Artykuły

Certyfikat tygrysa

"Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w portalu Polskiego Radia.

Dick według Klaty: dużo zamieszania w prasie, a na scenie zamiast tygrysa - mała teatralna myszka, która wciąż myśli o sobie, że jest takim właśnie tygrysem, w którym to przekonaniu podtrzymuje ją kilku domorosłych zoologów.

Po zeszłorocznym Konkursie Chopinowskim zastanawiałem się, czemu Rafał Blechacz, który wszak zgarnął wszystko, co tylko było do zgarnięcia - bo i nagroda główna, i za mazurki, i za wszystko, co tylko artysta może sobie wymarzyć - czemu ten Blechacz skromny, spokojny, jakby nie czuł się pewnie, jakby zabrakło mu jakiegoś potwierdzenia, że sukces to naprawdę sukces.

Najnowszy talent

No i się doczekał. Do dziś pewnie tkwiłby w swojej niepewności, gdyby nie tegoroczny Paszport "Polityki". Oto laureat Konkursu Chopinowskiego dostał i ten paszport, co trochę przypomina sytuację, w której zdobywcy Mount Everestu proponuje się przejażdżkę kolejką na Gubałówkę. Dalej jednak może byłby nasz pianista niepewny swej wielkości, gdyby nie to, że Paszportami nagrodzono w dziedzinie muzyki rozrywkowej dwóch panów miksujących stare, za to cudze jazzowe kawałki; innego pana, który sam nie tworzy dzieł sztuki, ale świetnie naśladuje istniejące oraz progresywnego reżysera. Towarzystwo "jakiego od czasu do czasu nie było" - jak mawiał przed wojną z kabaretowej scenki Lopek Krukowski. I dopiero teraz, gdy Paszport otrzymał i ów progresywny twórca teatralny, ta nagroda może uspokoić naszego pianistę. Skoro dostał paszport Jan Klata, świeża gwiazda polskiej progresywnej reżyserii - Blechacz może spać spokojnie, bo wszak Klacie jest równy. Może Państwo rozumieją to inaczej, ja niestety nie potrafię.

Tegoroczny zdobywca Paszportu w dziedzinie teatru jest artystą niesłychanie dynamicznym. Ma za sobą aż osiem przedstawień, w tym premierę, o której za chwilę, monograficzny numer pewnego pisma, które poprzedni poświęciło Axerowi, a także festiwal twórczości, co precedensem był, bowiem do tej pory tak ufetowano tylko dwóch reżyserów - Lupę i Grzegorzewskiego. Teraz jednak i oni Klacie są równi. Po awanturze, którą zakończył się ów festiwal, po Paszporcie "Polityki" i zapowiedziach reżysera, że on teraz pokaże tym wszystkim wujom teatralnym, co wątpili w jego talenty dwa gołe miecze - jechałem do Krakowa na Trzy stygmaty Palmera Eldritcha według Philipa Dicka i nie wiedzieć czemu chodził mi po głowie pewien wierszyk stareńkiej Konopnickiej: "O większego trudno zucha, / Jak był Stefek Burczymucha, / - Ja nikogo się nie boję!. / Choćby niedźwiedź... to dostoję! / Wilki?... Ja ich całą zgraję / Pozabijam i pokraję!"

Czarny kwadrans i gadżety

Obawiałem się, że nas, teatralnych wujów pokraja na plasterki. A tu nic. W Narodowym Starym Teatrze siedziałem podczas premiery jak tabaka w rogu. Książkę, na której Klata oparł swój najnowszy sukces przeczytałem późno, dopadła mnie w dojrzałych latach, ja nie Klata, co ją pono od maleńkości czytał i to ona uformowała jego światopogląd estetyczny. To mnie zresztą różni od Klaty, a zbliża z właśnie gwiazdą polskiej reżyserii, czyli Grzegorzem Jarzyną. Klata za młodu czytał Philipa Dicka, a myśmy z Jarzyną (to znaczy osobno, Jarzyna u siebie, ja u siebie) upajali się Doktorem Faustusem. Swoja drogą z niepokojem myślę, czym z kolei nasładza i upaja się następca Klaty, bo trend jest wyraźnie zstępujący, ale tego dowiemy się zapewne prędko, bo gwiazdy wznoszą się dziś i upadają coraz szybciej. Dość rzec, że Trzy stygmaty Palmera Eldritcha skończyłem w bólach i mękach w drodze do Krakowa, gdzieś pod Batowicami, ciągle myśląc, jak z tej drugorzędnej literatury (bo obok Lema niestety to nie leżało) zrobić sensowny spektakl. Dzieło mam zaliczone, więc z całą odpowiedzialnością mogę Państwu zaświadczyć, że to, co Klata pokazał publiczności w Krakowie nie dość, że nie przybliżyło treści tej uciążliwej lektury, ale tę treść skutecznie pogmatwało. I to do tego stopnia, że duża część widowni pogubiła się po 15 minutach prób zorientowania się: kto był w przedstawieniu kim, kto tu komu chciał sprzedawać jaki narkotyk, czemu była mowa o jakichś garnkach, kim był pan na ekranie monitora, kim ludzie w waciakach (udający mieszkańców Marsa), kto z kim chciał się żenić, co robił na scenie pan w białym kitlu, który pojawił się nie wiadomo skąd i po co, w jakim celu Jan Peszek tańczył co pewien czas passodoble z dodatkiem wschodnich prysiudów, dlaczego aktorzy przy akompaniamencie zgrzytów i pisków w najmniej spodziewanych momentach nagle zaczynali wymachiwać dziwnie głowami i poruszać się niczym paralitycy (co miało oddawać chwile jasnowidzenia). Ja to wiem, wiedzą to ci, którzy powieść Dicka zaliczyli, ale ci, którzy na skutek lenistwa czy poczucia wartości swego życiowego czasu tej lektury nie odbyli - nie pojęli nic. Nie rzucam gołosłownych oskarżeń - po przedstawieniu zapytałem kilka osób w różnym wieku i różnych zawodów: od krakowskich literatów aż po studenta reżyserii. Odpowiedź była taka sama - "niczego nie rozumiałem". Oznacza to, że rozsiewane pogłoski o nieprzekraczalnej przepaści pokoleniowej są cokolwiek przesadzone. Zbliżył nas Jan Klata. Nie wiem, czym duchowo wspierali się inni widzowie, dla mnie podporą w trudnych chwilach na widowni Starego Teatru był niezawodny Antoni Słonimski, autor pewnego wyrażenia świetnie oddającego istotę kilku momentów przedstawienia. To bowiem, co wykonywał na scenie Jan Peszek ze sztuczną gadziną, a ta w pewnej chwili wypełzła mu z kieszeni spodni - Peszek walczył z nią - ta walka z gumowym paskudztwem i taki rodzaj humoru określony został niegdyś przez Słonimskiego jako "dowcipy z przyrządami". Onże Słonimski widząc na scenie pomysł oglądany już wcześniej pisał: "Siedziałem w loży i kapeluszem kłaniałem się znajomym". Jako i ja się pokłoniłem. Mariuszowi Trelińskiemu. Laserowy świetlny tunel w uspokajającym zielonym kolorze i tym samym fasonie widzieliśmy już w Damie Pikowej na scenie Opery Narodowej. Tyle że u Trelińskiego była to wspaniała scena odejścia ludzkiej duszy w nieśmiertelność, a u Klaty jest to scenograficzny gadżecik, zabawka młodego człowieka, który w dzieciństwie bawił się resorakami, a w dojrzałych latach dostał wreszcie prawdziwy laser.

Dla wszystkich, czyli dla nikogo

Jan Klata okrzyczany został już głosem sumienia polskiego młodego teatru. Że zaangażowany społecznie, że anarchista z kodeksem etycznym, że rozdrapuje różne rany. Podczas premiery w Starym mieliśmy dużo czasu na zastanawianie się - aż dwie i pół godziny.

Dla kogo jest to przedstawienie? Dla młodych ludzi? Przecież teatralna scena nigdy nie stanie się wirtualną rzeczywistością, lepsze zabawki do pobrania w Internecie. Próba przeniesienia do teatru prozy science-fiction w wykonaniu Klaty razi tandetnością wykonania i wtórnością rozwiązań. Podświetlana podłoga może skojarzyć się najwyżej z Gorączką sobotniej nocy, czyli dziełem sprzed trzech dekad, a i pląsający Jan Peszek nigdy nie będzie Johnem Travoltą. A opracowanie muzyczne? Czy dziś młodą widownię obejdą hity w rodzaju Take On Me zespołu A-ha liczące sobie równo dwie dychy? Tak to jest, gdy oldboye myślą, że są wciąż youngboyami. Do czego wreszcie ma przekonywać ta inscenizacja? Jakie ważne przesłanie za sobą niesie? Upadku duchowości? Grozy sztucznej rzeczywistości? Komu ta duchowość upadła, ten ją stracił i basta, sztuczna rzeczywistość jest nudniejsza i mniej groźna od tej prawdziwej. A może chodziło po prostu o manifestacje absolutnie najnowszej wrażliwości? Bo przecież takie opinie pojawiły się w codziennych gazetach.

Słońce i świeczka

To, co najbardziej zdumiewa w sprawie Trzech stygmatów Palmera Eldritcha to odgłosy prasy. "Sala wstrzymuje oddech" napisał w pewnej ważnej gazecie czołowy recenzent od Klaty. Może bym w to i uwierzył, gdyby nie to, że siedzieliśmy blisko siebie. Bezwład jego ciała na fotelu wskazywał nie na pełną napięcia uwagę, lecz na głębokie znużenie i drzemkę, może się w niej zdarzyć i bezdech. Nazwijmy go jednak po prostu chrapaniem, a nie zachwytem. Inny sprawozdawca, donoszący o przełomie w Starym Teatrze i definitywnym rozpoczęciu nowej epoki tak się rozwieszczył, że głosząc początek nowej ery przestał patrzeć na scenę. Bo gdyby na nią spojrzał - dostrzegłby na niej nie stado pełzających węży, o których napisał - lecz tylko jedną biedną gadzinę wypełzłą z kieszeni Jana Peszka Trochę szkoda, że recenzenci zajęci albo drzemką, albo własnymi wizjami - nie spoglądali uważnie na scenę, ale i nie popatrzyli po sali. Entuzjazmu bowiem nie było. Spektakl dobiegł końca. Wśród chłodnych oklasków Jan Klata odebrał zaległy Paszport "Polityki" i widzowie wylegli na ulicę, a przy szatni słychać było różne komentarze. Coś tam było też o "nabijaniu w butelkę".

Trudno doprawdy zrealizować wszystko, co się obiecało. W telewizji Jan Klata zademonstrował gest mający obrazować dwa nagie miecze przyszykowane na oponentów.

Dziś widać, że to nie jest świetlisty oręż teatralny od Luka Skywalkera - tylko plastikowe zabawki, tak prawdziwe i solidne, jak i to przedstawienie. Klasyki nigdy dość, więc warto przypomnieć inny fragment wierszyka Konopnickiej: "Idzie ojciec, służba cała, / Patrzą... a tu myszka mała / Polna myszka siedzi sobie / I ząbkami serek skrobie!" I tak było właśnie w sobotni wieczór 14 stycznia w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Dużo porodowych jęków, dużo zamieszania w prasie, a na scenie zamiast tygrysa - mała teatralna myszka, która wciąż myśli o sobie, że jest takim właśnie tygrysem, w którym to przekonaniu podtrzymuje ją kilku sprytnych domorosłych zoologów. Paszport "Polityki" jest takim właśnie "certyfikatem tygrysa". Otrzymał go nieudolny reżyser, a obok niego podobny paszport dzierży skromnie młody artysta, który muzyką Chopina bezbłędnie opisuje odwieczny ład wszechświata. Mamy - który to już raz? - kolejny już przypadek kwestionowania hierarchii wartości, absolutnego zamazywania kryteriów artyzmu, rzemiosła i rzetelności w ocenie pracy artysty. Co z tym zrobić, bo zaczyna to być dość nieznośne? Czekać - czas wszystko zweryfikuje. Cierpliwie czekać. Powtarzać starego Leca, który dawno powiedział "wszystko mija - nawet najdłuższa żmija" i jeszcze starszego Krasickiego, bo ten już 200 lat temu przypomniał o istnieniu pewnych różnic: "Cudzejś jasności mała uczestniczka / Wie każdy co słońce - wie każdy co świéczka."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji