Artykuły

Nie tylko o wiośnie. List z Warszawy

Tak jak Pan kazał przyjechałam, do tej Warszawy i zaraz na wstępie się wygłupiłam, tak jak Pan nie kazał. Pociesza mnie tylko jedno, pan też nie wypadłby le­piej. Powiedział pan żeby poszukać wiosny, to posz­łam do ogrodu zoologicz­nego, botanicznego i do Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego. Nałaziłam się jak głupia i po co...?

Okazało się, że wiosnę w Warszawie można zna­leźć pod Cedetem! Gdy warszawiacy chcą się przekonać czy już naprawdę wiosna, idą pod "Cedet". Nikt nie czeka na Wicher­ka; jeśli ptaki siedzą na drzewie pod Cedetem mu­si - wiosna. W sklepach pełno wio­sennych ciuchów, na uli­cach - dziewczęta z od­krytymi "małymi główka­mi" (Panu wyjaśniam, że to taka moda na fryzury i że nie ma ona nic wspól­nego z wielkością mózgu)... W autobusach i tramwa­jach, ludzie się grzecznie popychają, (grzecznie, bo mówią przepraszam). Nie przypuszcza Pan chyba, że jestem ta­ką wariatką, żeby je­chać do Warszawy tylko po wiosnę. Połaziłam też trochę po teatrach. Nie chciałabym dziś gderać, ale zmuszają mnie do tego dwie polskie prapremiery teatralne: "PO UPADKU" Millera i "ANIOŁ NA DWORCU" Abramowa, byłam na jednej i na dru­giej. Na "Po upadku" po­szłam, ponieważ moi do­brzy znajomi powiedzieli, że każdy może tam zna­leźć kawałek siebie. Nie­stety nie znalazłam, po­mimo, iż przez scenę prze­wijało się mnóstwo dziew­czyn, które odegrały jakąś rolę w życiu Quentina - czyli bohatera. Może je­stem nietypowa? Po pro­stu, tak jak wszyscy żądni sensacji, szperałam po sce­nie za śladem Marilyn Monroe. Jak chodzą słu­chy "Po upadku" jest po­noć w dużej mierze auto­biografią. Jestem pewna - że pomimo gorących od­żegnywać Artura Millera, który we wstępie do pro­gramu wyjaśnia iż ta sztu­ka nie jest, ani mniej, ani więcej autobiograficz­na od innych, wszyscy bę­dą doszukiwać się w Quentinie - Millera, a to Maggie - Marilyn. Ludzie są uparci. Im bardziej bę­dzie się chciało przekonać ich o fałszu legendy, tym bardziej będą w nią wie­rzyli. Mówię o tych lu­dziach z takim przekona­niem, bo i ja do nich na­leżę, mało jestem pewna, że jeśli Pan, panie redak­torze, będzie miał okazję obejrzeć spektakl, też Pan sobie pomyśli: "Psiakość, to podobieństwo Maggie do Marilyn...". No, ale dajmy spokój Millerowi. Odtwórcami głównych ról w "Po upadku" są Elżbieta Czyżew­ska i Jan Świderski. Pan wie, że ja po prostu nie lubię starszych panów, może dlatego nie podobał mi się Świderski? Na wszystko machał ręka, to trochę denerwujące. Nato­miast moi znajomi byli nim zachwyceni. Panu to na pewno podobałaby się Czyżewska - w Kielcach powiem dlaczego. Zasko­czyła mnie w spektaklu trzy poziomowa scena, a raczej czteropoziomowa, gdyż na proscenium, sie­dział Świderski - Quentin - bohater sztuki i wspominał.Wspomnienia z lat "górnych, durnych i chmurnych" rozgrywane były na poszczególnych poziomach, prawie w jed­nakowym czasie. To stwa­rzało wrażenie, że cały spektakl, poszczególne oso­by i obrazy, są po prostu otwartym mózgiem Ouen­tina, do którego mamy okazję zajrzeć. Zważywszy na dwa sa­mobójstwa - jedno speł­nione na naszych oczach (Lou - przyjaciel Ouen­tina) i drugie wyraźnie zapowiedziane (Maggie) trudno twierdzić, że spektakl pasuje do wiosennej aury, ale cóż teatry chadzają własnymi drogami, nieza­leżnymi od pogody. Rów­nież mało wspólnego z wiosennymi nastrojami, ma "Anioł na dworcu" Jaro­sława Abramowa. Przypo­minam, że autora zna pan z STS-u. Jest to jeden z jego założycieli i kompo­zytor wielu znanych me­lodii, najczęściej do tek­stów Osieckiej.

Anioł to taki mały, ale bystry warszawski cwa­niaczek, który wykorzy­stując elekwencję i rzeko­me chody w wyższych sfe­rach urzędniczych, wyłu­dza od swoich ofiar pie­niądze. Abramow w dialo­gach popisuje się wspa­niałą znajomością i wy­czuciem specyficznego ję­zyka urzędniczego. To wy­daje mi się pierwszorzędnym walorem spektaklu. Dosłownie pęka się ze śmiechu słuchając Wołłejki (gra główną rolę). Sy­pią się "perełki" jak to Pan nazywa, przepięknych słów, wyszukanych gdzieś wśród szarmanckich elegantów z przedmieść,urzędników, którym się wydaje, że są pępkiem świa­ta. Spektakl psuje końco­we rozwiązanie. Otóż po dwóch aktach cwaniackich wybryków Anioła, okazu­je się, że nie on jest naj­większym cwaniakiem, a jego rzekome ofiary - czyli zwykły chłop i urzędnik. I tu się załamałam Pa­nie redaktorze, bo nie mo­gę zrozumieć po co ta po­wiatowa klika tak się za­wzięła na jednego, małego cwaniaczka?

No, ale niech tam, dziś wszystko wszystkim daru­ję, bo wiosna, Panie re­daktorze. Do szybkiego zobaczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji