Artykuły

W Brunszwiku i gdzie indziej

Do zeszłego tygodnia nie miałem zielonego pojęcia, gdzie na mapie Niemiec szukać Brunszwiku. Wystarczyło mi, że znam salceson brunszwicki. Kiedy dotarłem tam przed kilkoma dniami, rozczarowania nie przeżyłem. W dostatnio żyjącej, prowincjonalnej mieścinie w Dolnej Saksonii odbyła się premiera teatru chóralnego Marty Górnickiej - pisze Maciej Nowak w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Spektakl w tamtejszym Staatstheater nosi tytuł "M(other) Courage" [na zdjęciu], choć właściwie powinien brzmieć "Mutter Merkel", bo opowiada o niemieckim marzeniu bycia mistrzem świata Unii Europejskiej. Tym razem w konkurencji dobroci powszechnej i radykalnej gościnności. W jednej ze scen aktorzy dziarsko maszerują w rytm wojskowego marsza i z szerokimi uśmiechami skandują "Und haben wir nicht gelernt", czyli "Niczego się nie nauczyliśmy!". Przedstawienie przyjęto owacją, a ja myślałem o tym, że zaczyna się kolejny rozdział międzynarodowej kariery Marty, dla której w Warszawie nie ma miejsca. Talentów, jak wiadomo, w Polsce mamy nadmiar.

Królestwo badziewia

Brunszwik należał w przeszłości do Hanzy, był też stolicą Księstwa Brunszwiku, rządzonego przez Karolów, Wilhelmów, Albrechtów i tym podobnych. Z tych czasów pochodzi, znajdujący się w samym centrum, ogromny zamek. Dumnie salutują przed nim dwa kamienne kawaleryjskie hercogi. (No dobra, młodzież nie ogarnia, więc wyjaśniam, że chodzi o pomniki konne dawnych książąt, co było modne w czasach, gdy książę Poniatowski utopił się w Elsterze.). Kiedy zbliżasz się do tego monumentalnego obiektu o neoklasycystycznej fasadzie, wyłożonej szlachetnym piaskowcem, gdy z respektem przyglądasz się ryzalitom, kolumnom, lizenom i kapitelom, gdy kamienny rydwan z głównego portyku, gnany przez rozpędzone rumaki zdaje się zrywać w powietrze, masz poczucie obcowania z dumną, mocarną przeszłością. Ale zaglądasz do środka i krew uderza ci do głowy, bo tam... złote tarasy, blue city i galmok w jednym, czyli Schloss Arkaden. Królestwo badziewia, błyskotek, jesiennych wyprzedaży, wyjątkowych promocji i kart lojalnościowych.

Manierystyczny z ducha efekt niespójności formy i funkcji jest częstą figurą dzisiejszej architektury. Z daleka widzisz wyciskarkę owoców cytrusowych, podchodzisz bliżej - okazuje się, że to kościół. "Memento mori" - pęta ci się po głowie na widok czarnego sarkofagu w środku miasta, wstępujesz w jego progi, a tu sklep bławatny. I odwrotnie: wzrok przyciąga piękna handlowa bryła, chcesz wejść, lecz drogę zastępują bramki, zasieki, ochroniarze i drut kolczasty, bo zamiast składu gaci i pończoch kryją się tutaj przed społeczeństwem bojownicy międzynarodowych korporacji. Szczególnie jest to bolesne w przypadku budowli od dziesięcioleci harmonijnie wpisanych w miejską partyturę. Poznański Okrąglak projektu Marka Leykama z dostępnego dla wszystkich sklepu zamienił się w groźną korpotwierdzę. To samo czeka warszawskiego Smyka, a od kolejnych odsłon Dworca Centralnego można dostać pomieszania zmysłów.

Ja - miłośnik salcesonu brunszwickiego

Kilka lat temu w felietonie dla "Krytyki Politycznej" wieszczyłem, że wstawione do hali głównej chatki walniętych krasnali znikną w niedługim czasie. Znikły. Teraz odbywa się kolejny etap szaleństwa i w przestrzeni, perfekcyjnie zaprojektowanej przez Arseniusza Romanowicza, instalowane są przęsła wiaduktu kolejowego, monumentalne łyżki wazowe oraz podniebne ścieżki, czyli generalnie lunapark. Trudno dociec, jaki ma sens funkcjonalny (bo estetycznego żadnego) zawieszona w powietrzu wąska kładka łącząca bar z kotletami ze sklepem sieciówkowym. Czy naprawdę ktoś uważa, że po wciągnięciu watowanej buły z klopsem ma się nieodpartą potrzebę podążenia do miejsca, gdzie można kupić plastikowy baton?

Szkopuł w tym, że tych upiornych kolubryn nie firmują dziewczęta i chłopcy wylani za nieuctwo z zawodówek budowlanych. To absolwenci prestiżowych politechnik, którzy zdali skomplikowane egzaminy na uprawnienia projektowe i konstrukcyjne. Doktory, profesory, dziekany i rektory w kapeluszach, goście wernisaży sztuki i awangardowych premier. Ich dzieła świadczą jednak jasno o tym, że architektura współczesna z powodu zachłanności wyklucza się z kręgu sztuk wyzwolonych. Stała się umiejętnością pacykarsko-sklepikarską, wykonawczynią pospolitych zleceń i wyrazicielką banalnych gustów. I to piszę ja, Nowak, recenzent kulinarny II klasy, miłośnik salcesonu brunszwickiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji