Artykuły

Tragifarsa

Teatr im. Horzycy w Toruniu: KRÓL MIĘSOPUST Jarosława Marka Rymkiewicza. Reżyseria: Krzysztof Rościszewski, scenografia: Ryszard Strzembała, muzyka: Grzegorz Kardaś. choreografia: Witold Chorczenko. Premiera 29 listopada 1970 r.

Oburza się Jarosław Marek Rymkiewicz w mowie i w piśmie na fałszywy jakoby pogląd, że nie ma współczesnej literatury dramatycznej. Broniąc dobrego imienia pisarza polskiego wymienia nazwiska Witkacego, Gombrowicza, Mrożka. Jest to - mówi - ciągle jedna i ta sama epoka. Liczą się dziesięciolecia, a nie sezony. Dla teatru konstatacja ta jest wszakże pociechą bez znaczniejszych skutków praktycznych. Ufając zapewnieniom, że ostatnie półwiecze nieźle się zapisało w dziejach rodzimej literatury dramatycznej, musi on jednak żyć z tego, co przynosi kolejny sezon. Mierzyć musi znacznie skromniej, choćby grając wdzięcznie "Króla Mięsopusta".

Nie ma w tym stwierdzeniu zapewne cienia żalu. Ta zrodzona z ducha teatru hiszpańskiego tragifarsa, napisana przez autora w przerwach prac przekładowych Calderona, pewno zapamięta ją historyk teatru powojennego, zalecając po latach jej granie także wobec widowni pokoleń następnych, pewnie szczodrzej obsypywanych tekstami dramatycznymi. Nie jest bowiem winą Rymkiewicza, że jego Florek przebrany w szaty królewskie chciałby być powitany jako Gyubal Wahazar, że Gęba i Skoczek muszą zastępować czeladników szewskich, że Roberto będzie mierzony rangą Artura. Dworska tragifarsa Rymkiewicza trafia na sceny teatru, który coraz bardziej oddala się od literatury dramatycznej swoich czasów. Niemrawej i przywiędłej, bezradnej i kalekiej, jeżeli przyglądać się jej z perspektywy współczesnego teatru. Z roku na rok rośnie coraz potężniej ów konflikt między ambicjami sceny współczesnej a możliwościami dramatu dzisiejszego. Widać już wyraźnie, jak inne są zainteresowania i ambicje teatru, i jak inne są tendencje rozwojowe literatury dramatycznej. Teatr, karmiony wielkim repertuarem, obcujący na co dzień z literaturą wszystkich epok i narodów, kierowany przez inscenizatora, który nie raz jeden wyręcza - dzięki użyciu ołówka reżyserskiego - współczesnego pisarza, wyprzedził o dziesięciolecia rekodzielną literaturę po omacku i bezskutecznie szukającą rysów dzisiejszego świata. Słaby i bezradny jest w tym wyścigu pisarz, zawstydzany na każdym kroku przez ludzi teatru recytujących z dumą słowa Szekspira, Słowackiego; Norwida, Moliera. Z nimi każą mu iść w paragon... I dramatopisarza trzeba czasami rozgrzeszyć - zawoła wtedy ten, od kogo żąda się zbyt wiele.

"Mięsopustowi" nie pozwalają więc być jedynie wdzięczną zabawką teatralną, która tylko rozwesela i śmieszy. Ułożony na madejowym łożu teatru współczesnego poddawany jest dziesiątkom zabiegów, które skromnego Dawida literackiego mają przekształcić w teatralnego Goliata. Każą więc Rymkiewiczowi być kimś zgoła innym, niż sobie zamierzył, każą mu mówić to samo, co przed nim i po nim mówią ze sceny jego Wielcy Koledzy, poddani innym, choć równie okrutnym torturom, które mają ich zmusić do tego, by klasycznym głosem wieszczyli o świecie i człowieku współczesnym. Zabawom tym nie będzie rychło końca: raz rozpoczęta licytacja ambicji nie może być przerwana w połowie, "Króla Ubu" nie można nagle dopowiedzieć "Ciotką Karola". Nawet Broszkiewiczowi kazano niegdyś być Molierem. Albo przynajmniej Goldonim.

"Mięsopust", o dziwo, wszystko to wytrzymuje. "Mięsopust", co więcej, staje się na skutek owych zabiegów istotnie głosem współczesnego teatru. Rozliczne interpretacje teatralne, próbujące nobilitować ten tekst, starające się nadać skromnej, bezpretensjonalnej tragifarsie rangę i wymiar dramatu sezonu, nie niszczą jego tkanki poetyckiej. Bez szkody dla autora przemieniają zabawę prostą w zabawę znaczącą. W każdym z dotychczasowych przedstawień co innego próbującą manifestować.

Wyjątkowo uczciwie, a jednocześnie inteligentnie zachował się w tym względzie Krzysztof Rościszewski, reżyser spektaklu toruńskiego. Wiedział wszystko, co wyżej opisano. Pokazał przeto na scenie nie tylko podniesionego w randze "Króla Mięsopusta", ale próbował także opowiedzieć swoim przedstawieniem to, co nazwać można tragifarsową przygodą współczesnego, skromnie zażenowanego pisarza we współczesnym, świadomym swej wszechwładzy teatrze. Ocalił przed nadmiarem interpretacji teatralnej to wszystko, co stanowi o wyszukanie naiwnym wdzięku "Króla Mięsopusta", pokazał przedstawienie zwyczajnie śmieszne i zabawne - opatrując je równocześnie w cudzysłów teatralny, szydzący z mód i manier reinterpretacji każdego tekstu, z symboli, znaków, ozdobników formalnych, z "pomysłów" i z "nowych odczytań", poszerzając tym samym sens tragifarsy o królu Filipie i świnopasie Florku, która staje się w ten sposób także komedią o współczesnym teatrze. Ironicznym komentarzem debaty na temat: literatura we współczesnym teatrze.

Cytuje w przedstawieniu fragmenty artykułu Puzyny z "Polityki" o konfekcji w modnym teatrze, cytuje pozy i gesty z redutowego "Księcia Niezłomnego", cytuje Hanuszkiewicza i swoich nieco starszych kolegów. Aktorom każe grać role i każe grać samych siebie, współczesnych aktorów. W scenografii (Ryszard Strzembała), w muzyce (Grzegorz Kardaś), w układach scenicznych bawi widzów przedrzeźnianiem stereotypów teatralnych. Jak przed laty Różewicz, który - pisarz przecież - przedrzeźnianie to doprawił sporą porcją goryczy. Rościszewski nikogo nie chce nawracać na nową wiarę. Gra po prostu "Króla Mięsopusta" we współczesnym teatrze, pokazując jednocześnie, jak śmieszna jest pycha owego teatru, dumnego, że z jednakową furią umie szukać prawd ostatecznych i znaków uniwersalnych w Szekspirze i w Zapolskiej, w Słowackim i w Bałuckim.

Ale to wszystko jest tylko dodatkiem do "Króla Mięsopusta", komentarzem teatralnym do czysto, logicznie i uczciwie zagranego przedstawienia współczesnej komedii kostiumowej. Reszta jest teatrem uszanowanego i zrozumianego przez realizatorów autora. Jest wynikiem budzącej szacunek i uznanie pracy zespołu aktorskiego, który zaufawszy reżyserowi, wierząc we własne siły i w sens wykonywanej pracy artystycznej znalazł z zadziwiającą łatwością język wspólny z widownią toruńską. Dwie role warto zapamiętać: Andrzeja Burzyńskiego (Florek) i Jerzego Kozłowskiego (Król Filip). Jedną wyróżnić: Zofii Melechówny (Rosalinda). Sześć przynajmniej wymienić: Haliny Sobolewskiej (Kasia), Grażyny Korsakow (Belinda), Ewy Ekwińskiej (Florinda), Bożeny Proszyk (Roberto), Czesława Jagielskiego (Gęba), Wojciecha Szostaka (Skoczek). W tym przedstawieniu, jednym z liczących się wśród ambitniejszych premier tegorocznych, teatrowi toruńskiemu urosły skrzydła. Widać tu czego najbardziej potrzeba scenie, która nie chce się poddać gnuśnej atmosferze zwątpienia we własne siły. Sukcesu. Zawinił ten sukces Rymkiewicz, z którym Rościszewski wdał się w przyjazna polemikę. A przede wszystkim zawinił go reżyser, jeszcze jeden "młody, zdolny", który ma umiejętność dostrzegania cech śmiesznych teatru jaki zastał w chwili, gdy opuszcza szkołę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji