Artykuły

U nas nad Jeziorem Bodeńskim

Ci ludzie są w niewoli. To wiadomo od pierwszej chwili. I wiadomo też, że jest to niewola, jeśli można się tak wyrazić, luksusowa. Nie ta znaczona ofiarami z jednej, a zbrodniami z drugiej strony, lecz ta, której okrucieństwo zawiera się w zwyczajności, w ciągu beznadziejnych, codziennych dni.

"Niewola jako fakt jest zdarzeniem, i to zdarzeniem niezwykłym, ale, co jest bardziej śmieszne, zdarzeniem, którego treścią jest brak zdarzeń" - pisał Dygat. I Cywińska buduje swoje przedstawienie oparte na "Jeziorze Bodeńskim", buduje atmosferę tego przedstawienia podkreślając właśnie tę przymusową, obezwładniającą powtarzalność codzienności. W przemienionej w więzienie ponurej sali gimnastycznej kolejny posiłek, kolejna rozmowa, kolejne spotkanie - są nieubłaganie podobne do tych z wczoraj, z przedwczoraj, do tych sprzed miesiąca...

Dla wyostrzenia, jak sądzę, takiej atmosfery Cywińska rezygnuje z wielu wątków powieści - choćby z całej historii ucieczki głównego bohatera. Jej Andrzej od początku wie, że stąd uciec się nie da. Nie dlatego, żeby było to fizycznie niemożliwe, ale dlatego, że sytuacja w obozie - nie zdefiniowana, nie określona zbrodnią w dosłownym znaczeniu - pozbawia ostrości reakcje zniewolonych, odbiera zapał do czynów zdecydowanych. W tym obozie bunt może wyglądać tylko tak, jak bunt Pociejaka. "To właśnie wszystko na tym polega, że ja mogę znieść różne rzeczy, których inni nie mogą - wybucha nagłym, dramatycznym protestem ów aptekarz. - Tak zawsze ze mną było i dlatego jestem nieszczęśliwszy od innych." Po czym przechodzi do sedna sprawy: "Ja od tygodnia mam za krótkie prześcieradło, proszę tylko popatrzeć. Inny to by nie mógł znieść, więc jakoś by temu zaradził, a ja tylko dlatego, że mogę znieść, muszę cierpieć. Nogi mam na materacu i włosie mnie drapie w pięty. Czy to jest sprawiedliwość?"

Równie groteskowe są w tym obozie i radosne uniesienia; opisała je Cywińska w scenie wybuchu nadziei więźniów. Nadziei sprowokowanej strzelaniną poza obozem, a wyrażonej w pośpiesznym pakowaniu się, szykowaniu na wolność i chóralnym odśpiewaniu "Marsylianki". Fragment ten odegrany został w tonacji serio, pełnej szlachetnego patosu - więc tym żałośniejsze, tym bardziej ironiczne było później wyjaśnienie całej sytuacji: ot, gdzieś niedaleko kolejarz zastrzelił policjanta, który romansował z jego żoną.

Bunt Pociejaka określa sytuację wewnątrz obozu, scena nadziei opisuje także świat poza drutami. A ten świat w chwili, w której dzieje się akcja, zdaje się niezmienny, na długo ustalony, nikt stamtąd nie chce czy nie może uwolnić więźniów. Każda próba protestu przeciw takiej "luksusowej" niewoli w świecie pełnym fizycznego okrucieństwa - jest z góry skazana na niepowodzenie. I więźniowie po części zdają sobie sprawę z tego, że w ich rzeczywistości każde uczucie jest pozorne, staje się jedynie namiastką, że ich nadzieje, strach, bunt, miłość - skażone są błazeństwem, nieważnością.

Błazeństwem skażony jest więc także nieuchronnie patriotyzm; przeradza się w magazyn starych, papuzich kostiumów, pustych gestów, czczych słów. Okazuje się w tym obozie pojęciem w gruncie rzeczy nic nie znaczącym, bo mogącym objąć i usprawiedliwić wszystko. Efektownie zaprezentowany, pomoże i wzbudzić szacunek, i poderwać dziewczynę, pomoże też przewagą męczeństwa zwyciężyć cudzoziemców w dyskusji. Właśnie świadomość tego - a także sprzeciw wobec przedkładania "Polaka" nad "człowieka" - sprawia, że główny bohater prelekcję "Ja i mój naród" zamienia w farsę. (Takie przynajmniej motywy podpowiada sama materia przedstawienia, bowiem Lechowi Łotockiemu, który gra Andrzeja, nie udało się oddać intencji postaci.)

Następuje więc prelekcja, ku której wszystko prowadzi - będąca brutalną kpiną, oskarżeniem wymierzonym w bezkrytyczne zachwycenie własną historią, zaletami i wadami polskimi, w rozkochanie we własnej tragedii. Prelekcja będąca też po części parodią narodowego tokowania, rozkojarzonego, pełnego samouwielbienia; tokowania, któremu kres może położyć jedynie wrzask Obcego: "Te, wariat! Wisła się pali!"

Owa prelekcja brzmi ze sceny ostro - ale nie wstrząsa. Tak samo ma się rzecz i z całym przedstawieniem - nie jest tak wstrząsające, jakby być mogło. Bo oskarżenie w nim zawarte w pewnych momentach zostaje złagodzone, łamie się. Zaważyło tu, jak sądzę, przede wszystkim ustawienie postaci Andrzeja. Główny bohater zdaje się być wykreowany na sędziego obozu, narodu, świata, na pozbawionego autoironii mędrca patrzącego z góry na resztę postaci - choć nie dostarcza się nam żadnych dowodów na to, że ma on do takiej postawy jakieś prawa. Ale jeśliby już przyjąć tę interpretację, to zmniejsza ona znaczenie końcowego, wielkiego monologu. Prelekcja bowiem znaczy najwięcej, gdy, jak u Dygata, jest krzykiem i szyderstwem uczestnika, obciążonego tymi samymi grzechami, człowieka zaplątanego w sprawy atakowane - a nie przemyśleniami (czy wygłupem) obserwatora, nie mówiąc już o mędrcu.

Przyczyną kolejną stępienia ostrości spektaklu jest scena, w której Roullot próbuje zgwałcić Renée. Ta jedna scena zaciążyła poważnie nad całością, niemal zniweczyła czystość przedstawienia. Jest to fragment sam w sobie znakomity, po mistrzowsku zagrany przez Jerzego Stasiuka - ale pochodzący z innej sztuki, z innego spektaklu. Wprowadza on bowiem ton tragiczny do opowieści o świecie, którego istotą jest brak spektakularnego tragizmu. U Dygata wyglądało to konsekwentniej - Rouilot uciekał coraz głębiej w dziecięcość i w końcu umierał jako psychiczne niemowlę. U Cywińskiej natomiast Roullot zupełnie niespodziewanie wybucha uczuciami autentycznymi, przejmującym bólem, nienawiścią, pragnieniem. I znów prelekcja robi się mniej ważna - atak na przywary polskie blednie wobec wagi i prawdziwości cierpienia Roullota.

Można by pomyśleć, że w pewnej chwili z reżyserką spektaklu stało się coś takiego, jak z tym polskim piłkarzem wspomnianym w prelekcji - mianowicie "futboliście zrobiło się żal zagranicznego bramkarza i naumyślnie wycelował piłkę obok bramki". Oczywiście, żeby tak zupełnie naumyślnie, to przesada. Przesada wynikająca z irytacji i poczucia niedosytu - coś ważnego było blisko, a jednak w pełni się nie dokonało.

Przedstawienie jest interesujące, ważne, ale widz mimo wszystko czuje się trochę jak zawiedziony masochista. Obiecali, że skopią, a tylko pogrozili palcem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji