Artykuły

Teatr jest wszędzie

Teatr - słyszymy - staje się z roku na rok sztuką bardziej elitarną. Coraz mniej ma widzów, coraz skromniejsza staje się jego rola społeczna, coraz węższe jego pole działania. Powoli przekształca się w zamkniętą placówkę studyjną. Jeszcze chwila, a stanie się luksusowym rarytasem dla niewielu wybranych. Ucieknie do maleńkich, oddalonych od centrum życia wielkomiejskiego sal, gdzie w intymnej bliskości spotykać się będą nieliczni jego sympatycy i wielbiciele. Jak u Grotowskiego.

Miejsce teatru zajmie telewizja, radio, kaseta, estrada. Już nie film, bo i on umyka przed swoją potężną siostrą, telewizją. Czas wolny wypełniać będą masowe widowiska rozrywkowe przekazywane drogą mechanicznej reprodukcji. I właśnie ta masowa sztuka widowiskowa skaże rękodzielny teatr na skromną wegetację gdzieś w zakonspirowanych piwnicach, poddaszach, szopach podmiejskich. Moloch ów pożre wszystko co spotka po drodze, a co dziś jeszcze nosi nazwę żywego teatru.

Nie wiadomo dokładnie, kto i gdzie pierwszy tę wizję wymierającego teatru wymyślił. Nie wiadomo również, dzięki czemu zrobiła ona w ciągu ostatnich kilku lat tale oszałamiającą, tak powszechną karierę. Pewne jest jedno: że zdobyła sobie nieprzebrane rzesze wyznawców. Niewielu jest, którzy nie popadli pod jej wpływem w popłoch. Uwierzył w nią sam teatr, zwijając powoli swoje manatki. Sztuka teatru znalazła się w odwrocie. Przestraszona, spłoszona perspektywą własnej śmierci, okopuje się w puściejących salach, szczęśliwa, że tu, na uboczu życia współczesnego, może jeszcze skromnie i cicho prowadzić swe laboratoryjne eksperymenty.

Ale dlaczego właściwie? Czy coś się rzeczywiście stało? Czy istotnie jakieś realne niebezpieczeństwo zagraża teatrowi? Oczywiście - mówią. Telewizja. Radio. Kasety. Estrada. Nie tylko wydzierają nam widzów i odbiorców, nie tylko wkraczają na tereny do niedawna jedynie dla teatru zastrzeżone, nie tylko wypełniają czas społeczeństwu i wyciągają mu z kieszeni pieniądze, ale i porywają nam nasze najlepsze siły: aktorów, dramatopisarzy, reżyserów. Jesteśmy wobec przeważających sił naszego przeciwnika bezradni i bezsilni. Stać nas jedynie na pełną rezygnacji pokorę. Może gdy będziemy cisi i skromni zostaniemy oszczędzeni. I może z czasem okaże się, że i nasze rękodzieło na coś się potężnym braciom i siostrom przyda.

Więc oto ucieka teatr z zajęczym sercem do katakumb, wierząc, że ratuje tym sposobem resztki sił własnych i resztki godności własnej. Spłoszony przez kamery telewizyjne, z lękiem patrząc na maszty anten nadawczych, z paniką zerkając na laboratoria w których ludzie w białych kitlach kończą prace nad kasetami, na wielkie sale widowiskowe naszpikowane mikrofonami, wzmacniaczami, konsoletami mikserskimi. Technika i cywilizacja zabija sztukę.

Technika ma wypłoszyć sztukę. Trochę to przypomina reakcje naszych przodków, którzy konno bądź kolaskami uciekali przed łomocącym po żelaznych szynach pociągiem parowym, zza szczelnie zamkniętych okien przyglądali się wyjącemu i dymiącemu automobilowi, ze strachem mijali na ulicy tramwaj elektryczny, poruszany tym samym żywiołem, który pod postacią pioruna potrafi palić i zabijać.

Świat współczesny otrzymał środki, przy pomocy których słowo, dźwięk i obraz mogą być przekazywane z miejsca na miejsce. Na dowolną odległość i do dowolnej ilości odbiorców. Skonstruowane zostały i oddane do użytku środki łączności, które zwielokrotniają i w sposób w miarę demokratyczny upowszechniają wytwory ducha ludzkiego. Ziściło się marzenie tych, którzy szukali najróżniejszych sposobów, aby sztukę widowiskową przekazać możliwie szerokim kręgom odbiorców. I oto paradoks: twórcy popadli z tego powodu w panikę. Przestraszyli się urządzeń, które miały zbliżyć ich dzieła odbiorcy. Więcej nawet: skłonni są wierzyć, że urządzenia techniczne - im w końcu, jako środki przekazu, służebne - stanowią zagrożenie dla sztuki. To trochę tak, jakby autor felietonu poczuł się w niebezpieczeństwie z tego powodu, że gazeta, w której się drukuje, zwiększa nagle nakład.

Nie ma na to rady: technika przekazu wprowadzona w życie musi działać i musi coś przekazywać. Stworzone zostały warunki dla istnienia masowego, mechanicznie powielanego teatru. Bo jest to w końcu teatr, choć nosi podwójną nazwę - teatr radia, teatr telewizji, teatr estrady. Uciekać przed nim? To pierwszy, bardzo prymitywny odruch. On właśnie jest - czy może być - w skutkach groźny. Uchylą się przed tym "innym" teatrem twórcy, a wtedy zajmować się nim będą wyrobnicy. Spece od techniki. Poszukiwacze "specyfiki widowisk masowych". Jak - znamy podobne przykłady z historii - w okresie baroku, kiedy autorami widowisk stali się na czas jakiś inżynierowie konstruujący i obsługujący machiny teatralne. Wtedy rzeczywiście mielibyśmy dwa skłócone ze sobą, zagrażające sobie nawzajem teatry. Jeden, który byłby powszechny, jałowy i zainteresowany samym procesem powielania, i drugi - żywy, poszukujący, działający na uboczu. Nie ma wszakże powodu, dla którego grozić by nam miała taka właśnie perspektywa.

I nie ma powodu, dla którego teatr miałby zwijać swoje manatki, uciekać do piwnic, unikać kontaktu ze środkami przekazu masowego. Dopóki tam głos decydujący mogą mieć jeszcze twórcy. Dopóki istnieje jeszcze możliwość - a możliwość ta dziś jeszcze jest - że o dniu dzisiejszym i o jutrze tego zwielokrotnionego teatru decydować będzie sam teatr i jego ludzie. Jest w tej chwili ostatnia szansa, aby z tej możliwości skorzystać. Rzecz w tym, czy o sposobach wykorzystania środków masowych decydować może żywy teatr i jego twórcy, czy masowe środki same zaczną dyktować, co ma znaczyć i jaki ma się stać teatr najbliższego okresu. To jedno może być z czasem groźne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji