: A mając bardzo dobrą technikę wokalną, może to trwać bardzo długo, nawet do osiemdziesiątki. Stara hrabina w "Damie pikowej" ma według scenariusza ponad 80 lat. Nikt więc nie będzie mógł mi zarzucić, że jestem za stara.

VIVA: Ty ją śpiewałaś już jakiś czas temu, w reżyserii Mariusza Trelińskiego.

MW: Tak, sądzę jednak, że mając 80 lat, nie podołałabym tej reżyserii. Wtedy właśnie rozwaliłam sobie chrząstkę od padania na kolana. Cieszyłam się jednak, że pracuję z reżyserem dramatycznym, który miał wobec mnie wymagania aktorskie, bo ja się czuję aktorką.

VIVA: Mogłabyś swoje życie opowiadać po ariach, jakie zaśpiewałaś? Po kim odziedziczyłaś taki talent?

MW: Śpiewałam, odkąd pamiętam. Kiedy miałam kilka lat, dziadek stawiał mnie na taborecie, grał na mandolinie, a ja śpiewałam: "A ja nie chcę czekolady, chcę, by miłość dał mi ktoś". Dziadek był piekarzem, często się zdarza, że wielcy tenorzy mieli w rodzinie piekarzy - na przykład Pavarotti czy Kiepura. Babcia też śpiewała, w chórze kościelnym, a ciotka uczyła się śpiewu klasycznego. Mnie uczono gry na pianinie. Nie znosiłam tego. Grałam na gitarze. Poza tym dobrze gwizdałam (Małgorzata Walewska gwiżdże mi teraz bardzo melodyjnie "Habanerę"). Kiedy miałam paręnaście lat, mama zabrała mnie na "Halkę" Moniuszki, bo kochała operę. Popłakałam się, tak wzruszyła mnie historia Halki, ale i piękny śpiew. A kiedy zdałam maturę, pomyślałam, że powinnam śpiewać w operze, i chociaż to pierwszy egzamin do Akademii Muzycznej oblałam, wiedziałam, że chcę robić tylko to.

VIVA: Nie można walczyć z przeznaczeniem?

MW: Zawsze trzeba walczyć o swoje ideały i iść za talentem. Przeznaczeniu trzeba pomagać. Popatrz, jeszcze nie tak dawno sądziłam, że już nic mnie dobrego w życiu nie czeka i że jedynym moim szczęściem będą wnuki. A teraz wiem, że na wnuki nie mam czasu, więc mówię córce, żeby się z tym jeszcze wstrzymała. Ma zresztą dopiero 22 lata.

VIVA: Wróciłaś po tych wszystkich zawirowaniach na scenę w pełni chwały, zaśpiewałaś bardzo trudną rolę Kundry w "Parsifalu" Wagnera.

MW: Ta rola kosztowała mnie mnóstwo pracy, podołałam dzięki pomocy wspaniałej korepetytorki. To Ania Pawluk, która uczy mnie najtrudniejszych rzeczy na świecie, bo jest po prostu najlepsza na świecie. Ciekawe, że propozycję Kundry dostałam od dyrektora Chmury, śpiewając "Carmen" w Poznaniu.Przyszedł do mojej garderoby, mówiąc, że ma dla mnie propozycję: "Jeżeli tylko uda ci się poskromić swój temperament". Zdziwiłam się - dlaczego mam poskramiać temperament dla Kundry? Ale okazało się, że "Parsifala" wyprodukowała sławna duńska grupa Hotel Pro Forma. Oni realizują przedstawienia audiowizualne. Do "Parsifala" podeszli symbolicznie, nie interpretując tekstu. Dla mnie to było nowe wyzwanie - akcja, która ignoruje tekst. Mój wygląd pensjonarki z siateczką na głowie bardzo odbiegał od symbolu seksu, którym powinna być Kundry według scenariusza. Cały pierwszy akt siedzę na pieńku (godzinę i pięć minut). Na szczęście reżyser okazał się elastyczny i udało mi się wynegocjować parę ruchów, które pomogły mi zbudować postać i nie zdrętwieć pupie. W drugim akcie reżyser wprowadził gumę do ćwiczeń rehabilitacyjnych jako symbol zmagania się ze sobą. Więc się zmagałam.

VIVA: Wielu uważa, że Wagner niszczy głos.

MW: To bzdura. Głos niszczy tylko zła technika, a do Wagnera trzeba podejść z bardzo dużą rozwagą i powagą, bo to kompozytor dla dojrzałych śpiewaków. To nie opera, a dramat muzyczny. Muzyka podkreśla dramatyzm tekstu lub sytuacji. Wagner ma bardzo rozbudowaną orkiestrę. W ekstremalnych sytuacjach siedzi w kanale ponad 120 muzyków, w tym rozbudowana sekcja dęta i perkusyjna. Jak to wszystko gruchnie, to naprawdę ciężko się przebić, więc legendy o zdartych głosach na Wagnerze nie są bezpodstawne. Po premierze "Parsifala" dostałam list od 15-letniej dziewczyny: "Niesamowite przeżycie, nie mogę jeść i spać, nigdy tego nie zapomnę. Tych pięć godzin minęło jak piętnaście minut. Nie znam słów, żeby opisać to, co czuję. Nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę maestrę na scenie. PS. Dzięki "Parsifalowi" stwierdziłam, że przestanę w kółko słuchać "Carmen". Takie listy nadają sens mojemu życiu i pracy, to wielka nagroda, którą warto przypłacić zdrowiem, a nawet życiem.

VIVA: Na szczęście żyjesz. I to jest najważniejsze.

MW: Najważniejsza jest miłość, cały czas tylko miłość.

VIVA: "Miłość to drapieżny ptak...", jak śpiewasz w "Carmen".

MW: Tak, ale tylko w momencie, kiedy stoję na scenie i ten ptak podrywa mnie do lotu. Miłość przede wszystkim kojarzy się z oddaniem, z bliskością. Miłość to też relacja matki z córką. Jestem i córką, i matką. To takie fundamentalne miłości, które wszystko przetrwają.

VIVA: A miłość do mężczyzny? Nie brakuje Ci jej?

MW: Byłam w stanie bardzo dużo tej miłości oddać, ale w pewnym momencie zobaczyłam, że ona mnie nie buduje, tylko niszczy. I poczułam się zniewolona przez samą siebie. Filozof Osho powiedział, że od miłości ważniejsza jest wolność, i ja teraz czuję się wolna, na scenie i poza nią. I jestem o wiele silniejsza, niż byłam. Mogę nawet być sama, choć sama nigdy nie jestem.

VIVA: Mieszkasz z matką, siostrą i z córką?

MW: Tak, ale nie dlatego nie czuję się samotna. Zawsze mam swoją pasję, która daje wielkie emocje. Gdy śpiewam o miłości, kocham naprawdę. Gdy umieram, umieram prawdziwie. Przerabiam na scenie swoje życie. W "Carmen" jest scena, gdy wróżę z kart i mówię, że karty nie kłamią, a widzę w nich śmierć. Po moim doświadczeniu dokładnie wiedziałam, o czym śpiewam.

VIVA: Śpiewanie jest dla Ciebie lecznicze, to wyrzucanie emocji?

MW: Absolutnie terapia. Żeby rola lub aria zadziałała psychoterapeutycznie, musi być trudna i bardzo emocjonalna. Mam parę takich momentów. Na przykład scena sądu nad Radamesem w "Aidzie", gdzie jako zła księżniczka wysyłam ukochanego na śmierć, a potem próbuję to cofnąć, gdy jest za późno.

VIVA: Cały czas jesteś rozedrgana tym, co śpiewasz, nawet jak to opowiadasz.

MW: Bo nie wyobrażam sobie życia bez tych emocji. Zresztą świetnie się czuję. Moje skrzydła odrosły mi podczas debiutu w "Parsifalu". Bo musisz wiedzieć, że jestem też szalenie ambitna. I wszystko musi być trudne - łatwe mnie nie kręci. Mam nadzieję, że Kundry otworzy mi drogę do kolejnych ról Wagnerowskich

VIVA: A "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" Cię kręci?

MW: Po prostu kocham ten program.

VIVA: Gdy powiedziałaś komuś, że śpiewa jak generał Jaruzelski, ogłaszając stan wojenny, śmiałam się cały wieczór.

MW: Poczucie humoru ratuje mnie w wielu sytuacjach. A ten program całkowicie mnie pod tym względem zaspokaja.

VIVA: Jesteś teraz kimś innym, niż byłaś?

MW: Cały czas jestem taka sama, bo ludzie się aż tak nie zmieniają. Jestem łatwowierna, naiwna, z temperamentem, i zawsze niepoprawna optymistka. Dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna.

VIVA: A mówisz: "Boże, dziękuje Ci za talent, jaki mi dałeś"?

MW: Za każdym razem, gdy stoję na scenie, dziękuję Bogu za to, że mogę tam stać i śpiewać. To jest moja modlitwa. Kiedyś śpiewałam w kościele kolędy, wśród ludzi stała moja ciocia Ania i jakiś obcy człowiek powiedział do niej: "Wie pani, są ludzie, co mają wielką moc. Gdyby pani Małgosia powiedziała: Pójdźcie za mną, to ja bym poszedł". Nie wiedział, że przemawia tak do mojej ciotki. To zabawne.

VIVA: Ty, która doświadczyłaś na sobie i zawiści, i zazdrości, naprawdę kochasz ludzi? Kiedyś uważałaś Operę Warszawską za swój dom, a teraz śpiewasz w całej Polsce, tylko nie tu.

MW: To ma swoje dobre strony, bo otworzyły się inne teatry. Cieszę się z Poznania, Łodzi, Krakowa. Mam wystarczająco dużo pracy i jestem naprawdę szczęśliwa także dlatego, że mam wokół siebie tylu cudownych przyjaciół.

VIVA: Rozmawiamy w hotelu Via Appia, który częściowo należy do Ciebie. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa finansowego?

MW: Ten hotel to była pasja mojej mamy. Chętnie wpadam tu z przyjaciółmi na obiady. Mamy wspaniałą kuchnię, ale hotelarstwo to nie jest moja pasja, a opera nie lubi rywali. Poza tym lubię ciszę. Moje życie zawodowe jest wystarczająco intensywne. Potrzebuję ciszy, bo jak nie śpiewam, to piszę. Napisałam mnóstwo felietonów.

VIVA: A pieczesz czasem ciasteczka?

MW: Nie, tutaj moja mama ma monopol. Wyraża swoją miłość poprzez dania, jakie gotuje. I sprzecza się z moją siostrą o przyprawy do potraw. Ale pomidorowa mojej mamy zawsze jest najlepsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji