Artykuły

Jubileusz: sława czy chwała?

1. ADAPTACJA. Ogromna, liczą­ca 1300 stron powieść-rzeka Ja­rosława Iwaszkiewicza z jednej, a trzygodzinny spektakl teatralny z drugiej strony. Zamierzenie ambit­ne i ryzykowne, przywołujące pa­mięć o adaptacjach scenicznych "Ulissesa", "Idioty", "Zbrodni i kary", adaptacje, jak pamiętamy, nie zawsze schodzące z afisza w chwale, choć często sławne. Tu zadanie adaptato­ra jest jeszcze trudniejsze, jako że jest to powieść na czasową miarę "Nocy i dni" czy problemową "Cza­rodziejskiej góry" (przy wszystkich podobieństwach i różnicach).

Na pytanie: co wybrać? autor scenariusza i reżyser Grzegorz Mrówczyński odpowiada decyzją najgorszą, bo... "najsłuszniejszą", pokazania rodzaju panoramy pol­skiego losu uwzględniającej naj­rozmaitsze losu tego komplikacje - od geograficznych poprzez ideowe, historyczne, martyroloyiczne do kla­sowych. Nazywam tę decyzję "naj­słuszniejszą", gdyż nie zakłada ona wyboru problemowego, lecz tylko fabularny. Łącznikiem wiążącym wydarzenia sceniczne w całość jest nie problem, dylemat, idea, lecz po­stać Janusza Myszyńskiego. Oczy­wiście sam Janusz niesie ze sobą w tok spektaklu część autorskiego przesłania, a także fabuła przeka­zuje istotne myśli i idee, o czym za chwilę. Nazywam zaś najgorszą, gdyż niezależnie od tego, jaki efekt ideowy przynosi przekazanie obszer­nego wyboru problematyki "Sławy i chwały", wydaje się, że można w materii powieści odnaleźć sprawy dziś bardzo aktualne i cenne dla toczących się dyskusji.

Pierwszym przykładem "z brze­gu" może być prowadzona w powie­ści analiza stosunku sztuki do współczesnej rzeczywistości, roli artysty w życiu społecznym czy - z innej strony - sprawa wyboru ideowo-politycznego, związanego z wyborem ryzyka i swoistej edukacji płynącej z wynikających stąd do­świadczeń. Scenariusz Mrówczyń­skiego przekazuje przy tym wszystkim naczelna ideę "Sławy i chwa­ły" - ideę dziedzictwa kulturowego i cywilizacyjnego, które towarzyszy nam w codziennych zmaganiach z rzeczywistością, ideę specjalnie pol­skiej świadomości narodowej. Ale temu słusznemu akcentowi, którym teatr chce włączyć się w bieg ży­cia, w pierwszy szereg twórców propagatorów przemian, towarzyszy pozostawienie odłogiem dostępnych w adaptowanym materiale literac­kim ważnych dziś problemów szcze­gółowych, do roztrząsania których teatr jest może najbardziej prede­stynowany.

2. SCENICZNA REALIZACJA. Wydarzenia przedstawione na scenie dzieli lat kilkadziesiąt, stąd wynika rozegranie poszczególnych scen w formie retrospektywnych wizji bohatera - Janusza Myszyńskiego (Roman Metzler). Nie wiadomo, czy bardziej nieznośny jest bohater Iwaszkiewicza, czy Roman n Metzler, zwłaszcza jako blisko pięćdziesięciolatek w scenach dwudziestolatka. Nie przekonuje również Metzler w roli poety, jakiegoś quasi-Iwaszkiewicza, rezonera, który recytuje jego wiersze. Odnajduje się aktor jedynie w scenach dyskursywnych, w których ma okazją wykładać przekonania Janusza - poszukiwa­cza prawdy, nosiciela idei bezprzed­miotowości wysiłków człowieku zmierzającego do zmiany świata i pogarszającego z wieku na wiek, z roku na rok tego świata kondycję. Tu, w najbardziej wartościowej warstwie postaci Metzler najbliższy jest chyba założeniu autorskiemu. Niestety, większa część ogromnej ro­li odwołuje się do recytacyjnych schematów, do słusznie zapomnia­nych teatralnych gestów rodem z tzw. inscenizacji romantycznych. Szkoda, gdyż prowadzi to do dezinte­gracji przedstawienia, do powstawa­nia miejsc pustych, których zamierzonego znaczenia nie sposób uchwy­cić. Szkoda także z tego względu że poza kilkoma wyjątkami aktorstwo przedstawienia zadowala, w kilku wypadkach satysfakcjonuje, w jednym daje poczucie obcowania z kreacją.

Ze względu na liczny występują­cy w przedstawieniu zespół przy­wołam ten tylko przykład: Księżna Bilińska Ewy Studenckiej-Kłosowicz. Materiał literacki wyzyskany tu został w sposób teatralnie dosko­nały. Aktorka zbudowała postać peł­ną życia środkami aktorsko prosty­mi, podstawowymi, jak postawa, krok, podawanie tekstu z równym natężeniem, a wyrazistą modulacją. I te elementy składają się na po­stać, którą będzie się po tym spek­taklu pamiętać. Część zasługi spły­wa też na twórcę wyboru kwestii Bilińskiej - autora scenariusza. Mniej szczęśliwie wypadła ta opera­cja w przypadku Marysi Bilińskiej (Teresa Leśniak), także interesującej postaci kobiecej, której możliwości nie zostały w podobny sposób wy­korzystane.

Po pierwszych scenach wizyjnych - nieudanych, nachalnych w środ­kach wyrazu, reżyser powściąga pomysłotwórczą wyobraźnię i prezen­tuje bieg zdarzeń w sposób, który nie pozostawia widowni obojętnej. Wciągnięcie w karuzelę historii, na której coraz to nowe postacie pre­zentują poglądy, idee, emocje, spra­wia, że uzyskuje teatr poczucie ob­cowania z historią. W jej kompli­kacjach, ale i prostocie powodowa­nej spoglądaniem oczyma postaci wewnętrznie może skomplikowanych, ale niezbyt głębokich. Dzieje się to kosztem daleko idących uproszczeń wyrażających się stosowa­niem środków charakterystycznych dla przedstawień typu "Dziś do cie­bie przyjść nie mogę", a więc prze­de wszystkim warstwy dźwiekowej przywołującej w brzmieniowym skrócie bieg historii i zbiorowego losu (owe maszerowania, śpiewy, wystrzały).

Charakterystyczne dla tego stylu jest także plakatowe przedstawianie najtrudniejszych dylematów towa­rzyszących Polakom - zwłaszcza w czasie okupacji. Myślę tu o sprawach podziałów ideowych walczących Polaków, o kwestii narodowościowej, patriotyzmie i nacjonalizmie, rewolucji itd. Nie da się zresztą w jednym przedstawieniu pokazać tych problemów inaczej jak w publicy­stycznym skrócie. A teatr nie może służyć publicystyce, jak nie służy jej wielotomowe dzieło powieścio­we.

Przesłanie przedstawienia jest ja­sne, podkreślone jeszcze odczytanym w finałowej scenie listem Januszu Myszyńskiego "do..." Historia, nasi poprzednicy istotnie towarzyszą nam w dniu dzisiejszym. Istotnie zmagamy się dziś z pojęciami solidar­ności, szacunku dla każdej myśli i poglądu, z historyczną świadomością narodu, świadomością okaleczoną, niepełną. Ale czy spektakl "Ścięte drzewa" pomoże luki w tej świa­domości zapełnić? Na pewno są wi­dzowie, do których jest adresowa­ny. Oby trafili do teatru.

3. OPRAWA. Dużo w tym przed­stawieniu muzyki. Towarzyszy wi­dzom od momentu pojawienia się w teatrze. Bardzo efektownym tea­tralnie pomysłem, jest wprowadze­nie w roli Elżbietki Szyller, a wła­ściwie śpiewaczki, solistki opery bydgoskiej - Magdaleny Krzyńskiej - choć w sytuacji, gdy sprawa sztuki pozostała poza przedstawie­niem, wielu widzom wydawać sią może ta transplantacja sztuczną.

Bardzo funkcjonalną dekoracje stworzył Marian Iwanowicz. Prostą i monumentalną. Zarazem ciasną, a gdy trzeba - przestronną. Wszystko przy pomocy dwóch "narastają­cych", wychodzących w niebo, a równocześnie grubych i ciężkich murów i niewielu rekwizytów.

4. PUBLICZNOŚĆ. Widownia ju­bileuszowej premiery świeciła nie­wielkimi łysinami pustych foteli, za to nagradzała aktorów brawami przy podniesionej kurtynie. W koń­cu to ona właśnie zadecyduje, czy "Ścięte drzewa" zejdą z afisza w sławie, niezależnie od tego, jakie miejsce w ogródku chwały wyzna­czą im recenzenci i krytycy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji