Artykuły

Szukając głosu pokolenia

Gdy opowiadam o Janku Tuźniku i jego niezależnej inicjatywie Klepisko, większości rozmówców wydaje się, że to człowiek co najmniej czterdziestokilkuletni. W głowie się nie mieści, że młody aktor-lalkarz, który niedawno ukończył studia, może odważyć się na tak śmiałą wizję jak tworzenie własnego teatru - pisze Karolina Respondek.

Jan Tuźnik: Wielu ludzi próbuje mnie przekonać, że jestem na to za młody, że w tym wieku powinienem pokornie zbierać doświadczenia teatralne. Nawet w czymś, co mi nie odpowiada. A ja nie widzę lepszego miejsca do twórczego rozwoju, niż Skowieszynek. Na zasadach moich i zespołu, z głębokiej potrzeby robienia i dawania teatru.

Karolina Rospondek: Jak wyglądała droga, która doprowadziła cię do tego przedsięwzięcia?

Tuźnik: Założenie własnej grupy teatralnej było od zawsze moim marzeniem, jednak zawsze towarzyszyły mu wątpliwości typu "nie teraz, nie dziś, teraz nie mam czasu, pieniędzy". Na czwartym roku studiów poszedłem do teatru Wierszalin, gdzie pracowałem przez trzy sezony, a potem wróciłem na Lubelszczyznę i tutaj właśnie mija półtora roku mojego wolnostrzelectwa. Wszystko jakoś razem się zbiega, prowadzi mnie dokładnie w tym kierunku. 21 maja mój tata powiedział: "słuchaj, w gospodarstwie stoi stodoła, jeżeli potrzebujesz miejsca, to sobie coś w niej zrób". Stodoły słyną z tego, że mają świetną akustykę. Sam miałem okazję taki teatr w stodole zwiedzić, w Teremiskach, w Puszczy Białowieskiej. Tylko że to teatr impresaryjny, bez własnego składu, zapraszają różne zespoły, prowadzą uniwersytet trzeciego wieku.

Zadzwoniłem do przyjaciółki, Pauli, z którą zdobywałem pierwsze szlify w Wierszalinie i powiedziała: "ok, robimy to". Podzwoniłem dalej, okazało się, że mamy scenografa, muzyka, zespół aktorski, reżyserkę Cały sztab ludzi gotowych działać. Nie mamy tylko sprzętu. Teraz, gdy rozmawiamy, stoi za mną kilkadziesiąt osób. Wszyscy są profesjonalistami, po szkołach artystycznych albo w trakcie studiów. Wracając szerokim łukiem do twojego pytania - jakoś tak się złożyło. Ludzie są, idea jest, wyszło od miejsca, to ono jest zapalnikiem.

Rospondek: Klepisko będzie miało stały zespół?

Tuźnik: Tak, chociaż nie oszukujemy się, że będziemy grać 5 dni w tygodniu i damy pięć premier rocznie. Taki np. Wierszalin, z którego się wywodzę, w ciągu roku daje dwie. My chcemy zacząć od jednej. Próby do niej ruszą w lipcu, kolejną mamy w planach za rok, też w okresie wakacyjnym, jeśli znajdą się na nią pieniądze. Ale nie chcemy ograniczać się wyłącznie do teatru - ja nazywam nasze Klepisko przestrzenią sztuk wielu, moja mama chce tam prowadzić teatr amatorski. Więc będziemy mieli tam dwie grupy teatralne - profesjonalną i amatorską, ta druga będzie miała na celu zaktywizowanie lokalnej społeczności. Chcemy też, by to była sala koncertowa - w Kazimierzu nie ma sali na 100 osób, a to jest ogromna przestrzeń - 16 m szerokości na 8 m długości na 7 m wysokości. Do tego mamy kilka propozycji warsztatów - np. warsztaty fotograficzne plenerowe, wieś sprzyja takim rzeczom. Mam też pomysł na zajęcia teatralne, od 9 lat jestem instruktorem teatralnym, chcemy organizować wystawy, dawać miejsce do sprzedaży rękodzieła - u nas na wsi jest bardzo wielu wytwórców rękodzieła, chcemy im dać możliwość wykazania się.

Rospondek: Jak udało ci się zaangażować tyle osób do działania?

Tuźnik: Wszyscy oni to są moi przyjaciele, znają mnie i wiedzą, że jak coś robię, to robię to porządnie. Zaufali mi. Jeśli nie moi znajomi, to znajomi moich znajomych. Codziennie dostaję smsy albo telefony czy wiadomości na Facebooku "słuchaj Janek, świetna sprawa, jak będę jakkolwiek mógł/mogła pomóc, to dzwoń.". Takich ludzi na podorędziu mamy kolejnych 20. Ostatnio kolega mi napisał: "nie znam się na aktorstwie ani niczym, ale umiem nosić deski. Jak coś, dzwoń". Gdy poprosiłem naszą graficzkę, Anię "Biedronę" Pelc o projekt logo, szanując jej czas dałem jej na to pięć dni. Rozmawialiśmy o 15, a projekt pojawił się o piątej rano następnego dnia. Cały czas się to dzieje - ludzie wyprzedzają swoje deadline'y, bo głęboko w to wierzą. Jakbym zapłacił ludziom obcym, nie miałbym niczego tak szybko. Tymczasem za działalność w tym sezonie nie zarabiamy ani złotówki. Wszystko idzie w sprzęt, w otwarcie i w rachunek za prąd, który też będzie trzeba jakoś zapłacić.

Rospondek: Jeśli już wspominasz o otwarciu - co na nim się wydarzy?

Tuźnik: W tej chwili prowadzę na badania terenowe na wsi, żyje na niej lekko ponad 200 osób, rozmawiam z najstarszymi jej mieszkańcami, oni opowiadają mi stare podania, legendy, ale też relacje o tym, jak dawniej się tu żyło, m.in. o powstaniu skowieszyńskiej szkoły. Na tej podstawie będzie budowana dramaturgia, ale na razie nic więcej nie mogę zdradzić. Oprócz naszego spektaklu pojawi się też przedstawienie gościnne, będą wystawy prac plastycznych, a także jeden duży koncert. Ale wszystkich szczegółów i wykonawców na razie nie podam.

Rospondek: Rozumiem, że oprócz bycia ojcem, opiekunem, inicjatorem teatru, będziesz zajmował się spektaklami od strony autorskiej. Będziesz je też reżyserował?

Tuźnik: Nie, nie jestem reżyserem, mam doświadczenie aktorskie. Może kiedyś przyjdzie taki moment w moim życiu, że i za to się wezmę, ale na razie zdaję się na Magdę Czajkowską, naszą reżyserkę.

Rospondek: Jaki jest odzew finansowy, jak Klepisko radzi sobie na platformie polakpotrafi.pl?

Tuźnik: Na razie kiepski, nie ukrywam tego. W chwili kiedy rozmawiamy minęło chyba 11 dni od rozpoczęcia zbiórki, od pojawienia się samego pomysłu minął około miesiąc, mamy promocję, ludzie chcą przyjeżdżać na otwarcie. Po tych kilkunastu dniach mamy niecałe 2,5 tysiąca z 12, stosunkowo niewiele. Składamy duże i poważne propozycje sponsorskie, bo mamy know how i ludzi, brakuje nam tylko i wyłącznie sprzętu.

Rospondek: Zauważyliśmy, patronując waszym działaniom, że dawno nikt się nie porwał na tworzenie niezależnego teatru, poza centralnymi ośrodkami. Zastanawiam się, na ile to się bierze z pozytywnych wartości, z potrzeby bycia blisko społeczności, a na ile jest to wynik pewnego zawodu na tych większych miastach. Czy nie jest to wyraz buntu?

Tuźnik: Bardzo mocny wyraz buntu. Nie wiem, czy wiesz, ale młodych aktorów po szkołach teatralnych oczekujących, że ktoś da im pracę w teatrze, są dziesiątki, nie wiem, czy bardzo minę się z prawdą, jeśli powiem, że setki. To bardzo nieszczęśliwi ludzie. Ja miałem tyle szczęścia, że na czwartym roku studiów dostałem pracę w Wierszalinie i nie musiałem się martwić, za co zapłacę rachunki. Miałem od razu etat, co bardzo rzadko się zdarza. Ale sam z tego zrezygnowałem i dobrze mi z tą decyzją. Czasami jest ciężko finansowo na tym moim wolnostrzelectwie, ale chodzi też o pewien wybór. Nie muszę kupować włoskich skórzanych butów, mogę chodzić w takich z ciucholandu, ale robić swoje i żyć szczęśliwie. Odejście z Wierszalina bardzo dobrze mi zrobiło, a teraz czuję, że jestem już poziom wyżej - dokładnie w tym miejscu, w którym chcę się znaleźć, robić dokładnie to, co robię i nic innego. Życzyłbym każdemu człowiekowi takiego uczucia.

Rospondek: Czyli nie można powiedzieć, że to sytuacja ekonomiczna podyktowała twój bunt?

Tuźnik: Wiesz, ja chcę zakładać teatr, ale często jako wolny strzelec zastanawiam się, jak dożyję do następnego miesiąca. Gdyby sytuacja ekonomiczna wyznaczała cokolwiek, to poszedłbym na kurs marketingu i w tej chwil byłbym szefem własnej korporacji.

Rospondek: Albo właścicielem objazdowego teatru, który jeździ po kraju i gra farsy

Tuźnik: Tak, wyobrażasz sobie, ile zarabiają amatorskie - podkreślam - teatry jeżdżące po przedszkolach? Widziałem takie przedstawienie, bo prowadziłem różne warsztaty. "Scenografia" to szmatka pomalowana plakatówką, jakieś prześcieradło, muzyczka puszczana z magnetofonu i nie będę mówił dalej. Stosunek tak podłej jakości do ceny, jaką przedszkola płacą za takie coś, zwyczajnie nie mieści mi się w głowie.

Rospondek: Poza tym, psuje się w ten sposób małym dzieciom gusta.

Tuźnik: Bardzo. A my nie możemy uzbierać 12 tysięcy! I to na rzecz zupełnie bez precedensu.

Rospondek: Mówiliśmy o reakcjach na waszą działalność ze strony środowiska, twoich znajomych, innych artystów. A powiedz mi, jaki odbiór jest wśród ludzi stąd, ze Skowieszynka?

Tuźnik: To jest moja rodzinna wieś, ja się tu wychowywałem. Zaczęliśmy od tego, że w innych teatrach budowanych na wsiach, których nie chcę wytykać palcem, słyszeliśmy o postawach typu: zakładamy teatr na wsi i mamy tę wieś w dupie. My bardzo chcemy pomóc tym ludziom. Ludzie, którzy będą przyjeżdżać do teatru, oczywiście mogą pójść na obiad do Kazimierza, bo w Skowieszynku nie ma restauracji, ale wymyśliliśmy, że będziemy przy okazji naszych wydarzeń promować jedzenie dostarczane i robione przez naszych sąsiadów, jajka od sąsiadki, mleko od ostatniej skowieszyńskiej krowy, owoce z sadu itp. To atrakcyjne dla osób, które przyjadą i zarobek dla mieszkańców. Noclegi za drobną opłatą będą dostępne w skowieszyńskiej szkole. Chcemy to miejsce wypromować, rozmawiamy z władzami, radnymi, burmistrzem. Wszyscy zachwyceni, wieś za nami stoi.Swoją drogą, jej mieszkańców od zawsze cechuje pewna solidarność i zaradność. Zbierając opowieści do spektaklu usłyszałem historię, jak to Skowieszynek w latach powojennych pierwszy spełnił wszystkie urzędnicze wymogi, aby doprowadzić do niego gaz, ale niestety musiał z tym czekać dwa lata na Kazimierz Dolny, bo najpierw doprowadzano go do większych ośrodków. Albo o tym jak Skowieszynianie i ludzie z pobliskich Wylągów samodzielnie zbudowali szkołę podstawową. Można więc powiedzieć, że oddolne inicjatywy mają tu pewną chlubną tradycję.

Rospondek: W czym wasze spektakle będą różne formalnie od podobnych tego typu projektów? Kilka takich rzeczy już powstało - teatry zbierające historie czy pieśni. A co będzie waszym wyróżnikiem?

Tuźnik: Stwierdziliśmy, że pierwszy spektakl musi być bardzo mocno związany z tym miejscem. Bo musimy sobie odpowiedzieć na pytanie - dlaczego chcemy właściwie robić teatr na wsi? Premierowy spektakl będzie trochę naszym hołdem złożonym temu miejscu, nie wyobrażam sobie, że zagramy na nim Burzę. Nie chcemy być Wierszalinem, nie chcemy być Gardzienicami. Odważnie (ale inaczej się nie da) stwierdzam, że skoro nasi dziadkowie mieli Kantora, nasi rodzice mieli Wierszalin i Gardzienice, to my chcemy, żeby nasze pokolenie miało Klepisko. Chcemy, żeby to, co mówimy, zahaczało o głos naszego pokolenia. Raczej w kształcie, niż w formie, bo akurat formy będzie tam mało. Co nas jeszcze może wyróżniać to to, że większość nas jest z wykształcenia lalkarzami. Nie zakładamy z góry, że będzie to teatr formy, teatr lalki, ale jeśli gdzieś w scenie zauważymy, że jest jakaś myśl, którą można wyrazić tylko formą, tylko lalką lub symbolem, nie zawahamy się tego w ten sposób wykorzystać. Wiemy doskonale, jak to zrobić. Podsumowując, rodzi nam się dziecko, ale nie można oceniać jego charakteru zanim ono się urodzi.

Rospondek: Na zakończenie - mówisz o "głosie naszego pokolenia". Czyli uważasz, że jednak jakiś jest?

Tuźnik: Wierzę, że tak, i że jest potrzebny. Będzie trzeba go poszukać, z chmury zebrać w kropelkę i wtedy okaże się czym on jest i jak smakuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji