Sceniczny maraton (fragm.)
Na stałych bywalców premier teatralnych sypnęło w zeszłym tygodniu jak z rogu obfitości: cztery nowe przedstawienia pod rząd, dzień po dniu, w czterech teatrach warszawskich! I ten, co lubi chodzić do teatru, i ten co musi, wszyscy zmęczyli się jednakowo...
>>> Drugi wieczór teatralny zaprowadził do Sali Frob Teatru Dramatycznego. Ta scena pokazała jedną z amerykańskich nowości teatralnych, sztuką nie znanego u nas autora Franka D. Giiroya "Kto uratuje Wieśniaka?". Utwór ten napisany w manierze naturalistyczno-psychologicznej, wydaje się przede wszystkim o wiele za długi. Ma jednak momenty interesujące, choć wcale nie oryginalne. To właśnie jest najciekawsze, jak z rozmaitych znanych chwytów, znanych pomysłów, z elementów wcale nie odkrywczej psychologii, w dodatku przy mocno naciągniętych sytuacjach - powstała rzecz dobrze skonstruowana, ciekawa z punktu widzenia i aktora, i reżysera - rzecz teatralna. Sekret prosty: znajomość praw warsztatu dramatycznego, typowa amerykańska zawodowość. W gruncie rzeczy to nie jest dzieło sztuki, a nieźle wykonana usługa artystyczna, dobry produkt rzemiosła.
Tak samo dobrze wykonał tą rzecz reżyser, Jan Świderski. Podobnie i aktorzy: Wiesław Gołas, Edmund Fetting, Halina Dobrowolska i inni.
W sumie nie byłoby sprzeciwów, gdyby nie wątpliwa treść moralna tego widowiska. John Doyle w sztuce Giiroya zadaje sobie pytanie, czy warto było ratować życie Alberta Cobba. zwanego Wieśniakiem, skoro Cobb został łajdakiem i nędznikiem, niezbyt wielkiego wymiaru, ale dość obmierzłym - a jego wybawca musi wkrótce umrzeć z powodu odniesionych przy ratowaniu ran. Jest to pytanie - pułapka. Trudno. Zasługa Johna nie byłaby większa, gdyby Albert został geniuszem i odkupicielem ludzkości. Ratuje się człowieka, a reszta należy do przyszłości. Inna sprawa, wiadomo, że los płata nam rozmaite figle. Ale to już nie należy do pytań moralnych.<<<