Sprawa w urzędzie
Powieść Tadeusza Brezy "Urząd" należy już - wolno powiedzieć - do klasyki współczesnej literatury polskiej. Małe czytywana i wznawiana, ma za sobą w odwodzie bogatą literaturę krytyczną. Nie miejsce tu na dobudówkę do tej literatury.
Adaptacja sceniczna "Urzędu" uruchamia po raz n-ty mechanizm coraz gorętszego sporu: przerabiać czy nie przerabiać? Przekształcać konwencję powieści w konwencję teatru, zmieniać prawa wyobraźni intelektualnej czytelnika na skrótową percepcję słuchacza i widza? I na ten spór tu nie miejsce.
Więc tylko o tym:
Sprawa, którą bohater "Urzędu" załatwia w kurii rzymskiej, zgoła inne budzi refleksje opisana w książce, zgoła inne - opowiedziana w sztuce. Przesada, że "inne". Ale na pewno w odmienne skierowane łożysko. Z racji powieści "Urząd" wiele się mówi i mówiło o Kafce. Z racji sztuki "Urząd" nie Kafka się przypomina lecz współczesna, modna walka z przemocą i antyczłowieczeństwem biurokracji, daleko zresztą sięgająca wstecz. Wszakże już w roku 1861 napisał Aleksander Suchowo-Kobylin podobną w klimacie sztukę "Sprawa": nieszczęsny obywatel w trybach anonimowej władzy Urzędu. Sprawa jest najzupełniej realna a Urząd wyolbrzymioną, metafizyczną grozą, ścierającą swego klienta na miałki proch. Sprawa w "Urzędzie" jest zupełnie realistyczna, osadzona w konkretach nieomal reportażowej relacji i obyczajowych zapisków. Pewien Polak z tej naszej ludowej ziemi chce załatwić pomyślnie rehabilitację swego ojca, adwokata konsystorskiego, któremu biskup jego diecezji wyrządził krzywdę. Przypadek jest czysty jak łza, jasny jak słońce, a oto bezbronny petent zostaje odepchnięty przez namaszczony świętościami Urząd, nic wskórać nie może, Urząd to instytucja wieczysta,rządząca się własnymi prawami, niezgłębionymi dla zwykłego śmiertelnika, obojętnymi dla jego losu i doli.
Tryb machiny niszczy jednostkę. A więc przecież Kafka? Bynajmniej. Urząd Państwa Watykańskiego, z którym styka się nasz Polak, ma najzupełniej polityczne,ziemskie, ściśle wytyczone i wyważone cele, środki, metody postępowania, zachowawcze społecznie,wsteczne politycznie. Można się tego dorozumieć łatwo i zorientować w tym gąszczu nieźle, to tylko naiwny przybysz znad Wisły czuje się zagubiony, skołowany, strędowaciały, choć metafizyki tu żadnej. A nasz bohater chodzi od drzwi do drzwi, zabiega, naprasza się, antyszambruje i nudzi. Nie mogę się jakoś zdobyć na złożenie mu wyrazów ubolewania, po co się pchał na spiżową bramę. Tu la voulu, Georges Dandin. Wytrwale i uparcie narzuca pan On swą sprawę i osobę czynnikom duchownym i świeckim w kurii, czym je wprawia w szczere zakłopotanie; dociera do Ważnej Osoby, do Bardzo Ważnej Osoby i do Niezwykle Ważnej Osoby, jak biedaczysko Muromski w "Sprawie". I nic nie zyskuje, prócz zasługi przed Bogiem, że odpiera parę brzydkich pokus. Dość obojętnie, wyznam, patrzę na tak egzotyczną choć realistyczną gonitwę. Bohater "Urzędu" zwija się, czapkuje, przechodzi czyściec zawiedzionych nadziei i zawinionych upokorzeń - no to co?
WŁADYSŁAW KRZEMIŃSKI wyreżyserował "Urząd" poprzedzony famą świetnej adaptacji oraz sprawności reżyserii krakowskiej prapremiery "Urzędu", wystawionej pod jego pieczą. Cóż, chcę się przyłączyć do tamtych opinii. Z jednym wszakże zastrzeżeniem. Powieść Brezy jest jednolita w tonie, z oschłą konsekwencją prowadzącą wywód logiczny, racjonalistyczna, stroniącą od snów, zjaw, majaków, i misteriów. Tymczasem w sztuce konwencja realistyczna i ściśle realistyczna (metafizyka Urzędu unosi się tylko nad głowami jak aureole, których nie widać) zostaje przełamana wstawką kołatkowo-symboliczną, w dodatku źle zrobioną. To niedobry odskok od reszty przedstawienia, które trwa długo, toczy się wśród prawniczych argumentów, fluktuacji nastrojów, zmiennej wielości wątków, fałszywych uśmiechów, szybko zajmowanych i szybko porzucanych pozycji. Ta wstawka - wbrew mniemaniu - nie przynosi odprężenia a wznieca zamęt. I jej walory widowiskowe są nikłe. Zaleciłbym radykalne ciecie.
Rzecz dzieje się w syntetycznych dekoracjach KRZYSZTOFA PANKIEWICZA. Same dla siebie one znakomite i po części spójne z akcją - to kapiące od ciemnych brązów wnętrze ni to katedry ni muzeum ni biblioteki renesansowej, wypełnione rzeźbami, wizerunkami, nastrojem kościelnym i pokutnym - sugestywne tło, jeno ze często z tłem realnej akcji skłócone, zwłaszcza gdy odwiedzamy biuro światowego profesora i adwokata Campilli albo salonik pensjonatu emigranckiego "Wanda". W takich ramach albo panie i panowie, poubierani świecko i modnie, są nic na miejscu - albo purpura księdza-kardynała, fiolet księdza-biskupa i czarne sutanny co pospolitszych księży, których naliczyłem czternastu.
Ogółem na scenie pojawia się 35 postaci, nie licząc chóru mężczyzn (6 osób) i chóru kobiet (5 osób) i oraz studiantów w Bibliotece Watykańskiej, dwu sióstr szarytek i woźnych. To są skutki przerzucenia powieści na scenę, bo tak naprawdę wystarczyłoby dla uosobienia systemu "Urzędu" parę świątobliwych osób (sędziwy kardynał, ZBIGNIEW KOCZANOWICZ; chytry w masce jowialności monsignore, TADEUSZ BARTOSIK; obłudny ojciec de Vos, BOLESŁAW PŁOTNICKI; niedwuznaczny amator szpiegowskich posług, ksiądz Miros JANUSZ PALUSZKIEWICZ...), a z cywilów jeden jedyny, wtajemniczony w "Urząd" profesor Campilli, gładki, układny, śliski jak węgorz, pod pozorami cnót kryjący ciche draństwo - nowa wyborna rola JANA ŚWIDERSKIEGO, bogaty w szczegóły portret człowieka sympatycznego po wierzchu, serdecznego, życzliwego ludziom, a obrzydliwego gdy z niego zeskrobać zewnętrzny polor i ogładę towarzyską.
Sprawiedliwy jest tylko jeden: ksiądz z ubogiej parafii, który ośmielił się myśleć i dlatego, wezwany do Watykanu, pokutuje w klasztornym azylu. Gra go z przejęciem JÓZEF DURIASZ.
Suplikanta do stóp Świętej Roty gra ANDRZEJ ŁAPICKI swobodnie z dystansem, prawie za swobodnie. Jak tam więc z wiara w kościół święty katolicki u tego kandydata na dobrze prosperującą kancelarie po ojcu? Bystre wejrzenie i trzeźwość postępowania na rzymskim bruku pozwalają się domniemywać, iż z charakteru Pałaców Kancelarii nieźle sobie zdaje sprawę. Tym mniej budzi zrozumienia jego upór w pukaniu do napieskirh progów, tym mniej współczucia jego niepowodzenia. Czasy na szczęście inne i układy odniesienia inne niż w epoce pewnego dawnego, romantvcznego petenta z Polski w sali adamaszkowej w Watykanie przywrócenie kancelarii konsystorskiej pewnemu adwokatowi - miła rzecz (dla zainteresowanego), a że spotkania z "Urzędem" i nam nie dziwne słuchamy z zainteresowaniem.