Artykuły

Dariusz Sosiński: Polak, zamiast powiedzieć, że jest urażony, dusi w sobie tę żółć

- Zająłem się opowiadaniami Gombrowicza, kiedy sam sobie chciałem być sterem, żeglarzem i okrętem - mówi. Monodramy to ważny element jego scenicznego życia. Dariusz Sosiński tworzy spektakle o jasnym przekazie, podszyte absurdem i groteską

Co spowodowało, że chłopak z Augustowa pojechał prawie na drugi koniec Polski do szkoły aktorskiej? Dzisiaj Dariusz Sosiński wspomina, że po prostu lubił występować przed publicznością.

- Kończyłem technikum budowlane, ale kwestie humanistyczne interesowały mnie bardziej od technologii i konstrukcji żelbetowych. W szkole był kabaret, do którego dołączyłem i dzięki tej satyrycznej kreatywności przymykano oko na mój brak sukcesów w opanowywaniu wiedzy zawodowej. W końcu zdecydowałem, że pójdę do szkoły teatralnej. Z Augustowa do Wrocławia, jak najdalej od domu. Miałem jednak ten wschodni akcent, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tak mówię. Dlatego pracowałem nad sobą. Wtedy nie wiedziałem, na czym polega ta praca, chciałem po prostu dawać ludziom radość, wzruszenie - wspomina.

Od zakończenia studiów we wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej mija właśnie 25 lat. - To mało. W ogóle tego nie odczułem, czuję się młodo -mówi. - Poza tym to fajny szmat czasu.

Studia, jak wspomina, przebiegały burzliwie. Po dwóch latach musiał je przerwać z powodów politycznych. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych.

- Trochę za bardzo zaangażowałem się w politykę. Wziąłem urlop dziekański na rok i wyjechałem. Nie wiedziałem, czy wrócę do Polski - mówi. -W Stanach miałem dużo fajnych przygód. Poznałem tam wielu aktorów, robiliśmy teatr, radio, pracowaliśmy dla polonijnej telewizji. Jednak po roku uciekłem stamtąd. Miałem już azyl polityczny, ale nie odnalazłem się w tym amerykańskim śnie. Uświadomiłem sobie, że zboczyłem z drogi. W Polsce nie było większych restrykcji.

Wrócił więc do Polski i do szkoły aktorskiej. Na czwartym roku studiów poznał swoją żonę.- Spotkaliśmy się na planie filmowym. Reżyser Piwowarski kazał nam się pocałować - i tak zostało do dzisiaj...- wspomina.

Z tych 25 lat po studiach większość przepracował w kaliskim Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego. Wcześniej występował w Legnicy. Do Kalisza miał przeprowadzić się tylko na rok.

- Miałem przenieść się do Szczecina, nawet już podpisałem umowę - mówi. - W Kaliszu byłem wcześniej na rozmowie z dyrektorem Buchwaldem. W Szczecinie nie wypaliło, więc trafiłem do Kalisza. Żona została z naszym synem w Legnicy. Pomyślałem, że przyjadę do Kalisza na rok i jakoś to będzie. A któregoś razu żona przyjechała z synem do Kalisza, wysiedli na dworcu i mój syn się zachwycił, zawołał: tato, jak tu pięknie, ja chcę tu zostać! Coś niesamowitego. No i zostaliśmy... na dziewiętnaście już lat.

W kaliskim teatrze nie tylko gra, ale przewodniczy związkom zawodowym. Pytania o politykę, także te o dzisiejszą "Solidarność" ucina krótko. Mówi, że związki są po to, by chronić pracowników i ich praw, a nie mieszać się w politykę. Od politycznych ciągot związku odcina się, a o współczesnej polityce w ogóle nie chce myśleć.

- Rzeczywiście w latach 80. o "coś" mi chodziło, ale chyba nie o "to", co mamy teraz. System zmienił ludzi nie do poznania. Młodzi ludzie to inni Polacy. Mój syn mówi czasem, że chciałby żyć w tamtych czasach, bo wtedy nie było wyścigu szczurów. To było piękne, że czekało się na rozmowę międzymiastową cztery godziny. Wychodziło się na miasto wieczorem i człowiek czuł się bezpieczny, a teraz? Boję się o bezpieczeństwo mojej córki - ocenia. - Miałem takie powiedzenie, że Ameryka to dziki kraj. Uciekłem stamtąd, bo nie czułem się tam bezpieczny. Polska też stała się dzika. Krajem rządzi pieniądz, a kiedyś był jeszcze jakiś cel - ocenia gorzko. Przeszkadza mu jednak, że w przeciwieństwie do Amerykanów Polacy nie rozmawiają o swoich emocjach.

- Śmiejemy się z amerykańskich oper mydlanych, które polegają na emocjach. Ja tego wtedy w Stanach nie widziałem, ale to jest ważna sprawa. Polak, zamiast powiedzieć, że coś go uraziło, dusi to w sobie, aż mu się ta żółć w końcu zacznie wylewać - mówi. - I stąd tyle zawiści i zazdrości.

W swojej pracy zawodowej Dariusz Sosiński także nie chce przekazywać negatywnych emocji. Pociąga go dobry żart, absurd, groteska, kabaret. Na studiach grał w kabarecie "Żaba", z którym wystąpił na pierwszym festiwalu "PAKA". W teatrze ceni jasność przekazu.

- Nie można przy tworzeniu spektaklu zapominać o widzu - mówi - Nie chodzi przecież o to, by publiczność ciągle zastanawiała się nad tym, co autor miał na myśli. Męczy mnie taki teatr. Być może dlatego szczególnie miło wspomina swoje występy w spektaklach "Wirokiro Off Theater". Pod tym szyldem kaliscy aktorzy pod wodzą Michała Wierzbickiego serwowali publiczności spektakle przesycone przedziwnym, ale przyciągającym dużą widownię, humorem.

- Bardzo odpowiadała mi rola Steni we "Wszystko będzie dobrze". Jeszcze wcześniej graliśmy też "Bolesny upadek wartości artystycznych". Odpowiadał mi ten typ zdystansowanego poczucia humoru. Widz trochę śmieje się sam z siebie, z tego, co sam przeżył, czego dotknął. Nie chodzi o to, by wyśmiewać, lecz o taki wewnętrzny chichot, ale i zadumę - mówi. - To takie dwa spektakle, które pozwoliły mi się bawić. Poza tym zaraz na początku mojej pracy w Kaliszu grałem Papkina i to też jedna z takich interesujących, zabawnych ról, które zapadły mi w pamięć.

Za kilka dni, z okazji swojego scenicznego jubileuszu, wystawi na deskach Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego swój kolejny monodram. Tym razem będzie to rzecz pod tytułem "O szkodliwości...", na podstawie opowiadania Antoniego Czechowa, ale Sosiński podkreśla, że nade wszystko upodobał sobie krótkie formy Witolda Gombrowicza.

- Zająłem się opowiadaniami Gombrowicza, kiedy sam sobie chciałem być sterem, żeglarzem i okrętem - mówi. Monodramy to ważny element jego scenicznego życia. - Odchodząc z Legnicy, przygotowałem monodram "Tancerz mecenasa Kraykowskiego" - mówi. Ten monodram, wystawiany wielokrotnie w całej Polsce, przyniósł Sosińskiemu kilka nagród. W Kaliszu pokazał go tylko kilka razy. - Zżyłem się z tym tekstem, odświeżałem go co jakiś czas i zżyłem się z Gombrowiczem. Jestem zafascynowany jego pierwszym tomem opowiadań, to prawdziwa kopalnia dobrych historii.

W swoich monodramach chce opowiedzieć historię jednego człowieka, tak by po prostu wzruszyć widza. To, jak mówi, trudna forma, która obnaża wszystko. Aktor jest sam na scenie, nie może schować się za partnerem.

- A teraz jestem na takim etapie życia, z którym chcę się rozliczyć, a przy okazji i podzielić z widzem. Znalazłem opowiadanie Czechowa, które genialnie w Teatrze Telewizji zagrał mistrz Tadeusz Fijewski. Ja natomiast będę sam na scenie, ale jakby w "trójnasób" - mówi. W pracy nad monodramem "O szkodliwości..." pomógł mu syn Marcin. Opracował adaptację tekstu, przygotował muzykę, zajął się reżyserią. Dariusz Sosiński z kolei nie tylko gra, ale jest także autorem scenografii do monodramu.

- Po godzinach lubię zająć się stolarką, zrobić coś w domu, fascynuje mnie drewno. W Stanach zresztą też robiłem tzw. fuchy. Co poza tym? Zainteresowałem się ornitologią, i kiedy tylko jestem w Augustowie, obserwuję ptaki - mówi. - Tam są czarne orły, czarne bociany. Pod moim domem mam jeżyki i wróble. Uwiły pod rynną kilkanaście gniazd, a ja nie mam serca, by zniszczyć ich domy.

Na monodram "O szkodliwości..." w wykonaniu Dariusza Sosińskiego zapraszamy 2 października o 21:00. Aktor wystąpi na Scenie Kameralnej Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji