Artykuły

Wspomnienie o Cybulskim

Zbigniewa Cybulskiego spotkałem po raz pierwszy w Warszawie, w listopadzie 1963 roku. Widziałem kilka jego filmów. ,,Popiół i diament" dał światu mit Cybulskiego: człowieka w ciemnych okularach, nękanego przez swe wspomnienia i okrutną przeszłość. Człowieka zaplatanego w trudne decyzje. Współczesnego człowieka.

Jedliśmy obiad w Bristolu; była wódka, woda mineralna, jakaś zupa i długa rozmowa za pośrednictwem Wacława Grabowskiego jako tłumacza. Próbowałem bez większych sukcesów mówić po francusku, francuski Zbigniewa także nie był dobry. Na serwetce napisał polskie zdrobnienia swojego imienia na użytek Skandynawów: Zbyszek, Zbynio, Zbyniu, Zbyszeczek, Bijz, Zbych, Zbyszko, Zbysio, Zbysiu. Mówił, że byłby szczęśliwy, gdyby mógł przyjechać do Szwecji.

Przyjechał na początku stycznia 1964 roku, zdjęcia rozpoczęliśmy piętnastego stycznia. Przygotowaliśmy polskie tłumaczenie scenopisu; Zbigniew miał mówić swoją rolę po polsku, a Harriet Andersson po szwedzku. Bałem się, jak zawsze, gdy zaczynam film, ale wszystko potoczyło się lepiej niż myślałem. To znaczy - praca. Plan zdjęciowy mieliśmy napięty, zrobiliśmy film w ciągu 25 dni zdjęciowych. Były problemy z porozumieniem się, ale ja nauczyłem się trochę francuskiego, a Cybulski był w swoim zawodzie znakomity.

Trudności leżały poza praca. Przede wszystkim nie było łatwo sprowadzić Zbigniewa do studia. Miałem od tego specjalnego człowieka, ale gdy przychodził do hotelu Zbigniew zwykle jeszcze spał. Nie potrzebował on charakteryzacji, ale często twarz miał obrzmiałą z picia i zmęczenia. Zdecydowanie też nie nadawał się do pracy rano. Przed południem był w nastroju raczej drażliwym i nie lubił, gdy inni mówili przy nim po szwedzku: "może mówią coś o mnie". Nie jest łatwo kręcić film, gdy dwie jego gwiazdy nie mogą mówić wprost do siebie. Powstają zazdrości, czasami atmosfera zatruwa podejrzliwość. Dochodziła do tego jeszcze swoista metoda gry Zbigniewa. Był on pełen inwencji, usiłował znaleźć nowe środki i nowe sposoby wyrazu. Nie mogę jednak powiedzieć, że był pełen inwencji do czasu lunchu; po południu z każdą chwilą stawał się lepszy, zaś po piątej, gdy coś zjadł i trochę odpoczął, a myśmy zwykle już kończyli pracę, miałby ochotę pracować do późnej nocy. Nie widywałem go zbyt często poza pracą w czasie zdjęć. Gdy pracuję, kładę się spać raczej wcześnie, a Zbigniew nie robił tego. Czuł się samotny, potrzebował towarzystwa, jego nerwy były napięte. Opowiadał, że jego rodzice są chorzy. Dawał do zrozumienia, że chciałby wracać. Ale nie robił niczego w tym kierunku. Każde osobiste niepowodzenie czyniło go nieszczęśliwym. Podczas zdjęć dowiedział się, że nie jest już brany pod uwagę przy Obsadzie "Popiołów" Wajdy i to go bardzo zdenerwowało. W listopadzie poradziłem mu żartem, aby postarał się stracić nieco na wadze. Nie był tęgi, ale picie nie odmładzało go. Bywało, że podczas zdjęć traciłem w ogóle nadzieję, że coś wyjdzie z filmu "Kochać". Tyle pragnień różnych ludzi zwalczało się tu nawzajem, że zaczynałem nawet wątpić w sens tego międzynarodowego spotkania. Przychodziło mi na myśl że, być może, moje pomysły były chybione. Mieliśmy także lepsze momenty. Jak już mówiłem, Zbigniew był pełen inwencji i miał mnóstwo pomysłów owocnych dla filmu. Czasami uważałem, że jego gra była nieco przesada, ale jak zawsze, tak i w tym wypadku, zabezpieczyłem sobie możliwość cięć: na stole montażowym reżyser może zrobić wszystko, co chce. Podczas przerw zwykle dużo mówiliśmy ze sobą: Zbigniew chciał wiedzieć więcej o Szwecji kraju, w którym obaj byliśmy cudzoziemcami. Rozwijał też swoje pomysły filmowe. Stale powracał temat jego tak zwanej autobiografii, którą sam chciał reżyserować. Była to historia młodego mężczyzny, zakochanego w trzech całkowicie różniących się od siebie dziewczynach naraz. Rozwija on wszystkie swoje umiejętności, aby zbliżyć się do jednej z dziewczyn. W pewnym epizodzie ćwiczy szermierkę, ponieważ jego dziewczyna jest szermierzem. Zbigniew mówił mi, że on sam również był szermierzem. Nie uwierzyłem w to, co mówił, chociaż niekiedy wykazywał taneczną zręczność. Ruchy jego były miękkie, rytmiczne. Jako aktor był niejako potencjalnym reżyserem. Myślę jednak, że w istocie nigdy nie mógłby wyreżyserować żadnego filmu. Był na to zbyt zdezorganizowany. Aby mógł dobrze wykonywać swoją pracę, potrzebował dyscypliny innych. Co go gnębiło najbardziej, nie wiem. Jego wyraźna skłonność do picia była symptomem jakiejś psychotycznej niestabilności. Po ukończeniu zdjęć mieliśmy dwa przyjęcia jedno w polskiej ambasadzie, drugie w moim domu. Przyjęcie u mnie skończyło się bardzo późno, przy czym Zbigniew usiłował mi wmówić, że jestem nazi, usiłował także wytłuc wszystkie kieliszki w moim domu. "Arbeit macht frei" - mówił do mnie i zarzucał mi, że należę do tego samego gatunku pedantów i hitlerowców. Wyrzuciłem go na śnieg. Mimo to wiele z tego. co dobre w filmie "Kochać" jest zasługą Zbigniewa. Postaci, którą kreował, przekazał on swą osobowość z taką pełnią i takim bogactwem charakteru, jakiego nie udało mi się zapisać w scenariuszu. Ale droga do ukończenia filmu była jeszcze długa i mozolna. Najpierw montowałem film z oryginalną taśmą dźwiękową, potem musiałem tłumaczyć polskie dialogi na szwedzki, a następnie dubbingować je w języku szwedzkim. Była to bardzo trudna operacja z uwagi na to, że Zbigniew mówił swoją rolę w szczególny sposób. Młody aktor Sven-Bertil Taube, który potem zaprzyjaźnił się ze Zbigniewem, dokonał tego w znakomity sposób. Jego to glos w "Kochać" słyszą także polscy widzowie.

Zbigniew powiedział mi, że ma zamiar wracać do domu natychmiast po zakończeniu zdjęć. Ale pozostał w Sztokholmie, uczestnicząc w wielkich przyjęciach. Spotykałem go od czasu do czasu, chociaż byłem bardzo zajęty montażem filmu. Jego wiza wygasła, musiałem pójść z nim do wydziału wizowego i załatwić tę sprawę. On sam był pijany i tracił równowagę. Pojechał potem do Niemiec zachodnich, żeby zaprezentować niektóre swoje filmy; nie bardzo lubił Niemców, a ja go rozumiałem. Rozstaliśmy się przyjaźnie. Dopiero znacznie później, gdy zacząłem widzieć kontury filmu "Kochać", zrozumiałem, jak dobry był w nim Zbigniew. Mogłoby się wydawać, że gdy grał z Harriet Andersson, spotkały się dwa różne światy, ale w istocie byli oni tacy sami; znakomici aktorsko i technicznie, z dystansem między nimi samymi i ich grą.

Nasze drogi rozeszły się, ale nie przestawałem myśleć o zrobieniu jeszcze jednego filmu ze Zbigniewem. Zaczęliśmy korespondować ponownie dopiero w 1960 roku. Jeden list od Zbigniewa otrzymałem z Afryki, jakąś kartkę pocztową z Lulea w północnej Szwecji. Jadąc samochodem z Kuopie we wschodniej Finlandii późną jesienią 1966 roku zastanawiałem się nad rolą dla niego. Następnego dnia przeczytałem w gazecie, że był w Naantali, pracując nad filmem "Cała naprzód", który kręcił na morzach. Gdy w październiku ubiegłego roku byłem w Warszawie, Zbigniew miał tam przyjechać, ale nie przyjechał.

Możne by mówić jeszcze wiele, ale to byłaby już inna historia. Zbigniew przeżywał bardzo niskie upadki i bardzo wysokie wzloty. Płacił straszliwą cenę za swą wyobraźnię, usiłował z każdego zrobić hitlerowca, był straszliwie nudny. Mój francuski nie zyskał wiele na jego znajomości języka francuskiego. Jednym językiem mówił pięknie - po polsku. Był jeszcze młody, czasem wyglądał na lat siedemnaście a czasem na pięćdziesiąt. Mówił-dużo, pil dużo, żył dużo. Krótko mówiąc: był żywy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji