Artykuły

Słoneczna strona ulicy

Naturalna, otwarta, prawdziwa. Stanisława Celińska na scenie to zjawisko, od którego naprawdę trudno oderwać wzrok. Śpiewa tak, jak gdyby wszystkie emocje kumulowała tylko w dźwiękach. Gdy opowiada o lękach i samotności - jej głos płacze. Gdy rzecz dotyczy miłości i spełnienia - błąka się w nim uśmiech. Do tego za każdym razem jej wierzę. A to nie lada sztuka. Kto wie, może rola pieśniarki to jedna z najważniejszych ról jej życia - pisze Anna Solak w portalu kultura.poznan.pl.

Mimo że przed mikrofonem zadebiutowała już w 1969 roku (i to od razu na festiwalu w Opolu), Stanisława Celińska jest kojarzona głównie ze swoich ról filmowych i teatralnych oraz z tego, że publicznie przyznała się do choroby alkoholowej.

Koncert w Teatrze Wielkim promował jej najnowszą płytę "Atramentowa", która promocji wcale nie potrzebuje, bo już w tej chwili ma status platynowej. Aktorka wystąpiła w Poznaniu z ośmioosobowym zespołem, wśród wykonawców był m.in. Maciej Muraszko, autor muzyki do większości utworów. Usłyszeliśmy takie instrumenty jak fortepian, kontrabas, gitara, perkusja, bębny, wiolonczela, akordeon i saksofon. Niewątpliwym bonusem wieczoru było zagranie materiałów z suplementu - nowego wydawnictwa, które już wkrótce uzupełni znakomitą i świetnie odebraną przez publiczność "Atramentową".

Orfeuszu, zaczekaj!

"Drzwi odemknij", "Wielka słota", "Obfitość" i obowiązkowa "Atramentowa rumba" to tylko niektóre z propozycji z nowej płyty, których mieliśmy okazję wysłuchać. Liryczne teksty Młynarskiego, Kofty, Staszczyka czy samej Celińskiej przeplatane były ożywczymi akcentami, które wniosły na krążek i podczas koncertu powiew świeżości, ocierając się niekiedy wręcz o południowe rytmy latino. Charakterystycznym akcentem była też "Pieśń cygańska", napisana do tekstu Bronisławy Wajs, słynnej Papuszy. Duże wrażenie wywarło na mnie "Do rycerzy, do mieszczan, do szlachty" z repertuaru grupy Hey, które w nowej aranżacji całkowicie zmienia swoje pierwotne oblicze. A w tym wszystkim kapitalna Celińska, która na scenie czuje się jak ryba w wodzie, a muzyką to bawi siebie i nas, to znów roztkliwia i wzrusza.

Gościem specjalnym wieczoru był Łukasz Kuropaczewski - znakomity polski gitarzysta, doceniany na całym świecie. Wystąpił na bis, akompaniując Celińskiej m.in. do przepięknego utworu "Orfeuszu, zaczekaj", do którego artystka sama napisała słowa. Wszyscy artyści aż trzykrotnie wracali na scenę, przywoływani owacjami na stojąco.

Potrzeba wyciszenia

Kiedy śpiewa, robi to całą sobą. Już dawno nie miałam okazji być na koncercie, na którym artysta miałby tak naturalny i bezpretensjonalny kontakt z publicznością. Nie liczy się nawet to, że czasem nie trafia w dźwięk, innym razem musi posiłkować się kartką z własnym tekstem piosenki ("Rozumiecie państwo, ten utwór jest nowy, więc nie opanowałam go jeszcze kompletnie, ale musimy go państwu zaprezentować, bo inaczej autor by się na mnie obraził" - żartowała z wdziękiem). W przerwach mówi dużo, jak to aktorka. Między poszczególnymi utworami opowiada na przykład o swojej babci, która przekazała jej cenne mądrości życiowe. Na przykład tę o niezdradzaniu światu całej swojej tajemnicy, wyrażoną prostymi, dosadnymi słowami: "Stasieńka, pamiętaj - nigdy nie pokazuj całej dupy. Zawsze tylko kawałek". Albo radę, by nie rozmawiać z mężem wieczorami ("Tylko seks i spać"), bo rano człowiek myśli jaśniej i wszystko wydaje się łatwiejsze. Sama przyznała, że wieczorami napada ją melancholia. - I tu taka moja rada, zwłaszcza do młodych: pamiętajcie, że zawsze jest też ta słoneczna strona ulicy - mówiła.

Wszystkie te strony zwykłej codzienności, rozmaite odcienie ludzkich życiorysów, odwieczną walkę światła i cienia pokazała podczas ponaddwugodzinnego występu, kompletnie oczarowując publikę, która dwa utwory zaśpiewała razem z nią. Być może tego rodzaju muzyczne spotkanie lepiej sprawdziłoby się w mniejszej, bardziej kameralnej scenerii niedużego klubu niż w ogromnej, teatralnej sali. Być może. Atutem przyjętego rozwiązania było jednak to, że duża przestrzeń pozwoliła pomieścić wszystkich oczarowanych talentem "atramentowej".

"Słyszałam, że Greta Garbo na planie kładła się w prawdziwej trumnie i zamykała w niej. Było to dla niej formą odcięcia się od tego, co zewnętrzne. W tym oszalałym, zwariowanym świecie, jakiś rodzaj odcięcia się i dystansu jest potrzebny, żeby nie zwariować. Potrzeba azylu, wyciszenia, żeby potem móc w tym pędzie znowu uczestniczyć" - mówiła Stanisława Celińska w jednym z wywiadów. Jej koncert był zdecydowanie okazją do tego rodzaju wyciszenia. Teraz wszyscy możemy pędzić dalej, z nieco mniejszym ryzykiem obłędu.

***

Atramentowa" - koncert Stanisławy Celińskiej

Teatr Wielki

5.10

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji